Maciej Sz.

Ciepłe pantofle.

Wygoda ciepłych pantofli, którą trudno mi w ostatnim czasie przemóc i powrócić do aktywności, które lubię podsuwa nieustannie nowe argumenty usprawiedliwiające taki stan rzeczy. Nie ma w tym nic dziwnego, wszak człowiek w swej naturze ma głęboko zakorzenioną tę umiejętność. Nie ma właściwie sytuacji, postepowania, którego nie można wyjaśnić logicznymi argumentami. Dotyczy to zarówno spraw błahych, jak również tych wielkich. Najdrobniejsze uchybienia, jak i wielkie dramaty można wrzucić do worka z napisami: to nie moja wina, taki czas, co zrobić, takie życie. Z jednej strony wydają się proste i sensowne, a z drugiej są nasionami wegetacji, która pozbawia życia smaku walki i pokonywania rozmaitych problemów i przeciwności. Dzisiaj w mej głowie zaświeciła się myśl niesłychanie szlachetna, ale również przewrotna w swej niewinności. Gdybyś robił coś dla innych na większą skalę, zajął się jakąś konkretna pomocą wobec ubogich, potrzebujących, zamiast biegać, pedałować, pisać, wówczas poświęcałbyś się innym i żył dla innych, a twoje życie nabrałoby smaku. Gdzie w tym argumencie skrywa się kłamstwo?
Otóż ta szlachetna postawa i to szlachetne pragnienie nie ma nic wspólnego z prawdziwą miłością. Jest raczej poszukiwaniem swojego własnego interesu i wartości, dzięki której można poczuć się zdecydowanie lepiej. Ta wartość nie wypływa właściwie ze szczerego, cichego serca, ale chęci bycia podziwianym. Zatem, choć idea jest jak najbardziej wartościowa, to motywacja skłaniająca do jej podjęcia, jeśli sama w sobie nie jest zła to wymaga gruntownej retrospekcji i przewartościowania. W tej myśli ukryte jest również swego rodzaju oskarżenie, które nie pozwala spojrzeć na dotychczasowe działania wzrokiem rodzącym radość i dającym poczucie spełnienia. Dlaczego? Dlatego, że pozbawia je sensu i stawia owe zainteresowania i osobisty rozwój w szatni egoizmu, dowartościowującego moje ja. Nie można wyjść poza siebie, jeśli samego siebie się nie obdarza miłością. W tym niesie ona w sobie wzloty i upadki, porażki i zwycięstwa, jak również swego rodzaju zmaganie, któremu się poddaje, aby przekroczyć kolejna granicę. Chociażby ciepłych pantofli, niesprzyjających warunków atmosferycznych czy też prawa do wypoczynku po pracy.
Nie wiem, czy do końca rozumiecie, co chcę powiedzieć. O ile nie przekraczamy swoich możliwości i barier, nie dbamy o swoje poczucie wartości, o tyle podejmowane próby i wysiłki na rzecz innych są również bezwartościowe. Właściwie można pójść dalej, o ile nie ma zakorzeniania w wartości nadrzędnej i przyjęcia daru w tym względzie, o tyle nieustannie podejmowane próby będą owocowały czymś dobrym, ale nie dadzą poczucia spełnienia i sensu. Patrząc zatem na siebie samego, swoje życie i swój rozwój mogę śmiało powiedzieć, że o tyle, o ile buduje na kruchości samego siebie, o tyle wartość będzie nieustannie krucha. Szukając zatem odniesienia do rzeczywistości nieprzemijającej, do takiej trzeba sięgnąć i w takiej się zakorzenić, wówczas darz z siebie samego staje się całkowity i bezgraniczny. Pozbawiony zakłamania, szczery i piękny.

Ps. Tekst zacząłem pisać wczoraj, ale i to przychodzi mi w ostatnim czasie trudno. Ja nad ni zasnąłem, więc jeśli się wam to zdarzy lub was znudzi, to całkowicie naturalne. Pozdrawiam. Wasz skryba.


Pokrewne tematy