Maciej Sz.

Ojcowskie bóle porodowe.

Dawniej ojcowie oczekiwali na korytarzu, albo w domu, dzisiaj mogą towarzyszyć matce swojego dziecka, w tym ekstatycznym, pełnym bólu i pełnym piękna momencie przyjścia dziecka na świat. Takie chwile pozostają głęboko w sercu, a oto jedna  z nich.

Stres towarzyszący pracy był nie do zniesienia. Dobrze, że już dzisiaj się zakończył, albowiem inaczej mógłby zakończyć się zawałem, nerwicą, wylewem. Może trochę przerysowuję zaistniałą sytuację, ale to uzasadnione. Telefon od ukochanej w niczym nie pomagał tylko jeszcze bardziej go potęgował. O jakim strachu mowa? Strachu, który zna każdy ojciec. Niejednemu samo wspomnienie o nim objawia się wypiekami na twarzy lub gęsią skórką, o innych dolegliwościach nie wspominając. Ojcowskie bóle przedporodowe. Stresogenny czas, wyczekiwanie, nerwowe przekładanie telefonu z ręki do ręki, asekuracyjne uciekanie od samych myśli o porodzie, od których uciec się nie da. Czas, który głęboko zapada w pamięci, ale jest niczym w porównaniu z chwilą narodzin, a jeszcze bardziej niczym w porównaniu z bólami partymi i innymi, które w swych chwilach nowego cudu życia przeżywają kobiety.

W końcu nadszedł ten dzień, gdy usłyszałem, że już czas jechać do… Trzeba, zatem było po kolei, niczym pilot samolotu odrzutowego wziąć do ręki instrukcje i odhaczać wszystkie procedury. Torba, dziewczyny bierzcie piżamy, papucie, majtki, ubrania, szczoteczki do zębów, spokojnie i bez pośpiechu, nie dajmy się ponieść wyjątkowości chwili i nie wpadajmy w oszałamiającą radość ze śladowymi ilościami paniki. Po kolei, tak jak mówiliśmy, torba ukochanej, spodnie, koszula do porodu, higiena, dobrze to już mamy. Teraz idę po samochód, Ty zawołaj siostrę i czekajcie jeszcze razem z mamą, aż przyjadę i podjadę pod sam dom. 

Wreszcie jestem. Ostatnie telefony do rodziców, rodzeństwa, podawanie zeznań, ustalanie faktów, wypływ informacji, ale wszystko w ramach „obrony” koniecznej, przed atakami z drugiej strony. Przystanek pierwszy. Dziewczyny wysiadacie i idziecie dzisiaj spać do wujostwa. Jak coś będę wiedział, to oczywiście zadzwonię, tak czy inaczej postaram się jeszcze dzisiaj do was zagonić. Dobrze? Buźka, buźka, szybkie pożegnanie, no idźcie, my z mamusią musimy już jechać. Taka jazda wcale nie należy do łatwych. łatwych jednej strony bardzo się spieszysz i chcesz dojechać do szpitala, jak najszybciej, gdybyś mógł, na chwilę zamieniłbym się w policyjnego inspektora, który mknie ulicami na sygnale, bo…, a  z drugiej świadomość, że każde błyskawiczne hamowanie i przyspieszanie staje się udręką dla ukochanej, potęgującą te wszystkie bóle.

Jesteśmy, wykupienie biletu wjazdu, droga do szpitalnej Izby Przyjęć. Całość idzie niczym po maśle, sprawnie i lekko. Nerwy trzymam na wodzy, rzekłbym jestem chłodno opanowany z nadzieją na cud narodzin. W końcu pierwszy syn, a po dwóch córkach to zupełnie inna płeć. Prawda? Ponoć ma być inaczej, ale na czym owa inność ma polegać, to do końca nie wiem. Wjeżdżamy pod izbę. Otwierają się ogromne drzwi garażowe, czekam na akcję na sygnale, a tu nic. Żywego ducha nie ma. Nie ma nikogo. Nawet wózka, o którym pomyślałem, że będzie idealny dla żony. No nic zbieram się w sobie, żonę zostawiam w przedsmaku prawdziwego bólu dosłownie na kilka chwil samą, a ja uciekam zaparkować samochód. Mój czas 45 sekund. Mistrzostwo świata, jak dla mnie rekord nie do podrobienia. Wreszcie jestem, wdrapujemy się windą, na ostatnie piętro, a później trzy piętra w dół na nogach. Dlaczego? Pomyłka. 

W końcu stajemy przed położną. Mówimy, w czym rzecz, a właściwie moje kochanie mówi, a ja słucham. Zostajemy zaprowadzeni do pokoju, gdzie znajduje się „CTG”. Ona kładzie się na łóżku, ja siadam, urządzenia zostają uruchomione i słychać. Słychać bicie serca. Uderzenie za uderzeniem, powoli, systematycznie, raz szybciej, raz wolniej. Serduszko bije. Urządzenie sprytne. Rejestruje nie tylko akcję serca, ale także skurcze. Słowem wszystkie informacje ważne dla lekarzy i położnych. Dla mnie przenośny komputer porodowy, albo porodowy sejsmograf.

Czas jednak się zatrzymuje. Do tej pory akcja rozgrywała się dynamicznie. Informacja, reakcja, akcja, jesteśmy. Tymczasem w tym momencie jest zupełnie inaczej. Płynność i spokój. Sekundy zamieniają się w minuty, a minuty w godziny. Znowu oczekiwanie. Napięcie jest jednak na tyle wielkie, że ostatnie dziewięć miesięcy, 39 tygodni, dokładnie 263 dni uciekło szybciej, aniżeli ten czas. Czas właściwego oczekiwania. Brzmi jak to, jak w filmie sensacyjnym, albo akcji. Akcja porodowa się rozpoczęła i rozwija. Jakiś paradoks? Rozwija się? Już? Jest? To, po, co konieczność spacerowania? No jak to chodzi o rozwarcie? Nie zwarcie, jak w elektryce, ale rozwarcie, jak w matematyce. Im większy kąt, łagodny, otwarty, tym łagodniejszy poród. 

Chodzimy, rozmawiamy. Stres wielki, czuje zimno okalające moje stopy i dłonie. Jestem wewnętrznie spięty, ale przecież jestem tutaj po to, aby wesprzeć swoją żonę, dodać jej siły, zwyczajnie z nią być i towarzyszyć jej w tych chwilach dla niej bolesnych, dla mnie pięknych, niepowtarzalnych, jedynych. Ona chwilami nie wiem czy żartuje, czy mówi poważnie. Coś o bólach, mierzy czas, a do izby dość daleko. Dla mnie stres. Co zrobię jakby tak teraz, nagle, namyślała ona rodzić, albo on wychodzić? No właśnie, trzeba reagować. Kochanie nie tak daleko, bliżej. Nie ma, co zbytnio się oddalać. Ona uspakaja: do 22.00 pozostało jeszcze 30 minut. Wieczór i pogoda na poród wymarzona. Choć wrzesień. To lato żegna się z nami i zarazem jesień wita ciepłym oddechem wieczoru, który oświetla srebrzysty księżyc w pełni. Jest romantycznie. Stresowo, spokojnie, nerwowo, radośnie. Czas dalej jak ślimak, pędzi uparcie do przodu i wstecz się nie ogląda. No cóż niech idzie swym tempem.

Jesteśmy z powrotem. Prysznic, CTG, spacer, i na nowo. Oczekiwanie, wyglądanie, już, albo jeszcze nie. Narastające pytania, a z nim narastający ból. Ból porodowy i psychiczny po mojej stronie. Wiadomo, niepokoje, lęki, pytania bez odpowiedzi, to cała składowa, litania takich chwil jak ta. Widzę jednak, że powoli się zaczyna i przychodzi ten najtrudniejszy moment. Moment porodu, o którym mężczyźni mawiają, że jest niesłychanie hardcorowym wydarzeniem. Zgadza się, ale nie dla nas, może z wyjątkiem blizn, po ugryzieniach, albo usłyszanych w szoku, bólów porodowych słowach. Może? Dla kobiet to coś bardzo, bardzo bolesnego.

Powtarzam sobie w umyśle i sercu: jestem tu, a żeby Tobie pomóc. Zaczynam śpiewać, podchodzę bliżej, robię delikatny masaż kręgów szyjnych, pleców, delikatnie gładzę twarz, włosy, ale to chyba i zbyt mało i zbyt wiele, bo w nagrodę zostaje obdarzonym znamieniem, ugryzła mnie, normalnie to zrobiła. To nic jednak, trzeba zacisnąć zęby i próbować dalej….

Tę kwestię pozwalam sobie ominąć, co było, jak wyglądało. Dla mnie to jednak niesamowite, gdy nagle po którymś następnym, tak zwanym bólu partym dostrzegam głowę maleństwa, a potem całą resztę. Niesamowite. Jak ty żeś się tu zmieścił chłopie? Z dziewczynkami szło łatwiej, choć tak samo, nie ma, nie ma, aż nagle jest. Jakie to jest piękne, choć bolesne, bardzo bolesne.

W końcu mogę odciąć pępowinę, taki symbol organicznej zależności między matką a dzieckiem, która to zależność przez długi czas jednak mimo wszystko się nie skończy. Mama trzyma go na rękach, ja patrzę. Widok niesamowity, chciałbym puścić kilka łez, może nawet beczeć, ale wewnętrzna siła motywacji nie pozwala. Idziemy razem, położna, on i ja na pierwszą kąpiel, suszenie, szybie przewinięcie. Zaraz też pstrykam kilka zdjęć, a chwilę potem trzymam na ręku. Mojego 3260 na 49. Taki szyfr. Oczy ma szeroko otwarte. Widzi nie wiele, ale wygląda cudownie. Zanoszę go do żony na pierwsze karmienie. Piękny widok. Podobnie jak cały poród, choć to pewnie dość kontrowersyjne stwierdzenie. Za ten ból rodzenie, przychodzi nagroda karmienia. Wielka, niezapomniana, jedyna więź, która kształtuje się między matką, a synem, córką, każdym dzieckiem. Ja jako ojciec musze stawać na głowie dla więzi podobnej, choć nigdy tej samej. Dziecko jednak dla swego bogactwa potrzebuje miękkiej pożywnej piersi prosto od serca, z której wypływa symbolicznie miłość i silnych dłoni, by tą miłość przyklepać i ustanowić jej harmonijny fundament i rozwój.

Teraz już po… Dobrze. Cieszę się i idziemy dalej, bo nowe wyzwania, nowe bóle, nowa rzeczywistość, życie czeka.


Ähnliche Artikel