Maciej Sz.

Brak, proste i trudne słowo.

Kiedy, w miniony wtorek napisałem, że kolejny wpis poświęcę słowu brak, nie przypuszczałem, że pustka i bezradność w sensie kolejnego artykułu, tak bardzo mocno odwlecze go w czasie, a zarazem przyniesie tak trudności w sensie formułowania swoich myśli i tego, czym chciałbym się z wami podzielić.
Ten niedostatek, chyba w sposób najprostszy, a w sensie mnie samego najwymowniejszy ilustruje to słowo. Oczywiście brak może dotyczyć wielu dziedzin naszego życia. Możemy go rozpatrywać w sensie materialnym, duchowym, psychicznym, osobowym. Rozwiązanie każdego z nich, zaradzenie mu wymaga umiejętności przezwyciężenia zniechęcenia, braku nadziei. Stanięcia ponad nim lub poszukiwania dobrej dłoni, która pomoże nam w wychodzeniu z tej sytuacji. Myślę, że wędrówka Maryi i Józefa, choć w sensie rozmaitych dywagacji, spojrzeń wydawała się pozbawiona sensu, a zatem w pewien sposób wybrakowana okazuje się odpowiedzią w odniesieniu do tych pytań. Wszędzie tam, gdzie człowiek dotyka tajemnicy swojego początku, przeznaczenia i końca, umiejąc uwierzyć i zaufać wbrew nadziei, podjąć kroki, które wydają się w sensie logiki życia całkowitą porażką, wszędzie tam, gdzie poddaje się Bożej Woli i odpowiada twierdząco na powołanie, którym został obdarzony, wszędzie tam pojawia się wewnętrzny pokój. Nie jest on pozbawiony konieczności przezwyciężania wielu przeciwności i trudności, rozwiązywania problemów, jest on nimi poniekąd usłany, ale jednocześnie jego źródłem jest odkrycie Bożej Miłości i Bożego Planu wobec człowieka.
W tym specyficznym czasie wiele argumentów chce nam podsunąć złowrogą myśl, która pokazuje, że Bóg o człowieku zapomniał, a skoro zapomniał, to znaczy, że Go zwyczajnie nie ma. My sami zaś nie przedstawimy dla Niego większej wartości. To argument, który stoi u podnóża wielkiej góry zarzutów, niespełnionych oczekiwań, zawiedzionych nadziei w sensie naszych ludzkich planów i oczekiwań. Przyznam szczerze, że sam wielokrotnie już naważyłem w swoim życiu piwa, a zarazem odkrywałem i odkrywam, że tylko On potrafi z tego piwa uczynić najlepszy Pilzner, wyprowadzając dobro. Taki w gruncie rzeczy jest sam Krzyż. Ten, który nie znał grzechu stał się Sam Grzechem dla odkupienia wielu. Nie znaczy to oczywiście, że możemy pozwalać sobie na różnorakie usprawiedliwienia naszych niecnych działań. Znaczy to tyle, że swojej natury skażonej grzechem nie przeskoczymy. Bez odwołania się do korzeni swego człowieczeństwa nie usprawiedliwimy. Nie znaczy to jednocześnie, że mamy być cierpiętnikami swojego życia i swojego losu, swoich postepowań.
Kiedy zastanawiałem się przez te dni nad słowem brak, uświadomiłem sobie, że jest on naturalną częścią naszej egzystencji. Patrząc do Księgi Rodzaju, to właśnie z owego poczucia braku rodzi się grzech. Możecie niby wszystko, ale nie możecie tego jednego drzewa dotykać, próbować, poznawać. To właśnie w tej pokusie rodzi się grzech, który ostatecznie jest uczuciem opuszczenia i odrzucenia., oszukania. Najciekawsze jednak w tym wszystkim jest to, że to nie Bóg odrzuca człowieka, ale człowiek sam odrzuca się i oddala od Boga. W sposób świadomy i całkowicie dobrowolny, potwierdzając pokusę konkretnymi czynami.
Grzech w swym wymiarze jest tak naprawdę poszukiwaniem zaspokojenia owego braku, którego może dopełnić tylko poczucie Bożej Miłości. Jak ją znaleźć skoro przekracza wszystko i wykracza poza zdolności poznawcze naszego umysłu. Niejednokrotnie doświadczamy tego, że najprostsze rzeczy i zarazem najbardziej oczywiste przychodzą nam najtrudniej. Jak trudno obdarzyć słowem przepraszam ukochaną osobę po kłótni. Jak trudno przyznać się do popełnionego błędu przed samym sobą i innymi. Jak trudno uznać to w sensie całej techniki i dóbr materialnych, którymi jesteśmy otoczeni i których nieustannie poszukujemy do tego, że one nie zastąpią nam owego przytulenia się do serca Bożej Miłości.
Przypominam sobie jedną z opowieści. Pewne kobieta utraciła pracę na stanowisku. Spotkała się ze swoim przełożonym, aby podjąć inne zadania. Ten bardzo mocno naciskał na nią i zachęcał do tego, aby zmieniła placówkę. Kiedy spotkanie dobiegło końca spotkała ona przypadkową osobę, która z kolei prosiła, aby pozostała w dotychczasowym miejscu pracy na innym stanowisku. Tak też zrobiła, choć decyzja wydawała się niedorzeczna – w końcu zrezygnowała ze stanowiska w innej placówce. Kilka miesięcy później placówkę do której miała przejść, bezpowrotnie zlikwidowano i zamknięto. Można oczywiście zastanawiać się nad tymi wydarzeniami i rozpatrywać je na różnych płaszczyznach. W Bożych planach wiele naszych logicznych decyzji, postępowań często, niekoniecznie okazuje się dobrym wyborem. Odnosząc to do sytuacji Maryi i Józefa, trzeba sobie jasno powiedzieć, że ich wyprawa do Betlejem, była drogą, która całkowicie przeciwstawia się ludzkiej logice i planowaniu. Była drogą w nieznane, niepewne. Drogą za konkretnym głosem, przyjęciem zaproszenia.
Nikt z nas nie jest pewny swojego jutra. Czasami pojawia się uczucie rozgoryczenia, rozczarowania, braku dotykającego wielu płaszczyzn naszego życia. Możemy się na nim zatrzymać i poddać tej czarnej wizji, popadając w melancholijny strach, lęk, zwątpienie. Próbując niekiedy nieudolnie odnaleźć odpowiedzi i rozwiązania na nasze największe problemy, ale może też jest to dobry moment do tego, aby się skupić na poszukiwaniu Jego w drodze do Betlejem. A jeśli drogą do Betlejem jest całe nasze życie i po drodze tracimy coraz więcej pewności, dóbr materialnych, własnych przekonań, siebie samych, logiki, planów, wizji, aby dać się zapisać w Księdze Życia?

Ps. Każdy ma poczucie braku, niespełnienia. Im mniej Boga, tym poczucia braku więcej. Im mniej modlitwy, Eucharystii, tym więcej psychologii, ezoteryki, horoskopów, przepowiedni, jasnowidzów, religii zdrowego trybu życia, ekologii, wolności i praw człowieka, wbrew samemu człowiekowi. Tym więcej pustki, samotności, wzajemnej niechęci, oddalenia, depresji oraz wzajemnych podziałów i dysfunkcji ludzkiego serca. Paradoksalnie Bóg jest nie tylko lekarstwem, ale jest wypełnieniem tego braku i owej pustki. Może te słowa kogoś urażą? Może nawet zranią? Ale nie o to chodzi. Celem jest Nadzieja, którą jest On. Betlejem i Jego Narodziny w naszych sercach, nie tylko w Noc Bożego Narodzenia, ale każdego dnia i każdej nocy. W każdej modlitwie i każdym napotkanym człowieku, zwłaszcza tym, który nas rani, zniechęca, zasmuca, znieważa.

Chciałbym Was zaprosić do małego ćwiczenia. Zapalcie sobie świeczkę, włączcie ulubioną, refleksyjną muzykę i pomyślcie o tym, że On jest w tej chwili, każdej chwili naszego życia i kocha. On Jest.

Nic nie obiecuję. Nie stawiam sobie kolejnych wyzwań, tematów, wpisów. Spróbuję to zrobić niezwłocznie, a tymczasem pozdrawiam Was serdecznie. Dobrego wieczoru, dobrego dnia. Do …


Pokrewne tematy