Maciej Sz.

1000 i wielkie słowa….

W ostatnim czasie schowałem się ze swoim pisaniem, stając się niedźwiedziem, który zapadł w głęboki sen. Stworzyłem sobie problemy, z którymi muszę walczyć poddając je jako usprawiedliwienie swoje absencji. Nie ma czasu, to chyba najlepsza wymówka, której nie trzeba ani uzasadniać, ani wyjaśniać. Od czasu do czasu można wcielić się w rolę ofiary pomstując nad losem i szukając współczucia w oczach innych. Same plusy, bo oto bez nadmiernego wysiłku znowu można stanąć, choć na chwilę w centrum uwagi i być ważnym.
Od dłuższego czasu miałem już napisać kolejny tekst, ale słowo przepraszam, które chce do was skierować zaburza owa chęć i odwleka pisanie w czasie z powodu miliona ważnych argumentow. Przepraszam, bo miały być okruchy a pojawiła się pustka. Miała być systematyczność, a pojawiła się ucieczka. Miał być cud, a pojawiła się niewierność. Miało być wiele, dużo wszystkiego, a tymczasem nie ma nic.
Dzisiaj w to sobotnie popołudnie, kiedy myślę o tym minionym czasie uświadamiam sobie jak bardzo niekiedy można się zatracić w wirze, który sami napędzamy, zapominając i pozostawiając obietnice, słowa, zadania, a nawet osoby bliskie, gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku. Ta pułapka jest sama sobie i sama w sobie jest wystarczającym zamkniętym światem, w którym brakuje miejsca na spotkanie i tkanie. W miejscu radosnej wymiany i dialogu serc pojawia się dziura samotności i wewnętrznej pustki, która niczym pumeks zdziera resztki uśmiechu z oblicza człowieka i delikatności serca.
Chciałbym wam dzisiaj napisać, ze znowu będę pisał systematycznie, codziennie, ale po tym doświadczeniu nie mogę budować i składać obietnic, których nie mogę dotrzymać, albo które będą gołosłowne. Świat pełen dookoła nas jest obietnic, kłamstw, fałszywych oskarżeń, pomstowania i ja wyniesionego do rangi bóstwa. Kiedy napiszę znajdziecie z pewnością kolejny artykuł, ale to już nie będzie to samo, co było. Pewien etap się skończył. Czy smutno mi z tego powodu? Nie, bo jego koniec staje się początkiem zarazem czegoś nowego. Tak, jak każdy dzień jest nowy, jest otwartą, nową historią, ale tak bardzo przyzwyczaiłem się do pracy, wstawania i zasypiania, obowiązków i posiłków, spacerów i zakupów, że czasami nie dostrzegam jego wyjątkowości i piękna. Powiedziałbym, że staje się nawet niekiedy pomalowaną na szaro lub bardzo szaro niewykorzystaną kartką, ograniczoną własnymi myślami. Tymczasem trzeba iść dalej, wychodzić poza, szukać, zmieniać, czasami przegrywać, wygrywać, żyć.
Wiecie, że za tydzień o tej porze będę przemierzał Polskę na rowerze. Niesamowita przygoda. Droga z Helu na Głodówkę. Wyzwanie ponad siły i prawdziwy, rowerowy maraton. Podejmę tę próbę z radością. Będę się cieszył spokojem i ciszą. Będę medytował i będę odmawiał różaniec, powtarzał zdrowaśki i rozmawiał z Szefem i ze swoimi myślami. To będzie moja mała pustynia, na której będę mógł poznawać samego siebie bez zbędnego makijażu i nadmiaru dobrych manier i dobrych względów. Czy dojadę do mety? Nie wiem. Czy postawiłbym na siebie? Jasne, choć mógłbym stracić. Czy czuję lęk? Bez wątpienia. Czy czuję radość? Ogromną.
Pamietam tą sobotę, kiedy odebrałem telefon od Misia. Podesłał mi filmik i mówi patrz. A ja, gdy zobaczyłem poczułem to coś. Tak, jak gdybym się zakochał w tej relacji, w tej drodze, w tym maratonie. Zapragnąłem tam być. Były wielkie plany treningowe, wielkie przygotowania i wielkie nadzieje. Tymczasem rzeczywistość zweryfikowała to rozbierając na części pierwsze tak jak i moje pisanie. To nie znaczy, ze nie jeździłem rowerem, że nie podejmowałem prób. To znaczy, że robiłem to co mogłem, aby mimo wszystko nie pozostawić rodziny i obowiązków samym sobą. Czy zatem jestem przygotowany? O formie fizycznej rozmawiać nie będziemy, wszak nie mogę zdradzać sekretów przed startem, ale mentalnie jak najbardziej. Czy to będzie porażka czy sukces, to z pewnością będzie zupełnie nowe doświadczenie, które nie stałoby się moim udziałem, gdyby nie najbliższe mi osoby, z którymi żyję na co dzień i które mnie mimo wszystko do tego zachęcały.
Wiecie lubię się dzielić z wami swoimi myślami czasem, patrzeniem na życie i wiem jedno, że jest gdzieś w tym Jego Tajemniczy Głos i Jego Tajemnicza Siła i Jego Osoba i Jego obecność. Jasne, ze łaska buduje na naturze, ale natura bez Łaski jest goła lub chora jak wyschnięte jezioro lub porzucone przez rwące wody koryto rzeki. Dopiero to odniesienie daje sens. Daje życie. Daje siłę. Za każdym razem kiedy o tym zapominam i chce budować sam, jestem jak ta wyschnięta rzeka lub pogorzelisko.

Ps. Artykuł miał zostać opublikowany w sobotę 4.09, ale … Dzisiaj to chyba nie ostatni😀


Pokrewne tematy