Maciej Sz.

Kocham Boga. Kocham Kościół. Kocham życie.

Mam dosłownie chwilę, aby skreślić parę słów. Właśnie skończyłem podawać kolację naszym latoroślom. Dzisiaj serwowaliśmy tortillę z mięsem z piersi kurczaka, pomidorami, świeżymi ogórkami, sałatą, cebulą i różnymi sosami. Popełniłem błąd. Zamarynowałem tylko trzy piersi, zamiast czterech, co okazało się niewystarczającą ilością mięsa dla trójcy. Ja czekam na żonę. Ona w pracy kształci przyszłych lingwistów języka niemieckiego, a ja tutaj, w naszym centrum dowodzenia, w naszej bazie. Patrzę na uśmiechnięte twarze dzieci i czuję, jak moje serce rozwala radość. Duma. Myślę sobie: Maciej jesteś facetem, który gotuje i robi to dobrze. To naprawdę niesamowite. Patrzę na te twarze i nagle zostawiam  za sobą swoje smutki, zmartwienia. Internet i wiadomości przestają być interesujące, a rodzinna szczepionka wzajemnych relacji, raz lepszych raz gorszych, utkana z pajęczyny wspólnie spędzonych lat, przeżytych chwil tych dobrych i tych złych, a jakże. To kryzysy budują, kryzysy wzmacniają, odkrywając bezlitośnie niczym tsunami niedoskonałości i słabości rodzinnych więzi. Taka jest miłość.

Od kilku dni zabieram się do zupełnie innego artykułu. Właściwie chciałem się ustosunkować do tego wszystkiego, co dzieje się w Polsce, Europie i na świecie. Chciałem zdemaskować podstępny spisek dotyczący wirusa, szczepionek. Bezczelność rządzących nie tylko w Polsce, ale niemalże całej Europie, na całym świecie. Zapytać wprost o cel działań, które z jednej strony mają chronić nasze zdrowie i życie, a z drugiej pozbawiają i to niektórych dosłownie pozbawiają nadziei na przyszłość.  Chciałem dolać oliwy do ognia i złożyć głośno swoje deklaracje dotyczące życia, wiary, światopoglądu i polityki. Tak jestem katolikiem. Tak opowiadam się za życiem. Tak wybierałem przedstawicieli partii rządzącej. Nie czuję się winny wobec kobiet. Nie czuję się winny wobec was, którzy dzisiaj protestujecie. Nie czuję się odpowiedzialny za działania podejmowane pod wpływem tajemniczych sił, a być może strachu, lęku, które nakładają kolejne wymogi, ograniczenia.  Czuję się raczej bezradny wobec zła, które rozlewa się niczym tsunami i niszczy więzi, relacje. Zła, które rozlewa się w samym Kościele, jak również poza nim. Chciałem, ale czuję się wobec tego wszystkiego bezradny i zagubiony. Bezradny, bo toczy mnie od wewnątrz grzech zgryzoty, osądu, złości. Zagubiony, bo nie zawsze potrafię patrzeć na każdego oczyma wypełnionymi miłością i wzrokiem, który szuka, a nie osądza. Szuka tak bardzo i tak daleko, że kolana poniekąd pod jego siłą uginają się same. Patrzeć i myśleć, jak człowiek wierzący, który ufa swojemu Pasterzowi i słyszy Jego słowa otuchy, mocy, miłości, troski. Nie będę więc silił się na krytykę, dokumentację i dziennikarstwo śledcze.

Jako człowiek wierzący i praktykujący, to znaczy próbujący kroczyć po drodze miłości, wchodzić na nią, zmagać się ze swoimi słabościami, zgniłymi zbukami swojego życia wiem jedno, że strach i lęk przed utratą czegoś ostatecznie rodzi i budzi agresję.

Nie wyobrażam sobie, abym obkładał swoje dzieci i karał nieustannie domagając się od nich rzeczy niemożliwych. Domagając się tego, aby były chodzącymi ideałami, aby realizowały drogi życiowe, które ja im wybrałem, które ja dla nich w swej głowie i swych planach przygotowałem. Mógłbym używać przemocy fizycznej, psychicznej, mógłbym je zastraszać i stawiać sprawy na ostrzu noża. Wóz albo przewóz. Ja i moje albo wy i wasze i won…Mógłbym, ale wówczas straciłbym właśnie taką chwilę, jak ta: skromny buziak w polik i podziękowanie za pyszną kolację. Pytam się zatem samego siebie i pytam się każdego z Was kto przeczyta mój artykuł. Proszę nie osądzajmy. Proszę nie kroczmy drogą przemocy i wzajemnych oskarżeń. Nie pozwólmy zniszczyć społecznych więzi w imię dewastacji wartości, które stoją u podstaw naszej egzystencji, egzystencji każdego człowieka. Myślę, że gdyby dzisiaj On, pośród nas stanął ze swoją mocą. Przemówił, spojrzał po naszych oczach i zaprosił do rzucania kamieniami w tych, których uważamy za winnych lub gorszych od siebie, mniej czy bardziej wierzących, zdemolowanych światopoglądowo lub trzeźwo myślących. Nieważne! Jestem przekonany o jednym, wszyscy byśmy odeszli ze spuszczonymi głowami. Kiedy Piotr wyjął miecz i odciął ucho Malchusowi zganił go. Kiedy uratował człowieka opętanego, bo jego życie znaczyło więcej niż stado świń, nie wygnali go, prosili, żeby odszedł. Kiedy mówił tym, których znał z dzieciństwa w Nazarecie, że idzie lepszy świat i lepsze życie, chcieli strącić go ze skały, ale On przeszedł pomiędzy nimi, jak gdyby nigdy nic. Pochylił się nad celnikiem, którym gardzili i którego nienawidzili. Zrobił dużo więcej, dużo większych i piękniejszych rzeczy. Kiedy skazali go, ukrzyżowali, pluli i szydzili, ON patrzył na nich z Miłością i prosił: Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. To pokazuje jedno, że wolność i droga wolności, to droga krzyża. On pokazuje jedno, że Miłość boli. Wiem, że to wszystko zrobił dla nas, dla mnie. Każdego człowieka. Pokazał jaką wartość ma człowiek w oczach Boga. Sama Eucharystia, Jego obecność w niej i kruchość szanuje naszą wolność, a zarazem w swej małości daje nam siłę i moc.

Kiedy byśmy tak szli, On być może dołączył by do nas. Stanął obok i tak jak uczniom zmierzającym do Emaus opowiedział historię. Historię Jego i naszą. Historię upadku i powstania.

On nam dał wolność. Dał nam wybór. Wszyscy go mamy i jestem głęboko przekonany, że prawo, które najpewniej się zmieni niebawem i złagodzi owe aborcyjne zasieki sprawi, że ten wybór nigdy nie będzie łatwy, przyjemny i prosty. Bo to jest zawsze życie. To jest zawsze wielki dar i wielkie zobowiązanie. Wielkie i jak najbardziej decyzję podejmuje zawsze kobieta, która ostatecznie musi z jej konsekwencjami zmagać się całe życie.

Pozwólcie, że na koniec tylko zapytam. Proste pytanie. Wiemy doskonale, że testowanie covida jest w samym sobie niewystarczające, błędne i dla nasz wszystkich w tej chwili pod wpływem cyferek obłędne. Skąd pewność, że test dotyczący dziecka się nie myli? Nie znam się na testach. Znam się na wychowaniu i budowaniu rodziny i wiem, że lęk i bojaźń to straszne mechanizmy, które potrafią więcej niszczyć, szkodzić, aniżeli budować i scalać.


Pokrewne tematy