Maciej Sz.

Jestem nagi, to nie wstyd…

Od dłuższego czasu w moich myślach rodzi się chęć napisania artykułu związanego z następstwem grzechu pierwszych rodziców: Adama i Ewy. Ten prosty zapis z Księgi Rodzaju opowiada historię strachu, lęków, budowania wizji swojego świata, upiększania siebie samego. Historię życia niemalże każdego człowieka. Za każdym razem, gdy podważa się istnienie Upadłego Anioła Światła, imieniem Lucyfer, dostrzegam swego rodzaju dualizm postrzegania świata. W bajkach i baśniach, rozmaitych podaniach, legendach od wieków, podobnie, jak wśród ludów pierwotnych, ścierają się dwa światy. Ten dobry i ten zły. Tej walki nikt ani nie podważa, ani neguje, lecz istnienie Diabła podważa wielu. Dzisiaj można odnieść wrażenie, że podważa się równieś sens człowieka jako bytu Homo Religiosus. Odwołując się do tego fragmentu, dzielę się z wami swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi jego i rozmaitych lęków, strachów, które pojawiają się w ostatnim czasie, a które specjalnie nie różnią się, od zachowania pierwszych rodziców. Uwydatniają tożsame mechanizmy nie tylko pod wpływem tegorocznych wydarzeń.

Zacznę od początku. Co takiego się stało? Czego dotyczyło kuszenie? Człowiek sprzeciwił się Bogu i złamał nakaz, który został mu dany? Mowa jest o niemożności spożywania owoców drzewa poznania dobra i zła, ale tekst ma charakter alegoryczny. Wczytując się głębiej możemy zauważyć pierwszą charakterystyczną rzecz dotyczącą kuszenia. Mianowicie w momencie popełnienia grzechu człowiek nie widzi Boga, jest od niego z jakichś względów oddalony. Jego miejsce, ową pustkę, która pojawia się w sercu, myśli, uwagę przykuwa głos węża. Można postawić tezę, że jeśli człowiek stoi nieustannie przed Bogiem i trwa w Jego obecności  twarzą w twarz, jest tak pochłonięty kontemplowaniem miłości, piękna oraz zarazem tak dalece spełniony, że grzech nie może zaistnieć. Ta bliskość przedstawia się niczym parasol ochronny Samego Stwórcy.  Nie ma miejsca na myśl o nieposłuszeństwie. Tajemnica tej nadzwyczajnej harmonii, w której stworzenie kroczy obok Stwórcy została jednak złamana. 

Zanim pójdę dalej, pozwólcie, że na chwilę się zatrzymam. Otóż, sam doświadczam w swej codzienności wielu kuszeń, które dotyczą wszystkiego, każdej dziedziny życia, lecz najbardziej skupiają się na rzeczach materialnych i to akurat tych, których nie mam. Kuszenia prowadzą mnie do rozmyślania i tworzenia litanii braków. Zamiast cieszyć się, radować z tego kim jestem i jak wielu ludzi mnie każdego dnia ubogaca, pozwalam sobie rzadziej lub częściej na owe utyskiwania i potęgowanie braków. Myślę, że to jeden z pierwszych powodów dla których tak wielu ludzi nie widzi owej nadzwyczajnej wartości chrześcijaństwa, wiary. Zastanawiając się nad tym bardziej, dochodzę do wniosku, że  i ja nie znam Boga do końca w swoim sercu. Nie do końca On ma tam swoje pewne miejsce, a ja sam nie zawsze chodzę w Jego obecności. W tym zderzeniu z prawdą o sobie samym, przed oczyma stają mi pierwsi chrześcijanie, którzy po wielkich prześladowaniach za cesarza Nerona, oskarżeniach o podpalenie Rzymu, nie wahali się przyjmować Chrystusa, gromadzić na rozważaniu Słowa Bożego i Łamaniu Chleba – Eucharystii. Pomimo tego, że byli świadomi, iż w przypadku złapania, zostaną rzuceni na pożarcie lwom w Koloseum i zginą straszną śmiercią, wiary nie porzucali. Chrześcijaństwa się nie wyrzekali. Nie tylko się nie bali. Nie tylko nie dostrzegali swoich braków, lecz widzieli swoją bezcenną i wyjątkową wartość. Radowali się Bożą Obecnością. Ich wiara była żywa i gorliwa. Jej miarą i uzewnętrznieniem była postawa pełna miłości wobec każdego człowieka. Mimo zagrożeń, niebezpieczeństw. Pomimo prześladowań połączonych z męczeństwem chrześcijańska diaspora się powiększała i rozrastała. Dołączali do niej inni. To jest ta radosna wiara. To jest ta głęboka obecność Boga w sercu. Siła, która spaja, buduje, łączy, pociąga. Może dzisiaj, gdybyśmy tych ludzi spotykali padało by pytanie o to, co bracie bierzesz, że jesteś na takim haju? Co ćpasz? Może. Choć to tylko spekulacje, pisząc te słowa mam pełną świadomość prostej zasady. Chodzę! Chodzisz w obecności Boga. Jesteś z nim? To znaczy, że nie mam w moim sercu miejsca na głos węża. Być może pojawi się subtelny, lecz nie na tyle mocny i silny, kuszący i powabny, aby decydować się na dialog, spotkanie, rozmowę z kimś, kogo miarą jest podstęp i jątrzenie strachu, niepewności, a nie miłość i pokój. Serce zanurzone w miłości przeczuwa podstęp nienawiści i zła Warto w tym miejscu zauważyć, że pierwsi chrześcijanie byli płomieniami przekonanymi nie tylko o Zmartwychwstaniu Chrystusa, `jego Boskiej Naturze, lecz również o swojej, własnej wartości. Ta wartość i to przekonanie stało się, aż po nasze czasy świadectwem jednego z psalmów: kimże jest człowiek, że o nim pamiętasz? 

Dzielę się z wami tym spostrzeżeniem i zachęcam do tego, aby nie bać się autorefleksji i spojrzenia w swoje wnętrze. Choć wydaje się to trudne. Czasami może nawet bolesne i przygnębiające, to niesie w sobie ową tajemniczą moc spotkania. Pustka nie znosi próżni. Prędzej, czy później coś lub ktoś ją wypełni. Patrząc i jeszcze chwilę kontynuując ową myśl o pustce, chcę Wam podać jeszcze jeden przykład. Mianowicie. Całkiem niedawno, wszak 5 miesięcy temu stałem się posiadaczem wspaniałego roweru. Skradł poniekąd moje serce, a właściwie mój wolny czas. Lubię jeździć i w ten sposób wypoczywać. Relaksować się, odświeżać swojego ducha i swoje ciało. W tym czasie rzadko kiedy słucham muzyki lub prowadzę rozmowy. Jestem ja, rower, droga i … Choć zdarza się, że czasami jeździmy we dwójkę lub w trójkę. Przed tygodniem bardzo dobry kolega kupił sobie komputer rowerowy. Poręczny, prosty w obsłudze. Przydatny. Posiada wiele zastosowań, parametrów. Odciąża telefon. Wiecie czym zajmuje się w chwilach wolnych poprzez ostatnie dni? Karmię swój wzrok i siebie rozmaitymi komputerami rowerowymi, zamiast się zbroić w cierpliwość, czekać, składać do skarbonki lub skarpety i w końcu kupić. Ale nie. Ja bym chciał teraz, natychmiast. Ten przykład pokazuje pewien mechanizm uległości. Pewne zmącenie w głowie, które pojawia się w miejsce braku, a nawet nie tyle braku, co możności posiadania czegoś więcej. Pokazuje, jak subtelnie ów niepokój, a niekiedy dobre pragnienia wkrada się do ludzkiego serca, aby je okraść z prawdziwego bogactwa. Bogactwa bycia mężem, ojcem, przyjacielem…

Można powiedzieć, że jeśli nie ma nas w tej obecności Boga, to  jesteśmy w obecności… To owo poszukiwanie nie ma końca. Wyobraźcie sobie schody, których początek został już daleko za nami. Prowadzą nas w stronę spełnienia. POkonywane stopnie – pragnienia rodzą kolejne. Stają się jak grzyby po deszczu. Najpierw rower, buty, strój, komputer, wycieczki, a potem zmiana i kolejny stopień. A może czasami jest tak, że zamiast na górę te schody prowadzą nas w dół. Pomyślałem o małych dzieciach. Kiedy czegoś chcą, nie uznają kompromisów. Domagają się spełnienia swego żądania całymi sobą. Trudno sie dziwić, to w końcu dzieci, ale dorośli, ale ja, ale my?

Głębia rodzi głębię. Pustka rodzi kolejną pustkę. Swój do swego ciągnie. Zatrzymując się nad postawą pierwszych chrześcijan trzeba sobie jasno powiedzieć, że ta postawa wobec człowieka i ludzi była ujmująca. Wypływała z głębi serca. Ze spotkania z Bogiem. Urzekała swym pięknem i prostotą. Chciałoby się powiedzieć świętością, a świętość to stan z Edenu. Stan przed grzechem.

Dzisiaj świat potrzebuje ludzi świętych. Można być dobrym człowiekiem nie wierząc w Boga, ale z pewnością było wielu dobrych rzymian, a jednak niektórzy dobrzy spośród nich stali się męczennikami. Co ich urzekało? Świętość! Trudno ją wyrazić słowami. Jeszcze trudniej przedstawić obrazem. Jakże trudno ją dogonić! W historii Kościoła byli ludzie, którzy świętość chcieli sobie zaskarbić, a być może nawet kupić, świętość nie jest na sprzedaż. To nie produkt, a nawet nie reklama samego Boga. Świętość jest inna. Dodana do wartości człowieka zmienia jego samego i zmienia innych. Nie jest z tej ziemi. Nie da się jej zrozumieć. Wymaga poświęceń, rezygnacji, poszukiwań, ale  nade wszystko wymaga stąpania w obecności Boga. Stąpanie w obecności Boga zaś wymaga uznania i zaakceptowania swojej nagości (nie bać się autorefleksji i spojrzenia w swoje wnętrze). Człowiek jest nagi. Nagi się urodził i nagość do ziemi zabierze. Wsłuchiwania się w Jego głos. Świętość to poszukiwania Jego wzroku. Odczytywanie Jego myśli. Świętym się jest, a nie bywa. Świętość to stan ducha, który rzuca światło na umysł i ciało. Uczynię ziemię nową – mówi Pan.

Przychodzi mi tutaj do głowy bohater przypowieści o talentach, który, aby zdobyć godność królewską wyruszył w dalekie strony. Majątek podzielił między sługi, a sam udał się w kraj daleki. Może ten daleki kraj nazywa się świętość, podobnie, jak godność królewska? Jeśli obdarujemy naszymi dobrami innych, to oni je pomnożą. A jeśli nie pomnożą, to w ostateczności oddadzą to, co otrzymali, wzorem bohaterów wspomnianej przypowieści. Tak sobie myślę, że to właśnie ci pierwsi chrześcijanie stawali się tymi talentami, choć i pośród nich znaleźli się i tacy, którzy zwyczajnie się bali. Świętość stoi ponad strachem. Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Ona jest jak halogen, za którym chcą podążać inni. Dobra nawigacja, bardzo dokładna mapa. Po prostu jest. Po prostu się ją czuje. Po prostu się idzie.

Jej początkiem jest nadzieja. Nadzieja rodzi wiarę w sens tego, co robię i dokąd zmierzam. A ostatecznie staje się miłością. Miłość natomiast jest doskonałym wypełnieniem wszystkiego. Mnie, nas, sensu, świata. Reasumując i kończąc część pierwszą, bo okazuje się, że napisałem sporo, chcę powiedzieć, że bycie dobrym człowiekiem to oczywistość, powinność. Swego rodzaju naturalny obowiązek, który dotyczy każdego, w każdym zakątku świata. Każdemu należy się szacunek. Każdy ma prawo do życia i godnej śmierci. Wszystko, co dobrzy ludzie wnoszą w rzeczywistość jest piękne i dobre. Ubogaca ludzkość, każdego napotkanego człowieka. To jest i potrzebne i pożądane, ale dopiero połączone ze świętością staje się całkowicie nowym początkiem. Początkiem lepszego. Ten nadnaturalny blask i nadnaturalna postawa rodzi pragnienie życia i radosny okrzyk: chce się żyć, wbrew owemu szeptowi, który chce nas za wszelką cenę przekonać, że takie życie to śmierć. I tu pojawia się najpiękniejszy dar, jaki człowiek otrzymał: wolność.

Koniec części 1.

Ps. Chciałem napisać o tematyce, której dotknę w kolejnej części, bo z pewnością będzie ich więcej, ale jednak nie zrobię tego, bo dzisiaj też mimo wszystko miałem pisać o czymś innym.. Dziękuję za poświęcony czas na przeczytanie i zapraszam niebawem do kolejnych wpisów.


Pokrewne tematy