Maciej Sz.

Płomyk.

Przed chwilą przypomniałem sobie swój czas Adwentu przeżywany w dzieciństwie. Ile tam było radości związanych z oczekiwaniem na dzień świętego Mikołaja, Boże Narodzenie, śnieg. Jak wiele w tym wszystkim było prostej, zwyczajnej ufności chłopca, który każdego dnia podążał do rodzinnej parafii z lampionem w dłoniach na Roraty. Lampion musiał być wykonany osobiście, a zarazem piękny i wyjątkowy, aby miał szansę na zwycięstwo w konkursie. Jego głównym konstruktorem był zawsze mój tato, któremu towarzyszyłem z uwagą. Pomagałem tak, jak umiałem, a on zawsze przykładał wielką uwagę do najdrobniejszych szczegółów. Szkoda, że nie zachowała się żadna papierzana latarnia ze świeczką w środku z tamtych czasów. Niby wszystkie były do siebie podobne, ale każda była wyjątkowym dziełem sztuki. Niosła w sobie czas ojcowskiego serca i synowskiego zaufania. Droga do kościoła i z kościoła do domu wymagała wielkiej uwagi. Należało nieść lampion w taki sposób, aby płonąca świeca nie zgasła, a zarazem tak, aby jej ciepły płomień nie spalił wspólnego dzieła sztuki. Ciemności okrywające ulice i kościół, nie były straszne, bo towarzyszyło mi światło, na którym skupiałem całą swoją uwagę tak bardzo i tak daleko, że w blasku tego nikłego płomienia najciemniejszy mrok wydawał się niczym, albo był zbyt daleki, aby na nim skupiać swoją uwagę.
Odnosząc to do naszej marszruty i swojego pisania dostrzegam swego rodzaju paralele. Święty Józef otacza męskim okiem Bożą Matkę, która niesie w sobie Światło, niesie dzieciątko Jezus i ta podróż do Betlejem nie wydaje się ani straszna, ani bezsensowna. Wydaje się natomiast być zamkniętą całością, która prowadzi do Bożego Narodzenia. Czuję, gdzieś pod sercem, w swoim umyśle, że dzisiaj wielu ludziom brakuje tego światła. Skupiają swoją uwagę w sposób nadmierny na ciemnościach, które chcą zgasić najmniejszy, nikły płomyk światła i nadziei, lecz w obliczu Jego Miłości są całkowicie bezradne, co rodzi jeszcze większe niezadowolenie objawiające się naszym smutkiem i naszym lękiem, złością, anachronizmami, osamotnieniem, depresją. Jest smutek, który pochodzi z niemożności posiadania wielu rzeczy, lecz on nie jest groźny, bo każdy prędzej czy później odkrywa, że jego życie nie jest od owych dóbr zależne. Wynika to z nuty przemijalności samego życia, jak również paradoksalnie jego wielkości, która nawet w największym przesycie dóbr materialnych nie znajdzie swojego zaspokojenia tęsknoty, za nieprzemijającą Miłością. Jest też jedna smutek, który pochodzi z eutanazji ducha, przeprowadzanej w imię logiki i intelektualnej niezależności wiedzy. Jest groźny, bo pozbawia nas cząstki naszego bycia człowiekiem.
Niekiedy może się nam wydawać, że musimy wiele wiedzieć, wiele odkrywać, wiele poznawać. W tym celu potrzebujemy ogromnych ilości światła prądu, energii. Tymczasem wystarczy otoczyć swoim sercem płomyk, który został zapalony w naszych wnętrzach, aby odkrywać prawdziwe światło, które daje MOC i SIŁĘ do rozpraszania mroków największych ciemności. Wystarczy tak niewiele, aby osiągnąć niesłychanie wiele. Podoba mi się to zdanie. Ma w sobie ową bezradność Boga wobec wielkiego daru wolności człowieka. Pisałem o tym. Pamiętacie z pewnością, On czeka i liczy na współpracę. Nie zmusza nikogo, nie narzuca, swojej woli, a zaledwie prosi. Oto stoję u drzwi i kołaczę, jeśli, kto usłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną. Pisanie i rozmyślanie o Świetle Boga bardzo mnie fascynuje. Kilka filmów, które popełniłem na rowerze, książka, którą napisałem są w pewien sposób zamkniętą całością, ale nie On. ON JEST NIESKOŃCZONĄ KSIĘGA TAJEMNIC, TAK JAK ŻYCIE.
Jako dziecko wpatrywałem się w języki ognia szalejące w paleniskach naszych kaflowych pieców. Niekiedy mogłem tak ślęczeć godzinami i nie czuć najmniejszego zmęczenia i znudzenia. Tak jest z Jego Płomieniem i z Nim. Kiedy zaczynamy się wpatrywać, odkrywamy nieustannie nowe możliwości, a zarazem swoją prawdziwa wielkość. To nieprawda, że Bóg nie potrzebuje człowieka. Gdyby tak było Historia Zbawienia nie miałaby najmniejszego sensu. Nie miałyby sensu Sakramenty i Kościół. Tymczasem w swej prostocie są takie dalekie i takie banalne zarazem, że tak trudno je przyjąć i unieść w codzienności naszej wędrówki.
Kończąc chcę z wami podzielić się jeszcze jedną myślą. Mógłbym ją zachować na jutro, ale mam nadzieję, że pojawi się jakaś nowa, że On coś podpowie poprzez codzienność obowiązków i życie. Niespełna godzinę temu stojąc w oknie i delektując się dymkiem, pomyślałem, że droga do Betlejem to droga na górę. Za każdym razem, kiedy idziemy w góry bierzemy ze sobą rzeczy najpotrzebniejsze, najważniejsze. Nikt nie niesie z sobą komputera, samochodu – to akurat przerysowanie – ale bierze, to co może mu dać bezpieczeństwo i siłę. Kiedy wychodzi się na szczyt wówczas wszystko to, co nieśliśmy znika. Znika trud i zmęczenie, a pozostaje widok nieskończonego piękna i przestrzeń. Wielka, ogromna. Perspektywa, którą trudno ogarnąć wzrokiem i myślami. Serce napełnia się pokojem i radością. One stanowią smak szczęścia. Może tak trochę jest z czasem naszego życia. Zabieramy dużo, a może czasami tak bardzo jesteśmy bogaci materialnością, że nie mamy ochoty wyjść na górę. I chcielibyśmy zabrać wszystko, albo ze wszystkiego czynimy naszą górę. I dopiero ząb mijającego czasu sprawia, że odkrywamy bezsensowność takiego postrzegania naszego życia i chcąc nie chcąc, będąc coraz bardziej dojrzali i świadomi naszego mijającego czasu zaczynamy powoli się ich wyzbywać i wspinać na Górę Spotkania. Wyobraźcie sobie statek. Każdy posiada odpowiedni balast, dzięki któremu może przemierzać wody unosząc się na ich tafli. Statki omijają mielizny, płytkie miejsca, na których mogłyby osiąść. Są jednak pewnie i takie kanały żeglugi, że aby przepłynąć muszą zrzucić cały balast. Czas adwentu i czas podróży to taki czas zrzucania balastu, a właściwie oddawania go w ręce Jego Miłości. Budowania zaufania i nadziei. Chronienia płomienia i światła. Sklejania lampionu z godzin swojego własnego życia.

Ps. Tym akcentem kończę i życzę Wam, jak zawsze dobrego dnia lub dobrej nocy. Do przeczytania, chyba?


Ähnliche Artikel