Maciej Sz.

Mój rozdźwięk serca.

Blog Robaka. Choć wydają się być obrzydliwe, to bez wielu robaków ziemia przestałaby, być ziemią. Zatem więcej blog Robaka pozytywnego. Kochanego przez Boga, który uczy się i będzie się uczyć dalej….

Piszę dzisiaj te słowa z myślą o sobie samym i muszę powiedzieć, że czuję bardzo mocno w swoim sercu rozdźwięk, który towarzyszył bogatemu młodzieńcowi. Przyszedł do Jezusa po radę. Zadał mu jedno pytanie. Odpowiedź, którą usłyszał sprawiła, że odszedł zasmucony. Przyszedł jak ten, który ma wszystko, a odszedł ze świadomością, że jego wszystko w oczach Bożych to ciągle za mało. Że są jeszcze takie miejsca, które chce zostawić tylko dla siebie samego, by jak mniema być bogatszy.
Widzę w tej Ewangelii obraz samego siebie. Człowieka, który z jednej strony ma wszystko, a z drugiej nie ma nic. Jeśli ktokolwiek będzie czytał te słowa, a co ciekawsze komuś one pomogą, to wynika to z tego, że zawarłem w tym słowie wszystko, co mam, a zawarłem wielkie nic, czyli to wszystko czego nie mam i czego mi brakuje.

Kocham Pana Boga i wierzę w Niego, a przynajmniej się staram. Podążam do Niego ścieżką, która mi jako człowiekowi jest najbliższa. Ścieżką, a właściwie drogą, którą wyznaczyła Ona, Boża Matka. Nie chodzi tu o moją skromność, czy fałszywą pokorę, ale jej słowa, które wypływają z Galilejskiej Kany: :zróbcie wszystko, cokolwiek Wam powie. Są wyrazistym drogowskazem, wyznaczającym kierunek, w którym mam podążać i iść. On jest Kierunkiem i On jest Drogą. On jest Prawdą i On jest Życiem. Kiedy te słowa docierają do mojego serca i zaczynają przeszywać moją codzienność, myśląc, zaczynam uświadamiać sobie, jak bardzo idę obok. Jestem jednym z uczniów w drodze do Emaus, którzy mogą posmakować, a nie smakują, mogą dotknąć, a nie dotykają, wreszcie mogą poczuć ogromną radość i szczęście a nie czują. Wyłączają się sami z tej wielkiej Miłości, bo ich oczy są niejako na uwięzi. Tak samo jak moje. Tak samo, jak oczy bogatego młodzieńca i wielu innych. I tutaj jest doskonałe miejsce na to, aby wtulić się w Maryję, Matkę Pięknej Miłości. Wsłuchując się w jej słowa uśmiechnąć się do siebie samego i powiedzieć: przepraszam. Powiedzieć przepraszam żonie. Powiedzieć przepraszam dzieciom. Powiedzieć przepraszam rodzicom, rodzeństwu i tym wszystkim ludziom, których dotknąłem bielmem spoczywającym na moich o czach i oczach mojego serca, bo wydawało mi się, że….
To niewiarygodne, jak bardzo Ewangelia demaskuje nasze słabości, a nade wszystko nasze grzechy. Nie mówię o grzechach cudzych, innych ludzi, ale o swoich własnych i o poczuciu tego czym grzech jest i czego dotyczy. Każda łza i każdy smutek rysujący się na twarzach osób, które kocham to mój grzech. Każde milczenie i każda minuta niezrozumienia wobec tych, których kocham to mój grzech. Każde spojrzenie pełne nienawistnej złości i złych emocji, którym obdarzam drugiego człowieka to mój grzech. Każde niewypowiedziane słowa, które niesie wiatr nieskończonego lub skończonego kosmosu to mój grzech. Tylko pomyślałem. Tylko powiedziałem lub nie powiedziałem nic. Tylko spojrzałem lub nie chciałem spojrzeć. To wszystko jest moim grzechem, który rozrywa szatę Ukrzyżowanego, kościami losu i pytaniem bogatego młodzieńca o to, co mam czynić, a zarazem o to, czego czynić nie chcę, czego mi brakuje, a co naprawdę mogłoby mnie ubogacić. A ubogacając mnie ubogacić innych.

W eschatologicznej perspektywie wieczności i Kościoła, życie wydaje się być chwilą. Chwilą, która owszem rani, przynosi smutek i żal, negatywne samopoczucie niespełnienia, niezrozumienia, odrzucenia. Poczucie samotności i słusznie w głębinach serca ferowanych wyroków, które później cisną się na usta. Słowa, których nie można cofnąć. Przypominają rzucane do wody kamyki. Gdy opadają, najpierw pojawiają się okręgi fal na wodzie, a potem powoli opadają na dno serca, niezbadane wodne głębiny i tam pozostają. Pozostają niewidoczne dla naszych oczu, ale dla oczu tego, kto owym kamieniem został dotknięty bardzo wyraziste, palące, raniące. Chyba, że jakiś cud, albo jakaś siła zdoła go wyłowić, wyciągnąć i ową tajemniczą głębinę oczyścić.
Tajemnica tej siły jest nam znana, a zarazem nieznana. Znana tylko wtedy, gdy chcemy się jej dobrowolnie poddać i za nią podążać. Tymczasem w naszym życiu częściej chcemy wyjść przed szereg i się pochwalić nie siłą i mocą Jego, ale naszą. To walizka naszego życia, naszych słabości, naszej filozofii, wiedzy i niewiedzy, która pozbawiona cząstki Jego, cząstki Stworzyciela, a właściwie Nim napełniona częściej będzie zaprzeczać Miłości, aniżeli o Niej świadczyć.
Ta walka, która rozgrywa się od samego początku ma swój koniec w ostatecznym wypełnieniu wszystkiego. Kiedy nastanie Królestwo i Potęga Jego, a władzę będzie sprawował Jego Pomazaniec w mocy Ducha Świętego – Ducha Miłości. I wtedy Ona, Matka, która dzieci swoje kocha będzie z Nami, jak ta, która cieszy się z miłości Ojca wobec dzieci i dzieci wobec Ojca.
Ewangelia jest pełna Życia. Pełna Miłości. Pełna domowego ciepła i tego wszystkiego czego nam brakuje i czego poszukujemy w czasie naszej doczesnej wędrówki, a co niestety gubimy skupiając się na sobie i swoich upodobaniach. Warto zatem szukać. Kto szuka znajduje, kto prosi otrzymuje, a kto puka zostaje wpuszczony.

Ten tekst dedykuję wszystkim ojcom i wszystkim matkom, ale przede wszystkim samemu sobie. Dopiero spojrzenie na siebie w perspektywie dłużnika z przypowieści pozwala zrozumieć lepiej to z czym niekiedy trudno się nam pogodzić, trudno nam zaakceptować, przyjąć i wbrew wszystkiemu kochać. A On ciągle jest Jahwe i ciągle kocha. I co?


Pokrewne tematy