Maciej Sz.

Leśne wędrowanie.

Żyję na tym świecie już czterdzieści sześć lat i taki czas, jak ten obecnie przeżywany nie zdarzył się mi nigdy dotąd. Nigdy dotąd również nie zdarzyło mi się, aby kolejne pięć dni z rzędu razem z synem, w tym dwa razy z naszymi dziewczynami wędrować po lesie. Powracamy kolejny raz niemalże w to samo miejsce i jak dotąd każdego dnia nasze rozmowy, nasze wędrowanie, nasze bycie jest inne, podobnie, jak paradoksalnie to samo miejsce. Myślę, że nawet nadejdzie taki czas, kiedy tych wędrówek i tego wspólnego bycia będzie mi brakowało, kiedy z sentymentem będę powracał do tych chwil i tego czasu. I w tym miejscu pozwolę sobie na pierwszą małą dygresję, która zrodziła się pod wpływem tego tekstu teraz. Otóż tak sobie pomyślałem, że te nasze wędrówki po Wiedeńskim lesie, to taka namiastka tego, co przeżywali pierwsi rodzice w Edenie. Wiem, że to oczywiście jest alegoria, przenośnia, ale tak sobie myślę i właściwie jestem tego pewien, że Pan Bóg jako Ojciec tęskni za człowiekiem, osobą którą stworzył na swój obraz i podobieństwo, tęskni za tym czasem, który później popsuł grzech. To także ciekawe, bo jeśli syn, czy córka potrafi przyznać się do błędu, do tego, że coś się stało, to możemy mówić o ogromnym wychowawczym sukcesie, jeśli potrafi powiedzieć, że narozrabiał. No właśnie to w sensie Edenu, raju. Przez wieki i te wszystkie lata wielu nie mówi o nieposłuszeństwie człowieka, tylko woli mówić o braku miłości ze strony Boga. Braku, który zniewala. Tymczasem nikt, tak jak Bóg nie szanuje naszej wolności.  Nikt, tak nie kocha, o czym pisałem i mówiłem wczoraj. Możemy wyobrazić sobie kawałek złota, który leży w ziemi od wielu lat. Wydobyty na zewnątrz nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale obmyty w wodzie powoli zdradza swoją wartość i swój potencjał. 

My powracając do domu wymieniamy nasze spostrzeżenia, nasze myśli. Dzielimy się wzajemnie radością ojcowsko – synowskiego bycia. Nie szukamy konkretnych tematów. One przychodzą i odchodzą same. Nie szukamy zabijania czasu w czasie zarazy. On nam ucieka sam. Nie szukamy górnolotnych emocji, ekstaz, wielkich doświadczeń. One są i czekają na nas w swojej prostocie. To naprawdę dziwne bycie razem w codziennym, leśnym wędrowaniu jest tak wielkie i tak wyjątkowe w swojej prostocie, że aż niewiarygodne. W tych chwilach zauważyłem również i takie momenty, gdzie pojawia się w moim towarzyszu jakiś lęk pod wpływem trzeszczących na wietrze drzew, albo pękających gałęzi, czy wrażenia czyichś kroków w stercie wyschniętych liści. Wtedy szuka on mojej ręki, mojego spojrzenia, mojej siły i mojego wsparcia. Z nami chyba jest tak samo. Tak samo możemy na to wsparcie liczyć, ale przecież mi jako ojcu zdarza się powiedzieć nie bój się synu. Idziemy dalej. To tylko gałąź, albo ptak, albo wiatr. Idźmy dalej naprzód. Nie musimy wracać. Tymczasem w naszej codzienności pojawiają się chwile, momenty zwątpienie kiedy go widzimy i kiedy nam znika. A tu potrzeb zaufania, wiary. Bardziej ufać? Bardziej wierzyć? Czy wierzyć i ufać jednocześnie, aby się nie cofnąć do tyłu, ale iść ku nowemu. Wydawać by się  mogło, że jestem ojcem doskonałym. Nie jestem!!! Staram się być, ale znam swoje błędy i wady i mogę powiedzieć, że nie jestem. Jednak, kiedy razem wędrujemy, to widzimy wiele, odnajdujemy wiele, odkrywamy wiele. 

Chodząc po lesie zauważyliśmy pniaki, które odrastają. Nie na zasadzie złamanej nogi lub ręki włożonej w gips. To jakaś przedziwna tajemnica, że są pośród wielu egzemplarze i silne i zdrowe. Pniaki, które nie usychają, ale stają się korzeniem już nie dla jednego drzewa lecz wielu. Wygląda to niesamowicie i myślę, że jest równie niesamowitą tajemnicą. Tak sobie po prostu pomyślałem, że  czasem bronię swoich wizji, swoich, swojego spojrzenia, swoich planów. Nie tylko w sensie pracy. Nie tylko w sensie rodziny, ale w każdym z nich i buduję wieżę dumną, wysoką, kołyszącą się na wietrze. Jeśli wiatr będzie zbyt silny, a moje drzewo zbyt wątłe, to mogę runąć. Pozostaje jednak pytanie o fundament, o korzeń. Jaki jest? Zdrowy? Silny? Wyjątkowy? Jeśli tak być może wyrosną z niego zdrowe drzewa, albo wokół niego. Jeśli nie to zwyczajnie uschnie, tak jak ów dom, który na piasku był zbudowany.

Nasze leśne wędrowanie do tej pory nauczyło mnie bardzo wielu rzeczy. Przede wszystkim pokory wobec samego życia i wobec moich bliskich. Myślę, że uległem wizji świata budowanego na wizji realizacji pragnień, marzeń. Pracujesz, by mieć pieniądze. Masz pieniądze, aby kupować. Kupujesz, aby realizować cele i marzenia, aby się spełniać. Pracujesz by dawać, dajesz, aby i ci których kochasz mieli, ale zapominasz, ja zapominam niekiedy, a może zapomniałem, że poznaliśmy się na schodach, tak szybko. Potem była kawa, pierwsze spacery, rozmowy, uśmiechy. Nie spacerowaliśmy dla pieniędzy. Spa cerowaliśmy dla siebie. Nie rozmawialiśmy dla pieniędzy i pracy. Rozmawialiśmy wsłuchując się w bicie swoich serc. Nie decydowaliśmy się na dzieci, gdy będą mogły mieć   to i tamto, mieszkać tak a nie inaczej. Nie! No właśnie tak sobie myślę, że często i ja i ty, po prostu my musimy iść na spacer do lasu z synem lub córką, albo żoną i synem i córką, albo wszyscy razem. Myślę sobie, że czasami przychodzą takie czasy, gdy czasowo zostajemy ogołoceni ze wszystkiego, abyśmy odkryli wszystko we wszystkim i jeszcze dużo więcej. Odkryli Boga i Jego Miłość w nas, w naszej indywidualnej i niepowtarzalnej wyjątkowości, która jest iskrą Jego Wielkości. Nie bali się bać. Nie bali się śmiać. Nie bali się iść. Nie bali się żyć.

W sumie to ostatnie zdanie najbardziej mi się podoba z dzisiejszego pisania. Nie bali się bać. Nie bali się śmiać. Nie bali się iść. Nie bali się żyć.


Pokrewne tematy