Maciej Sz.

Spowiedź. To nie o tym, o czym myślisz

Maciej pisanie przychodzi tobie rzeczywiście lekko. Ostatnio czytałam Twój artykuł i sobie myślę: jaki długi. Takie słowa padły ostatnio z ust mojej mamy. Niesamowite. Czterdzieści lat minęło. W tym czasie napisałem książkę, wygłosiłem kilkadziesiąt konferencji. Napisałem set artykułów i nagle doczekałem się komplementu ze strony swojej rodzicielki. To niesamowite, bo często zdarza mi się narzekać na wiele rzeczy i wiele spraw, a zwłaszcza tych dotyczących życia zawodowego, niespełnionych marzeń, a raczej ambicji, może nawet często swoją strukturą przewyższających najwyższe drapacze chmur wybudowane na całym globie. 

Dzisiaj startuję z zupełnie nowym blogiem, który zatytułowałem: Spowiedź. Tytuł nie jest przypadkowy i choć może sugerować chęć podjęcia życiowego ekshibicjonizmu, to ze swej strony dołożę wszelkich starań, aby takowym się nie stał. W tym miejscu chciałbym także wyrazić uznanie dla swoich czytelników. Jest to dla mnie wielka radość, a zarazem duma, że wielu spośród Was znam po imieniu. Rozmawiam z Wami rzadziej lub częściej, ale Was znam.  Dziękuję Wam za wasze wsparcie, poświęcony czas na czytanie moich myśli przelewanych do świata cyfrowego. To miłe, budujące, a zarazem zachęcające do tego, aby pisać, tworzyć dalej.

Zostawiam już te wszystkie niewypowiedziane kwestie i wracam do tytułu. Każdy z nas niesie swoją historię i każdy tak naprawdę z nas ciągle walczy o to, aby być ważnym, zauważonym, kochanym i docenianym przez innych, a zwłaszcza przez tych, którzy są poniekąd częścią naszego życia, naszego serca. Nie są to jakieś nadzwyczajne dążenia i starania, ale te najprostsze, które tak  jak choinka na Boże Narodzenie ubieramy w dziesiątki rozmaitych bombek, przyozdabiane są lametami, strojone w świecidełka, błyskotki i migające lampki. To nasze dążenia związane z karierą, budowaniem domów, kupowaniem samochodów, zarabianiem dobrych pieniędzy. Ten nasz maraton rozpoczynamy chyba wraz z pójściem do przedszkola, bo oto nagle zostajemy wrzuceni z domowego świata, w którym byliśmy wydmuchaną i wychuchaną, wypielęgnowaną perełką do świata, w którym jesteśmy częścią większej grupy. Grupa ta na tyle jest już duża, że chcąc nie chcąc próbujemy sztuczek, aby stać się ważni.

Nie ma w tym nic złego, chyba że…chyba, że te wszystkie ozdoby zaczynają przesłaniać nam cel naszego życia. Mam tu na myśli właśnie to życie. Jedno, niepowtarzalne i wyjątkowe. Do czego prowadzi, do jakiego celu? Sobie samemu postawić pytanie, po co ja żyję? Dla kogo? Dlaczego? Czego pragnę i czego chcę. Tytuł spowiedź wziął się stąd, że to o czym będę pisał poznałem, zobaczyłem i nadal poznaję i widzę w swoim życiu. Można zatem powiedzieć, że będę dzielił swoim doświadczeniem i swoimi przemyśleniami w odniesieniu do konkretnych problemów. Jeśli uznacie to za stosowne i poczujecie takową potrzebę, możecie zadać mi pytanie, albo zachęcić do poruszenia jakiegoś tematu lub jakiejś kwestii. Dzisiaj zauważyłem, że nie mam nic do stracenia w sensie swojego życia, czynów. Oczywiście popełniłem i nadal popełniam błędy, przeżywam rożne kryzysy. Ulegam uczuciom, które rzucają niekiedy na wysokie fale statek życia, ale płynę dalej, tak samo, jak w pisaniu, a potem słyszę: nic nowego nie napisałeś. W kółko Macieju to samo. I ma rację, bo ostatecznie, czegoż innego można byłoby się spodziewać po lewarku. 

Lewarek, jak wiecie, to proste urządzenie służące do uniesienia samochodu w celu wymiany koła. Przydaje się z pewnością dwa razy w roku. Pierwszy raz, gdy wymieniamy koła z zimowych na letnie i drugi, gdy wymieniamy je z letnich na zimowe. Poza tym dobrze jest go mieć w samochodzie, kiedy przebijemy oponę, aby zamienić ją na koło zapasowe lub dojazdowe. Coraz częściej jednak w dobie techniki i postępu, rosnących podatków i ubezpieczeń na wszystko i od wszystkiego korzystamy z usług panów pracujących w pomocy drogowej. Tak więc ostatecznie lewarek jest dobry, ale możemy się ewentualnie bez niego obejść. Czemu o tym piszę? Z prostego powodu. Tak na mnie wołali koledzy. Ksywa, przezwisko, jak każde inne, choć jak w każdym przydomku skrywa się pewnego rodzaju puenta, przesłanie sens. Są chwile, kiedy byłeś potrzebny i chwile, kiedy koledzy doskonale radzili sobie bez ciebie mówiąc o tym wprost, albo robiąc przed tobą wielką tajemnicę, a z ciebie… Myślę, że w tego rodzaju doświadczeniu wcale, ale to wcale nie jestem odosobniony. Dobrze jest czasami zrobić sobie retrospekcję do lat szkolnych i pomyśleć o tym, co nas bolało, z czym sobie nie radziliśmy, co pozostało do dzisiaj. Przypomnieć. Zobaczyć. Nazwać rzeczy po imieniu i w cudzysłowie „wymazać’, choć bardziej zaakceptować, a przy okazji uzdrowić samego siebie. Uśmiechnąć się. Wznieść wysoko kielich zwycięstwa i iść dalej z podniesioną głową, a co najważniejsze w zgodzie z samym sobą. Jedna bombka spadła i choinka jest lżejsza. A to dopiero początek rozbierania i zarazem tyle tytułem wstępu do spowiedzi…

Niebawem kolejna odsłona spowiedzi. Tym razem inspiracją będzie słowo: wstań!


Pokrewne tematy