Maciej Sz.

Z nutą sarkazmu i autoirni.

Kiedy w ogromnej rzeszy Twoich stałych czytelników, liczącej dziesięć osób znajdują się najważniejsze kobiety dla twego męskiego serca, czyli mama i żona, musisz zważać na każde słowo i każdy przykład, do którego się odwołujesz. Może bowiem okazać się, że przez przypadek, całkowicie nierozmyślnie wywołasz je do tablicy, albo rozpętasz burzę, której zwyczajnie chciałbyś uniknąć. Moja broda i wąsy od wielu lat wzbudzają we wspomnianych paniach kontrowersje, na tyle idące daleko, że gdybym chciał odpowiedzieć obydwóm paniom musiałbym być łysy. Ale jak wytłumaczyć, że ząb czasu nadgryza moje ciało. Zawsze marzyłem o długich włosach, a skoro nie rosną już na głowie, a żyzna ziemia polików i brody pozwala im na bujny porost, to chcąc mieć c namiastkę jaskiniowca noszę brodę. Długą, może chwilami przypominającą ogród chwastów, ale za to siwą i wskazującą na wielką mądrość. Ciągle jej mało w umyśle i sercu, więc próbuję robić dobre wrażenie swoim wyglądem. Zatem noszenie brody jest wskazane.

Kocham życie i jego aksamitny smak. Zapach chmielu, kolor piwa i dobre wino, które w ostatnim czasie nawet wypiera dietę chmielną z mojego jadłospisu. Czekoladę, nawet dużą potrafię zjeść na jednym posiedzeniu. Czytaj: odpakować i zjeść. Ale  lubię też zdrowe produkty, w których naczelne miejsce zajmuje cebula. Pewnie na samą myśl o niej, płyną wam z oczu łzy, a wasza twarz przyjmuje dziwny grymas. Tak. Nie tylko potrafię, ale wręcz od czasu do czasu uwielbiam zjeść surową cebulę niczym jabłko. Warzywa są nie tylko zdrowe, ale bardzo zdrowe. Zarówno te surowe, jak i kiszone. Dzisiaj jeszcze potrafię wejść do sklepu, kupić dwadzieścia dekagramów kiszonej kapusty i zwyczajnie zjeść w pracy, drodze, gdziekolwiek jestem. 

Jestem nastrojony bardzo pozytywnie, co próbuję oddać w tym tekście. Być może niekiedy moje pisanie odbieracie w sposób bardzo pesymistyczny i nie dostrzegacie w nim pozytywnych wymiarów lub impulsów skłaniających do podjęcia działania i poszukiwania uśmiechu wypływającego z głębi samego serca. Może coś w tym jest, czego dowodzi moje wąskie grono czytelników. Powiem przekornie, ale jakich. Dzisiaj często zwraca się uwagę na ilość, a trochę rzadziej na jakość.

Zgłębiając naturę drożdży doszedłem do wniosku, że ich szczątkowe ilości wbrew powyższej opinii mają ogromna moc i siłę. Trudno sobie to wyobrazić, ale dwa lub trzy gramy drożdży potrafią ożywić kilogram mąki. Jeśli natomiast damy im czas i zapewnimy odpowiednie warunki, to tak się rozmnożą, tak rozrosną, że chęcią, a właściwie drzemiącym życiem, ukrytym w sobie potencjałem bycia, dzielenia, obdarowywania ogarną dużo większe kilogramy zmielonych ziaren zboża w młynie. Ich natura lubi spokój. Za każdym razem, gdy wygniatam chleb lub przygotowuję inne ciasto drożdżowe muszę się do tego mentalnie przygotować. W końcu skoro dzisiaj moja żona, a wcześniej mama zostawiają w kuchni serce, to chyba jest to najlepszy przykład i kierunek w którym należy podążać.  Oczywiście krocząc torem tej myśli, patrząc na  skromną ilość czytelników można dojść do wniosku, że moje pisanie nie ma w sobie owego zaczynu. Argument ten jest fałszywy. Piszę dla was, ale przede wszystkim piszę dla siebie samego. Jako czytelnik próbuję zrozumieć: co chciałem powiedzieć, przekazać, ku czemu skłonić, skierować myśli.

Nie zrozumcie mnie źle, ale umiejętność i zdolność podjęcia refleksji nad samym sobą, do czego w wielu niniejszych wpisach was zachęcam, pozwala spojrzeć na siebie w zupełnie innym świetle. Trudno jest mi pisać o innych. Technicznych nowościach. Trudno mi jest również nie odwoływać się do siły i Osoby Absolutu  w naszej codziennej wędrówce, bo w Nim nie tylko jest Tchnienie, ale również sens życia. Zatem piszę o tym, co czuję, jak postrzegam świat i co jest dla mnie ważne. W ten sposób próbuję nie tylko sprostać swojemu wyzwaniu (#365), lecz również podzielić się dobrymi wartościami, a przy okazji samemu skorzystać.

Ja sam, również każdy z moich czytelników jest świadkiem cudu, który dokonuje się na moich oczach. Kolejne wiadomości rodzą się w mniejszych lub większych bólach, ale ciągle są i z każdym dniem jest ich więcej. To jest właśnie cud owych drożdży. Zaczyn, który nie pochodzi z ludzkiego nadania, ale zupełnie innego tchnienia.

Kiedy w ogromnej rzeszy Twoich stałych czytelników są drożdże, to zwyczajnie pozwalasz im rosnąć.  Dzielisz się z nimi tym, co kochasz. Zatem dzielę się z wami i samym sobą tym pisaniem. 

Ps. Bardzo dziękuję za Wasze wszystkie uwagi. Dziękuje żonie, mamie. Gdybyście chcieli mi podać jakiś temat, coś zaproponować, każdy z was, moich czytelników, nie tylko wspomniane wyżej kobiety mego serca, po prostu piszcie. Jestem otwarty na wasze uwagi i propozycje. Oczywiście, jak przystało na zarozumiałego pismaka krytyki nie cierpię i nie znoszę. Pamiętajcie o tym! – żart. Bez krytyki nie ma rozwoju ;-). Już naprawdę kończąc uważacie, że dzisiejszy tekst ma coś wspólnego z autoironią? Wiem, za długi, ale się staram – choć w tym względzie przyjmijcie moje usprawiedliwienie.


Related articles