Maciej Sz.

Powiązane życie, powiązane miejsca.

Można powiedzieć, że to niewiarygodne, ale z każdym z głównych miejsc Maratonu Północ Południe związana jest historia mojego życia. Nawet ze stacjami przesiadkowymi. O każdym z nich mogę powiedzieć jedno. Byłem tam nie będąc jeszcze młodzieńcem, samowystarczalną ekonomicznie jednostką, a wszystko to za sprawą moich rodziców.
Ze względów lokalizacyjnych najczęściej odwiedzanym przez nas miejscem było polskie morze. Ukochany Bałtyk. Budowane wraz z tatą zamki z piasku, puszczane latawce, czy smażone ryby, które wówczas, choć jeszcze nie było tak zwanych paragonów grozy, były rarytasem i przysmakiem, który każdy odczuwał w portfelu. Chyba tam zawsze było fajnie i super, ale też chyba nigdy nie było tanio. Ja przynajmniej nie pamietam, nie wliczając w to zakładowych ośrodków wczasowych, gdzie zawsze były wszystkie posiłki podawane na czas, a często też przy tym bardzo smaczne. Był czas, że korzystając ze zniżek kolejowych połowę wakacji spędzaliśmy na plaży. Niektórzy codziennie dojeżdżają do pracy, a my codziennie dojeżdżaliśmy nad morze. Takie życie.

Hel, to pierwsze wspólne wczasy nad morzem. Cała rodzina wypoczywała, bawiła się i radowała. Byliśmy wszyscy, a miejsce na plaży,które znaleźliśmy wiało pustką, prywatnością, było zwyczajnie cudowne. Pełne magii, złotego piasku, szumu morza oraz błękitnego nieba. Nie brakowało niczego, a rosół z paczki gotowany na krakowskiej, kanapki z przecierem pomidorowym, cebulą i ogórkiem, czy wreszcie jajecznica szefa, to specjały, których nigdy się nie zapomni i które nauczyły mnie tego, że każdy posiłek i spotkanie przy stole można uczynić królewską ucztą.

Zmęczenie ustępujące ciekawości i pionierzy globtroterów, którzy z jednego pociągu wsiadali do innego. W sobotę rano byli z dziećmi nad morzem, a wieczorem jechali do Częstochowy na Jasną Górę, aby niedzielę zakończyć jeszcze w Krakowie i posłać w poniedziałek po nocnym spaniu w pociągu dzieci do szkoły, a sami pójść do pracy. To byli pionierzy i nadal są pionierami podróżników z internetowych serwisów i kanałów informacyjnych. Moi idole, którzy dzisiaj kręcą głową na mój 1000 wypominając mi wiek. Kochani nauczyciele mego dzieciństwa.

Mógłbym jeszcze napisać o Zakopanem, Jastarni, wspólnej trasie rowerowej z bratem i wielu, wielu innych rzeczach, które się wydarzyły i złożyły na to kim jestem teraz, kim jestem dzisiaj i na co się porywam. To jak wycieczka przez całe życie od dzieciństwa do chwili obecnej, od miejsc z którymi jestem związany od dzieciństwa, do miejsc z którymi związałem się przed laty. Jadąc Pendolino mogę poświęcić czas na pisanie. Pociąg pędzi, a bezwonne obrazy mijają za szybą, pozbawione wiatru, zapachu, smaku, obcowania z naturą. To nastąpi niebawem. Przyjdzie niebawem. Teraz mogę powędrować myślami, umysłem tam dokąd zaprowadzi mnie serce. To serce zaprowadziło mnie do dobrej przygody, a czy nogi podążą za jego natchnieniem. Czas pokaże, wyjaśni, odpowie.

Wolność jest w nas – tak mawiał Popiełuszko, a od nas zależy to, czy za nią podążymy.

Ps. Czasu nie nadrobię, ale mogę się nim podzielić. To tajemnica wielka, że dzielenie rozmnaża, ubogaca, raduje, a nie ma człowieka, który nie miałby czym się podzielić i zarazem ubogacić siebie i innych.
Czytam ten tekst z lekkim sentymentem i przymróżeniem oka, w końcu powstał jeszcze przed moim pierwszym tysiącem, w Pendolino, ale dopiero teraz udaje mi się go opublikować. Pozdrawiam, a jutro jeszcze jeden też z Pendolino….


Related articles