Maciej Sz.

Dwa dni: bialy i lego.

Wczoraj był dzień biały, a dzisiaj mamy dzień lego, który powoli się słania na nogach. Autor nazewnictwa dawno już śpi. Choć przypadkowe, to dostrzegam w nim logiczną całość. Może to dziwić, choć psychologowie wielkrotnie udawadniali nam, że czowiek potrafi być doskonałym twórcą uzasadnień, teorii, a już kto , jak nie ja, Polak mały.

Przechodząc do rzeczy i nie wtapiająć się zbytnio w szczegóły nazwa biały, jak kartka papieru,niezapisany, czysty, podstawowy kolor biały. Gotowy do przyjęcia kolejno nakadanych kropel atramentu, tuszu, ołówka, czegokolwiek. Każdy z nas zadawał sobie w środku pytanie, jak będziemy nagle funkconowali bez mamy? Dzieci kolejno chorowały, bo bały się mówić o swoich emocjach, ja też. To dla nas zupełnie nowe doświadzcenie, choć przeze mnie sprowokowane. Można powiedzieć, że ilościowo proporcje płci w naszym domu zostały zachowane, wszak w imię mamy pojawiła się babcia, ale to jednak nie mama i nie żona, to nie ona i choć tyeż szanowana i kochana, to jednak aż i tylko babcia. Biały minął szybko, przeleciał jak ona z jednego końca świata na drugi. Śledziliśmy lot, którym leciała, patrzyliśmy na lądowanie, zachwycaliśmy się pułapem Airbusa i szybkością, dzięki, której mknął do ziemi obiecanego urlpou. Najtrudniej było jednak wytłumaczyć obrażonemu pięciolatkowi czas i chwilę powrotu. Narysowaliśmy zatem wspólnie kalendarz: małe dzieło sztuki, gdzie są malunki, wycinanki, wzory, a każdy dzień oczekiwania ma inną nazywę, od białego po mandarynkę. Wszystkie one tworzą jedną, zwartą logiczną całość. Adekwatnie do sytuacji i czasu, jak pokazuje i o czym świadczy życie.
Dziaisj natomiast mamy dzień lego. Znacie lego? Każdy je zna, choć nie każdy się nimi bawił, kiedy był dzieckiem. Ja ich nie miałem, ale na świat zabawek, którym obdarowali mnie rodzice, nie narzekam. Te klocki kojarzą mi się z układaniem, budowaniem, tworzeniem lub idąc tropem dobrego pijaru i elokwencji kolorową kreatywnością.  Dzień był dla nas twórczy. Ułożyliśmy cały czas nieobecności mamy. Zaplanowaliśmy jadłospis, sobotnio-niedzielne wycieczki, duże zakupy i oczywiście podział obowiązków. W tym sensie nasze lego trzyma się kupy. Wiem, że to słowo pospolite i nieładne, ale w tym wypadku pasuje doskonale. Przynajmniej w moim odczuciu.
Idąc dalej jutro mamy dzień piątki i może z logiczną arytmetyką ma ona niewiele wspólnego, to wierzcie mi, że znajdę konkretne i dobre uzasadnienie.
Teraz pozwólcie, że pochylę się nad małżeństwem. W sumie chciałem pisać listy każdego dnia, ale stwierdziłem, że obnarzeniem drzemiących we mnie uczuć przed Wami nie wskuram nic dobrego. Samo w sobie choć modne i dochodowe, w moim ciężkim przypadku nie wchodzi w grę. Nazwałbym je nawet ekshibicjonizmem mediów i przynjamniej niektórych celebrytów marzącychy o tym, aby znależć się na pierwszej stronie okładki. Ja też bym być może chaił, ale nie kosztem mojej prywatności i uczuć.
Uważam, że dobrze się dzieje. Kiedy w małżeństwie potrafimy uszanować swoją wolność. Dostrzegamy swoją odrębność. Uświadamiamy zalety, wady i potrafimy się dzielić sobą. Nie w łóżku, ale nieustannie, w każdej chwili.  Wzajemnie obdarowywać i pozwolić być obdarowanym, adorować i być adorowanym.

Znajomi, kiedy zdradzaliśmy im plan wyjazdu potakiwali głowami. Jedni ze zrozumieniem, a innni z dezaprobatą czarnego pijaru, dostrzegając minusy, widząc negatywne strony. Uczucie tęsknoty, niebezpieczeństwa, czy też wreszcie wszelkie niedogodności. Nie tłumaczyliśmy zbyt wiele. Nie wnikaliśmy w szczegóły, ale uważam, że przerwa, krótka przerwa pozwla małżonkom spojrzeć na siebie z dystansem i ową chwilą białego dnia. Niekiedy miłość małżeska jest jak narkotyk. Zniewala, omamia, ogłupia i wręcz uzależnia. Często w tym negatywnym znaczeniu. Wyzwala przyzwyczajenia, przypisując nam stereotypowe role: chłop pracuje i przynosi pieniądze, a kobieta siedzi w domu i gotuje, ażeby on miał siłę. On nie dotknie się żelazka, przecież za ciężkie, a ona nie przyniesie ogórków z piwnicy, bo tam za ciemno i pełno pająków. Codzienna licytacja, która niekiedy wzajemnie nas od siebie oddala, wyzwalając niedobre zwyczaje. Kłótnie małżeńskie nie zaczynają się od wielkich rzeczy, lecz najczęściej dotyczą pierdół, które układane w sposób niekontrolowany, zamieniają się w wysoki mur, którego nawet Leszek nie przeskoczy. Dziwne, że w rozmowach naturalną rzeczą wydaje się konieczność wyjazdu jednego z małżonków za chlebem, a kilkutygodniowa podróż, wyprawa, wycieczka jednego z małżonków niedorzecznością i kaprysem. Nie wiem! Może jestem inny? Kocham jednak swoją żonę. Chciałbym tam być? Tak. Chciałbym, jak ona poznawać świat? Tak!  Dzielę się zatem cząstką swego marzenia w nadziei, że i jej się spodoba, wszak najbardziej boję się powrotu i grymasu na twarzy: za te robaki, zagubione po drodze bagaże, tuk tuki i inne niedogodności.
Podróż trwa w głąb wyspy łzy, a ja podróżuję razem z Tobą, podróżuje,y wszyscy, bo małżeństwo to nie tylko obowiązki codziennego życia, ale przede wszytskim strumień bezgranicznej, cudownej miłości.


Pokrewne tematy