Maciej Sz.

Wiara czyni cuda.

Kiedyś w czasie pandemii, ludzie podejmowali modlitwę, post w intencjach ocalenia. Wielu decydowało się również na akty heroizmu i posługę wśród ludzi chorych, co ofiarowało, jako pokutę za swoje grzechy. I choć nasza pokuta w sensie dosłownym jest małą kroplą w sensie zbawienia, do którego zostaliśmy przez Boga zaproszeni to jest ona Bogu miła.
Myślę, że Maryja i Józef wielokrotnie w swym życiu przeżywali chwile załamania, niepokoju, lęku, smutku, może nawet zwątpienia. Osobową siłą, która napełniała ich serca pokojem, a zarazem pewnością wypływającą z wiary i zaufania była Boża obecność, także w sensie drogi do Betlejem. Na świecie istnieją setki tysięcy stron zapisanych zdaniami, dokumentującymi rozmaite cuda, które dokonały się na przestrzeni wieków. Można tu wspomnieć Księgę Cudów Jasnogórskich, Cudów Fatimy lub Lourdes. Można wspomnieć o cudownych źródłach wody, za sprawą której wielu doznało uzdrowienia z ciężkiej choroby. Ogłoszenie każdego świętego jest poprzedzone cudem, który dokonuje się za Jego wstawiennictwem. W wielu nieznanych kapliczkach poświęconych, czy to Bożej Matce, czy Świętym wiszą setki tysięcy wotów, kuli, różańców, pierścionków, wisiorków, okularów i wielu innych artefaktów związanych z cudownymi interwencjami. Myślę, że nie brakuje tych dowodów w żadnym zakątku świata, może z wyjątkiem dziewiczych lądów zamieszkałych przez grupy etniczne, a takie ciągle jeszcze na szczęście istnieją – nie skażone niczym. Całkowicie dziewicze i czyste w swych obyczajach i tradycjach. Czemu o tym piszę? Powód jest nad wyraz prosty. Dzisiaj częściej, aniżeli kiedykolwiek w przeszłości neguje się obecność Boga, Jego istnienie, jak również Miłość . Niepokoi, że Jego prawdziwą obecność w Eucharystii sprowadza się do znaku chlebka. Obecność w Kościele uformowanym na fundamencie Apostołów, do iluzorycznej wizji skrywającej prawdziwe, instytucjonalne oblicze Kościoła, pełne ludzi pragnących rządzy, pieniędzy, zabawy. Sakrament Pokuty i Pojednania, podobnie, jak inne sakramenty uznaje się za jakieś ceremonie podobne do odprawiania pogańskich czarów. Pewnie, gdyby nie owa obecność wspomnianych cudów i ksiąg, gdyby nie historyczna wiarygodność Osoby Jezusa Chrystusa, Apostołów, Bożej Matki, Świętych na przestrzeni wieków i wielu innych dowodów z pogranicza metafizyki, można byłoby uznać owe kłamstwa za wiarygodne i prawdziwe, a tak choć niekiedy odsłaniają bolesne prawdy dotyczące historii Kościoła, a ta jest, jakby nie była związana z historią człowieka, niestety do poznania prawdy, czyli odniesienia do Boga nie prowadzą.
Każdy ma swoją osobistą drogę do Pana Boga. Nie jest to jednak jakiś Pan Bóg, a konkretna Osoba, która ma swoje konkretne imię. Podobnie droga jest również konkretna i indywidulana, można powiedzieć, że niczym garnitur skrojona i uszyta na miarę. Nie przypomina ona raczej górskiego rajdu lub wysokogórskiego trekkingu, gdzie to my planujemy każdy punkt naszej wędrówki nanosząc go na topograficzne mapy. To wyjątkowa droga, na której powinniśmy użyć naszych wszystkich zmysłów ciała i ducha, aby starać się odnaleźć jego ślady. Być może niekiedy konieczne jest chwycenie do ręki pędzla archeologa i delikatne usuwanie kurzu, nalotu, aby słów zapisanych na piasku nie rozmieść i nie stracić. W nich zapisane jest przesłanie i drogowskaz dla nas, a przy okazji również innych.
Czas, który obecnie spędzam w domu uczy mnie pokory. Można być w domu i zarazem być poza nim, a można również być poza domem i być zarazem w nim. Swego rodzaju paradoks, który w sensie wędrówki do Betlejem i poszukiwania Bożej obecności pokazuje, że można rozpocząć modlitwę, ale wcale się nie modlić. Można z kimś mówić, lecz nie rozmawiać. Można wiele rzeczy zrobić, ale właściwie nie robić nic. Kiedy uświadamiam sobie, że Apostołowie prosili Jezusa o to, żeby przymnożył im wiary, nie dziwię się, nie wstydzę, ale wraz z nimi próbuję prosić o cudowną interwencję. Prawda bywa bolesna, można być w drodze do Betlejem i nigdy do niego nie dojść. Gwarantem drogi, jej autentycznej ścieżki jest tylko i wyłącznie Wcielone Słowo Boże.
Dzisiaj, tak jak w wielu innych czasach potrzeba odważnego wołania i odważnego świadectwa miłości opartego na wzajemnym zaufaniu i dialogu, który dokonuje się na poziomie ludzkich serc w jedności Ducha Świętego. Jak spragniona ziemia, tak dusza moja potrzebuje Boga Żywego – woła psalmista. Piękne i odważne wezwanie, które wnosi do ludzkiego serca nie tylko powiew nadziei, ale również życie i odważne spojrzenie na przyszłość, także w sensie śmierci. Wiara jest darem i zarazem lekarstwem, na wiele chorób naszego serca i naszego życia. W niej dokonuje się nasze Odkupienie.
Wspominałem Wam wielokrotnie o tym, że aż się gotuje we mnie, aby napisać o tym, czy o tamtym, jednak na końcu dochodzą do wniosku, że nie ma to większego sensu, bo wylałaby się jakaś złość, smutek, desperacja i sąd, a to do niczego dobrego nie prowadzi. Wolę zatem pisać o Bogu, o swoich wahaniach, sobie samym, problemach, radościach i smutkach. Tu przynajmniej jestem autentyczny. Mam swoich kilku stałych czytelników, którzy tez niekiedy są pewnie zmęczeni ciężkimi tekstami, ale jednak są. Czy zatem jest sens szukać dalej?

Ps. Pozdrawiam Was serdecznie. Zbliżamy się do Bożego Narodzenia. Czyż to nie jest cudowne?


Related articles