Maciej Sz.

Duc in altum.

Wczoraj o tej godzinie siedziałem z mymi znajomymi w kawiarni położonej niedaleko miejsca zamachów w Wiedniu. Dzisiaj usiadłem do komputera, aby skreślić kilka linijek tekstu i podzielić się z Wami refleksjami, które rodzą się w mojej głowie. Jeszcze kilka lat temu, kiedy startowaliśmy z naszym Portalem Wenedi.eu, wydawało się nam, że zwojujemy świat. Będziemy pisać o pozytywnych rzeczach, o nadziei, będziemy szerzyć dobre wiadomości. Zaczynaliśmy we dwójkę, a dzisiaj obok nas stoją inni autorzy. Dzielą się swoim spojrzeniem na świat i na rzeczywistość. To niesłychane bogactwo wolności naszego medium, które nie cenzuruje żadnych artykułów. Również tym, którzy piszą nie narzucamy tematów i kwestii, które mają poruszać i opracowywać. Zasada jest jasna. Przekaz ma być pozytywny i klarowny. Nie szukamy drogiej, ani taniej sensacji. Biorąc pod uwagę nasze założenia, nasze chęci, a także to, że bez dotacji ze strony Państwa, instytucji, a także osób prywatnych niebawem będziemy świętowali swoje dziesięciolecie, od pierwszej odsłony, mogę śmiało powiedzieć, że zawojowaliśmy świat. W międzyczasie pojawiały się portale konkurencyjne. Jedne są, inne niestety odpadły. Sama konkurencja jest dobra, o ile nie pojawia się zazdrość i zawiść, ale o tym za chwilę. My tworzymy dalej. Jesteśmy. Będziemy tak długo, dopóki wystarczy sił, pieniędzy i zdrowia.

 

Wracając do pierwszego zdania tekstu, który teraz piszę, czuję w swoim sercu ogromny smutek z powodu tego, co się wczoraj stało na ulicach miasta, w którym mieszkam. Dopiero przeżywając to niejako na swojej skórze, na sobie samym, wiedząc, że żona powracała z pracy, a córka ze spotkania z przyjaciółmi, niepokojąc się o ich los powoli do mnie docierała i dociera wartość życia. Dramat ludzkich losów wplątanych w terroryzm na całym świecie, tych, którzy są zabijani, jak również tych, którzy zabijają. Jak bardzo pokręcony stał się prosty i najpiękniejszy dar życia? Delikatny i niewinny w swej prostocie. Bezcennej wartości. Myśląc o tym wszystkim nie czuję strachu. Nie boję się śmierci. Boję się tego, że niektórzy mogą umrzeć przede mną, a ja nie będę miał na to wpływu. Nie zrobię nic. Te prasowe tytuły. Nie warto o nich pisać. O złu nie można pisać. To byłoby jego zwycięstwo. Ze złem nie można pertraktować. Nie można się nad nim pochylać, jemu ulegać, nad nim litować. Owszem można głośno zawołać wraz z Apostołami na wzburzonych wodach jeziora świata, Europy, naszych miast, naszego jeziora Genezaret: Panie nic Cię nie obchodzi, to że giniemy. Można zapytać się i zadrwić: jak Ty stworzyłeś ten świat skoro jest w nim tyle zła, niesprawiedliwości, niewinnie przelewanej krwi, głodu, zepsucia? Można. On się nie odezwie! Chyba? On będzie milczał, kochając. Można reformować kościół, kapłanów. Można mieć receptę na lepszy świat. Istota będzie ta sama.

On ukryty w Eucharystii bezbronny, kochający. Zawsze czekający.

To nie jest Jego symbol. To On Sam.

To nie jest jakiś biały opłatek z wigilijnego stołu.

To żywy Chrystus. Cały! On taki Wielki i taki Mały.

Od dwóch tysiącleci dłońmi z Wieczernika, tajemnicą Miłości, aż po dzisiejszy dzień do spożywania dawany.

 

Dzisiaj po raz kolejny, słuchałem w pracy przemówienia Jana Pawła II z Lednicy, 2000 roku. Duc in altum. To wezwanie, wypowiedziane u brzegu jeziora Galilejskiego miało sens praktyczny. Była to propozycja, aby Piotr odbił od brzegu i mimo zniechęcenia raz jeszcze zarzucił sieci. Równocześnie jednak miało ono głęboki sens duchowy. Było zachęto do wiary. Tak właśnie zrozumiał je Piotr i zawierzył. Panie, na Twoje słowo zarzucę sieci. To zaś zawierzenie stało się fundamentem Apostolskiej misji, jaką Chrystus przekazał Piotrowi mówiąc: Nie bój się, odtąd już ludzi łowić będziesz. (…)Odkryj głębię własnego ducha. Wnikaj w głębie świata. Przyjmij słowo Chrystusa. Zaufaj Mu i podejmij swą życiową misję. Ludzie Nowego wieku potrzebują Twojego świadectwa. Nie lękaj się. Wypłyń na głębię. Jest przy Tobie Chrystus.

Dopiero w tym roku, 20 lat później, zaczynam rozumieć te słowa. Brzmią one dla mnie nadzieją. Jej płomień może jeszcze nie jest wielki, ale już się rozpala w Jego mocy, uśmiechu i błogosławieństwie.

Bardzo mocno uderzyły mnie słowa, o konieczności odbicia od brzegu. Ten brzeg to owa codzienność, może także marzenia i niespełnione ambicje. Marzenia o lepszej pracy, większym domu, dostatnim życiu. Świecie bez głodu. Z Bogiem, który jak niekończąca się ze swym kapitałem kartą kredytowa, gotową w każdej chwili zakupić towar, wykupić usługę lub opłacić wycieczkę. Tym brzegiem są jednak również zmartwienia. Może należałoby powiedzieć produkty fałszywej pokory lub przesadnej nadziei pokładanej w mocach człowieka. Skoro Pan Bóg nie zaradził problemowi głodu, jak my temu chcemy zaradzić? Możemy próbować, a nawet powinniśmy. Powinniśmy walczyć o każde życie! Każde! Bezwzględnie! Tak, jak Jan Paweł II. Spotkał się ze swoim niedoszłym zabójcą. Chrystus swoim oprawcom przebaczył.

Jednak, żeby tak się stało, trzeba wsiąść do łodzi i zostawić brzeg. Co to znaczy? Zostawić, oddać, powierzyć swoje zniechęcenie Jego dłoniom. Wszystko czego się boimy, co się nam nie podoba. Bezwzględnie każde ziarenko piasku tworzące brzeg. Każdy z nas nie musi, ale może sobie na to pytanie odpowiedzieć w głębi swojego jestestwa, całkowicie w sposób wolny, sam. W imię wolności, którą został obdarzony. Ten brzeg jest, jak słuchawki założone na uszy. Dudnią basem, sopranami. Kuszą słodkim dźwiękiem muzyki i głosów zabijając głębię serca, głębię człowieczeństwa, zagłuszając strach, zagłuszając myśli o zniechęceniu, a nie je przezwyciężając. Kiedy je zdejmuję widzę wyraźnie swój brzeg i swój garb zniechęcenia.

Kiedy piszę teraz te wszystkie słowa, czuję w swoim sercu ogromną radość i wielki pokój. Czuję też strach. Jednak ten strach to mój brzeg. To mój brzeg. Wirus, terroryzm, środki do życia, zdrowie moje, mych bliskich, to są sprawy, które mnie zatrzymują i nie pozwalają żyć pełnią. Chciałbym móc przelać na tą wirtualna kartkę papieru, choć jeden głęboki oddech, który wydobywa się z mojej piersi, dźwięk bijącego serca lub kroplę łzy, która ścieka po poliku i rozbija się na przybrudzonej obudowie komputera. Czemu? To są moje wewnętrzne uczucia, które sprawiają, że czuję że żyję nie boję się.

 

Pisałem już kiedyś o tym, że zło ma swoja retorykę. Zawsze szuka winnych. Nie szuka powodu, źródła z którego wypłynęło, ale je zasypuje piramidą wymówek, kłamstw, stertą bzdur i prędko wyprodukowanych logicznych argumentów. Chrystus mówi do Piotra. Wsiadaj chłopie. Płyń. Odbijaj. Łów. Nie stój w miejscu, ale szukaj! Nie myśl, że nie złowiłeś. A on może miał kredyt do spłaty, łódź do spłaty, ludzi do spłaty. Znał jezioro, a jednak nic tego dnia nie złowił. Czasami trzeba do łodzi wsiadać nie 100, ale 101 razy. A może 1000 razy, ale próbować wsiadać, wierzyć, bo nadejdzie ten dzień, kiedy złowisz. A wtedy?

A wtedy podzielisz się swą siłą, odwagą, miłością. Nie będziesz się zastanawiał i pastwił nad ludźmi, którzy podążają innym drogami. Nie będę ich na siłę nawracał. Będę szanował ich wolność i ich wybór, ale też kochał. Kochał całym sercem, całym umysłem, całą mocą, całą siłą. Kochał. To ja zostałem pokochany. Każdy z nas i to jest owa głębia, jest przy Tobie Chrystus. On jest.

 

Chciałbym Wam powiedzieć i przekazać więcej, ale nie potrafię. To moja droga i wcale nie znaczy, że jestem idealny, że moja droga jest idealna. Nie, znaczy tylko tyle, że On kocha każdego, ja wiem i życzę Wam, abyśmy zawsze o tym pamiętali i mieli odwagę odbić od brzegu, tak jak Piotr. Był rybakiem, znał się na tym, ale usłyszał i odbił.

 

Ps. Poniżej zostawiam Wam link. Załóżcie słuchawki. Usiądźcie wygodnie w fotelu i pozwólcie temu słowu do Was docierać…


Ähnliche Artikel