Maciej Sz.

Samarytanka.

W tym roku na Wielki Post miałem piękne i jak myślę szlachetne postanowienia, które niestety wraz z mym zabieganiem, może też trochę lenistwem, akcyjnością i różnymi zadaniami coraz bardziej się rozmywały, aż wreszcie niczym woda ogrzewana gorącym płomieniem słońca, gdzieś wyparowały i ulotniły się w przestworzach. Jednak sytuacja ostatnich dni sprawia, że nie tyle można się zatrzymać, co większość z nas nie ma wyboru i rzeczywiście się zatrzymuje. Rozglądając się wokół widzę świat, a właściwie jeszcze pod koniec tygodnia widziałem ulice Wiednia, które były takie same, a jednak zdecydowanie inne. Myślę, że nikt z nas nie zdawał sobie sprawy, a być może jeszcze nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Media debatują nad liczbami zakażonych, poszukują wiadomości, które podbijają z jednej strony wartość ludzkiego życia, a z drugiej demaskują bezradność człowieka wobec małego wirusa, który niewidzialny ludzkim okiem potrafi nagle sprawić, że obrót ziemi się zatrzymuje i paradoksalnie ta niewinnie wyglądająca kulka nie wiadomo skąd niesie w sobie cały potencjał mediów, które nigdy jej nie dorównają.

Nasza, domowa, wczorajsza Eucharystia była bardzo inna: medialna, pustynna, uboga, ukryta i co, by nie powiedzieć bardzo domowa. Kiedy wsłuchiwałem się w czytania odkrywałem w nich historię żywego słowa, które dzieje się tu i teraz. Pomyślałem Egipt. Do niedawna tam mieszkałem. To kraj pełen dóbr, wygód, jedzenia, picia, pięknych krajobrazów, a dzisiaj domowa pustynia. I te pytania, które mimo wszystko, gdzieś rodzą się w sercu, głowie. Cisną na ustach i lecą do Mojżesza, który może być alegorycznie rozumiany jako Kościół. Pustynia, gdzie brak podstawowych produktów, codziennych możliwości, tego co do tej pory było codziennością, może nas przenosić w krainę szemrania. Jak to możliwe, że skoro jesteś dajesz nam czerwoną kuleczkę. „Mojżesz nazwał to miejsce Massa i Meriba, ponieważ tutaj kłócili się Izraelici i wystawiali Pana na próbę, mówiąc: „Czy Pan jest rzeczywiście wśród nas, czy też nie?”. To co bardzo mi rzuca się w oczy to fakt, że Pan nie odmówił Izraelitom wody. Wypłynęła ze skały po uderzeniu laską. Patrząc na obraz Jezusa Miłosiernego, odwołując się do słów Jego samego, patrząc na słabego Piotra, który stał się skałą dla Kościoła, patrząc i rozumiejąc Chrystusa jako skałę widzę i krew i wodę. Wodę, która daje siłę do codziennego życia, obmywa z brudu i krew, która jest nośnikiem życia wiecznego. Można powiedzieć, że w Chrystusie wypełnia się miejsce Massa i Meriba.
Dla mnie te słowa są niesamowite, bo dają nie tylko nadzieję życia wiecznego, ale dają również moc na naszej codziennej pustyni. Niesamowite jest również i to, że kalendarz liturgiczny w słowie, które otrzymujemy nie przewidywał kwarantanny, ani odosobnienia, a jednak otrzymujemy takie, a nie inne słowo, w którym mówi, że mnie wspiera, ciebie wspiera, każdego wspiera, bo ten czas pokazuje, że większość z nas zostanie wyprowadzona na pustynię, domową i warto pamiętać o tym, że naprawdę nie jesteśmy sami.

Rozmowa Chrystusa z Samarytanką to kolejny piękny fragment i dialog. Zastanawiam się sam z czego będę żył dalej, jeśli kwarantanna będzie się przedłużać, co zrobię. Za co zapłacę rachunki, kupię jedzenie, skąd wezmę wodę i tak dalej i tak dalej. I w tym wszystkim On przychodzi do mnie i mówi, żebym to ja Jemu dał pić. Spoglądam w Jego oczy i pytam Panie jak? Nie masz czerpaka, Ty nie masz praw się mnie pytać, Ty jako żyd nie możesz ze mną rozmawiać. A może chodzi o mojego sąsiada, moją sąsiadkę, kogoś z rodziny. Może chodzi o pojednanie, telefon do kogoś z kim dawno nie rozmawiałem. Krótki list, dobre słowo, konkretną pomoc, zwykłą modlitwę w swej nadzwyczajnej sile. To chyba trzeba usłyszeć, gdzieś w sercu, duchu, umyśle.
Myślę, że Samarytanka to każdy, kto dziś pozostaje zamknięty w swoim domu, bez względu na to co myśli, co czuje, jak widzi i dokąd zmierza. Każdy zamknięty, albo obciążony dzbanem, codziennych, normalnych trosk. Każdy ma taką samą troskę. Przychodzi do studni sam, aby uniknąć niepotrzebnych kontaktów z innymi. Przychodzi do studni z dzbanem, który chce napełnić wodą życia, wodą, która pomoże mu przetrwać ten trudny czas. Szuka tego, co może zaspokoić nasze codzienne pragnienia, ale ostatecznie podobnie, jak i Samarytanka szukając miłości, szukając tych potrzeb ciągle odczuwa niedosyt, brak, niespełnienie i strach. Ktoś mnie rozpozna. Ktoś mnie zaczepi? Ktoś mnie prześwietli? Pytania pełne lęków i niepokojów. Pytania o życie, które zmierza do dokąd. Chyba tak naprawdę ten widzialny dzban, ta woda ze studni pustynnej, wszystko to, co nas zatrzymuje na tym świecie i nie pozwala spojrzeć z nadzieją ku wieczności. To widzę po sobie. Często proszę nie o rzeczy związane z pokojem wewnętrznym, nie o Miłość Taty, może o uczucia, emocje, jakieś doświadczenia, ale pustynia zmienia wszystko, tu zostaję sam ze swoim sercem i naturalnym pragnieniem. On przychodzi i zanim powie mi o darze, o tym, czym chce się ze Mną podzielić, szuka mojej uwagi, pokazuje, że doskonale mnie zna, że nie musze niczego udawać, mogę płakać, mogę się śmiać, mogę, a w Jego ramionach jestem i ta pełnia nabiera wyjątkowego znaczenia. Te troski codzienności, zwyczajnego dzbana w zderzeniu z wodą pełną życia, z sercem pełnym miłości, zrozumienia, oczyma Stwórcy i dłońmi pełnymi Miłości wydają się nie mieć większego znaczenia. Człowiekowi jest dane raz żyć i raz umrzeć, a pustynia życia pełna jest niebezpieczeństw.

Nie mogę się zgodzić z tym, co niektórzy próbują powiedzieć i wmówić i wbić do głowy, że chrześcijanie są małostkowi, zewnętrzni. Chodzą do kościoła, komunii, a swoje robią. Mogę się wypowiedzieć sam za siebie. Nie robię tak, ale kosztuje to wiele, a zarazem ciągle pozostaję grzesznikiem i z pewnością zdarzyło mi się nieraz kogoś skrzywdzić, zranić, odrzucić, a może poniżyć czy wręcz zniszczyć, a jakimś niby niewinnym słowem gestem. Problem jednak nie są inni. Co robią? Co myślą? Problemem jestem ja sam. Moja szczerość wobec siebie, wobec Boga, wobec innych. Nie mogę się również zgodzić z tym, że Ci, którzy są wrogami kościoła nie zasługują na moja uwagę i miłość, to oni na nią zasługują w pierwszej kolejności, ale to ja muszę spotkać Chrystusa, aby zobaczyć prawdziwą wartość i prawdziwą Miłość. Powiem więcej, to ja zostaję zaproszony na spotkanie tak samo ja i oni, jak Samarytanka, która gdzieś w głębi wierzy, czeka, tęskni, ale ciągle niesie dzban. On przy studni już czeka na mnie. Czeka po to, aby odebrać ode mnie wszelkie moje troski, zmartwienia, wziąć mój dzban i zamienić na morze, ocean, Antarktydę Miłości.
Kiedy łamaliśmy się w czasie duchowej komunii w naszej rodzinie kawałkiem chleba, tak jak to czynili pierwsi chrześcijanie, nie czułem w swym sercu wielkiej ekstazy, uniesienia, ale wiedziałem, że On pomiędzy nami jest, był i będzie.
W tym trudnym czasie te czytania III Niedzieli Wielkiego Postu niosą nadzieję. Tak jak niosą nadzieję serca ludzi zjednoczonych na modlitwie w intencji chorych, w intencji ustania epidemii. Dzisiaj nie ważny jest kolor skóry, pochodzenie wyznanie. Dzisiaj ważna jest solidarność ludzkich serc, które wykroczą dużo dalej i miejmy nadzieję ogarną emigrantów, ludzi potrzebujących pomocy, że wreszcie będziemy potrafili się dzielić nie tylko tym co nam zbywa, ale też i tym kim jesteśmy. I chyba jeszcze jedno. Słowa Chrystusa, który mówi o tym, że prawdziwi czciciele będą oddawać mu cześć w duchu i prawdzie, stały się dzisiaj niewiarygodną prawdą, jak i słowa ze Środy Popielcowej, że Ojciec, który widzi w ukryciu odda nam. Zatem Liturgia Słowa jest pełna: Wiary, Nadziei i Miłości, a „nadzieja zawieść nie może”.

Będę się starał każdego dnia coś podrzucić, jakieś okruchy przemyślenia, może nagranie, ale nie lękajmy się Bóg, Chrystus sam wystarczy. Baryłka mąki i naparstek oleju nie wyczerpią się, a jeśli to się stanie, to ON daje nam wodę, która wypływa dużo dalej.


Pokrewne tematy