Maciej Sz.

Pięć. Miłość wyczytana z dłoni.

Zadziwiająca jest przewidywalność naszego syna i naszych córek. W czasie kiedy mama podróżuje, przyglądają mi się uważnie i rozczytują emocje. W swoich głowach uruchamiają sensory odpowiedzialne za wszelkie algorytmy obliczeniowe, podejmując się trudnej odpowiedzi, na całkiem proste pytanie: zły czy głodny, zdenrwowany czy się wygłupia, potrzebuje żartu czy dobrego słowa, a może przytulenia? Takie są nasze dzieci! Genialne, kochane, po prostu nasze. Taka zresztą jest nasza piątka. Dumna, radosna, szczęśliwa, wrażliwa na siebie. Patrząc na ich zachowanie można dojść do wniosku, że najbardziej poszkodowanym ogniwem w całym zamieszaniu wyprawy Loli jestem ja. Mężczyzna pozostający dużym, bezradnym dzieciakiem na codziennym polu walki, który woła przez ocean z nadzieją na to, że jego fale dostarczą ładunek emocji do wyspy łzy: moja droga ja Cię kocham! Tak oto butelka niesiona życiodajnym związkiem „H2O“ zostaje puszczona w eter.
W kalendarzu mamy dzień numer pięć. Pięć, jak nasza piątka. Pięć, jak Piątek, czyli piąty dzień tygodnia. Wreszcie pięć jak palce u naszych dłoni, które stały się inspiracją  do tego wpisu, a nie zrośniętymi płetwami kaczora. Dłoń, ręka z osadzoną na palcu obrączką. Genialny i niezastąpiony w empirycznej mieszaninie świata wyraziciel naszych emocji. Wyciągnięta w geście powitania niesie pokój, a zarazem szacunek. Lekko, uniesiona w górę,  kiwająca na boki, nadaje zrozumiały sygnał alfabetem ludzkiego ciała: do zobaczenia, podróżuj bezpiecznie, a rozcinając powietrze delikatnie wibruje słowami pełnymi życzliwości i zrozumienia. To ona w ciemnościach staje się naszym przewodnikiem, po nierozpoznanych zakamrkach otoczenia, a dla innych wyrazicielem wszelkich emocji, uczuć, które zapisane są w kolejno wygrywanych nutach. Zdarzają się momenty, kiedy z zachowaniem wszelkiej ostrożności ocieramy łzy z policzków bliskich nam osob, przeczesujemy włosy, próbując przekazać naszą emapatię, obecność, bliskość, bycie. Wreszcie ta niepozorna dłoń towarzyszy osobom, które powoli uwalniają swoje dusze w drodze do..

Dłoń na codzień niedoceniony trybun naszych emocji, stała się natchnieniem tych kilku słów. Właściwie cały dzień w pracy chodziłem i zastanawiałem się, jak ową magiczną liczbę przenieść na grunt małżeński. Szukałem odpowiedzi na pytanie: co jest istotne i ważne, co mniej, a co nieważne. Zatopiony w swoich myśklach zrozumiałem, że wszytsko jest ważne, gdyż chodzi o całość małżeństwa, a nie tylko i wyłącznie jego jedną stronę. Pozwólcie, że nie będę przypisywał kolejnym palcom ręki znaczenia i też w tym względzie proszą, abyście potraktowali moje spojrzenie z dystansem.

Pierwsze, co rzuciło mnie na kolana to niekiedy nasza męska lub damska zaborczość miłości, również tej małżeńskiej. Przecież nie chodzimy ulicami i nie chwytamy wszystkich za rękę. Nie wyrywamy nikomu na siłę dłoni, lecz cierpliwie czekamy, aby nasz wolny gest powitania, zainteresowania drugą osobą, spotkał się z odwzajemnieniem. Ten obraz rzeźbi przede mną tajemniczą granicę wolności! Miłości wolnej i czystej, pięknej i szlachetnej, która daleka jest od zniewalania. Może jestem wspaniałym mężem, żoną. Może mam wiele szlachetnych pobudek i myśli, a nawet dobre intencje, ale nie mogę zniewolić sobą drugiej osoby, a granica jest niesłychanie cieniutka, bo gdzieś, za rogiem ulicy czai się zazdrość. Śmieje się prosto w twarz i czeka, ażeby oślepić swoim blaskiem całkowicie pozbawiając jakiejkolwiek logiki. Miłość, to bezinteresowny dar z siebie. Tak głosi dumna reguła. Zatem każdy kto kocha, prawdziwie powienien to robić bezintereswonie, a nie w imię.  Inaczej zasady fizyki wprawiają go w ruch jednostajnie, albo niejednostajnie przyspieszony. Ja Tobie to, a ty mi to. Miłość nie ma nic wspólnego z umowami barterowymi. Małżeństwo to nie ekonimiczny bilans, w którym wychodzić mamy na zero. To przygoda, w której logika zawodzi, a dar, jak drożdże rośnie, rośnie i niejdnokrotnie zasakuje swoją wielkością. Owa darmowość miłości doskonale wie, kiedy trzeba wolno puścić pięknego gołębia i pozwolić mu wzbijać się wyżej i wyżej, aby swą interesownością: popatrzcie jaki piękny, jaka piękna, nie zniszczyć tego, do czego został stworzony. Ptak kocha wolność. Żona i mąż, choć razem, są zawsze tak blisko i tak daleko, niczym dwa orły szybujące wysoko nad górami.
Dłoń podajemy często upadającym, potrzebującym pomocy, zatem w tym znaczeniu nasza miłość staje się ratownikiem ukochanego, ukochanej. Strażnikiem bezpieczeństwa i pokoju ukochanej osoby. Czasami niestety, jako małżonkowie nie rozumiemy tego. Wiem o czym mówię, gdyż nie jestem mężem idealnym. Staram się nim być, dążę do owego celu, ale to nie to samo starać się, a być. Pojawiły się sytuacje, w których zamiast pomóc, pociągnąć, może nie dobiłem, ale zostawiłem. Przy tej okazji przepraszam i proszę o przebaczenie. Usprawiedliwianie takiej postawy utartym frazesem: jestem tylko kochanie człowiekiem, nie wiele wyjaśnia. Staje się bardziej ucieczką w ślepą uliczkę z nazwą: to nie ja, to nie moja, ale… Stąd dobrze, gdy ze sobą dużo rozmaiwamy i kiedy ona oraz on są prawdziwymi przyjaciółmi. Kiedy ich poznajemy? Wtedy, kiedy trzeba chwycić i podnieść,  trzymać i pomagać., a niekiedy po porstu zwyczajnie być. Spojrzeć sobie  szczerze, głęboko w oczy trzymając się za dłonie i zapłakać.

Zawsze dziwiła mnie łatwowierność ludzi woebec wróżek i wróżbitów, jasnowidzów, i wszelkiego rodzaju przebierania w fusach kawy lub herbaty. Dziwiła mnie podobnie, jak cyganki, które za wszelką cenę chcą nam dać lepsze lub gorsze jutro, uzależnione od objętości portfela prosto z naszych lini papilarnych w myśl hiromancji. Nie wiem może długość naszego życia zależy od długości lini, ale znałem osoby o wyjatkowo długich, regularnych liniach papilarnych, które żyły krótko i krótkich, które żyły i żyją długo. Sztuką jest owy zachwyt nad dłonią. Jej pięknem i zniszczeniem. Ten szacunek i zachwyt nie dotyczy samej warstwy cielesnej, lecz zapuszcza się dużo dalej, aż po owoc pracy rąk naszych. Można powiedzieć: sytuacja, w której żona szanuje pracę męża i odowrotnie to sytuacja naturalna. Prawda? Jak często potrafimy docenić nie tylko naszą cielesność, piękno, lecz również stanąć i zachwycić się owocami pracy stworzonymi za pomocą dłoni. Przecież nikomu nie zdarza się wzajemne wypominanie i licytacja w tym wymiarze. Doskonale rozeznajmy swoje zależności, doskonale potrafimy docenić piękno.
Przyznam, że tęsknię za gestem szacunku okazywanego poprzez całowanie dłoni. Z przyjemnością patrzę na stare filmy, w których tak wiele uwagi przywiązywano do gestów, słów, scenografii i przesłania konkretnej treści, w przeciwieństwie do efektów specjalnych dzisiajszego kina. Wiem, że to niekulturalne, niehigieniczne i stereotypowe. Nie chodzi mi jednak o sam pocałunek lecz szczerość i szacunek, a zarazem wyraziste przedstawienie szczerych lub tylko aktorskich zamiarów.

Mógłbym pisać dalej i bawić się myślami o dłoniach w świetle małżeństwa i jego miłości. Czuję się jak żongler lub bardziej podróżnik poprzez nieznany i znany świat, nieoczywistych oczywistości. Mimo to, nadal pozostaję pod wrażeniem kalndarza: małego dzieła sztuki. Jutro ósmy. Zobaczymy.


Pokrewne tematy