Maciej Sz.

Okruchy. Siła. cz.1.

Wskazówki zegara przesuwały się w ostatnim czasie bardzo szybko, aż dzisiaj nagle zobaczyłem, że z niewiadomych sobie powodów nagle zmieniły swoje tempo z truchtu w powolny marsz. Za cztery dni stanę na starcie po raz pierwszy. Mam przynajmniej taką nadzieję, bo w życiu jak to mówią pewne są tylko śmierć i podatki. Oczywiście nie wybieram się na drugą stronę życia, ale wydarzenia ostatniego miesiąca nauczyły mnie, że do planów i postanowień trzeba podchodzić z niesłychaną pokorą. Jeden mały element układanki może wywrócić wszystko, a ułamany ząb na zębatce zegara pozbawić go funkcjonalności i właściwego odmierzania czasu.
Tak czy inaczej mam wrażenie, ze w ostatnim czasie dokonuje się weryfikacja mnie samego. Dotyczy ona każdego wymiaru mojego życia. Zauważam, ze im bardziej staram się wszystko poukładać i podopinać na ostatni guzik, tym bardziej jest rozrzucone i niedopięte. Ale to nic, gdyby życie ludzi polegała na rozwiązywaniu tylko takich problemów, większość chodziłaby uśmiechnięta i zadowolona z siebie.

Pierwsza płaszczyzna weryfikacji to moja wiara. Dostrzegam, że im częściej przyjmuję Eucharystię i znajduję czas na to, aby Go choć na chwilę odwiedzić, tym więcej we mnie pokoju i siły do przezwyciężania tych naleciałości. On jest i On czeka, a zarazem Siebie Samego daje. Można powiedzieć, że jest podstawowym składnikiem diety człowieczeństwa. Patrząc na swoje niektóre zachowania i rodzące się myśli nie mam najmniejszych wątpliwości, że Jego dar i obecność są jak najbardziej życiodajne i prawdziwe. Bez nich dawno bym się już pogubił albo eksplodował, a dal swoich bliskich byłbym nie do zniesienia. BYłbym chodzącym skrzeczem, to znaczy ludkiem narzekającym na wszystko, na wszystkich i ciągle niezadowolonym ze swojego życia. Oczywiście zdarza mi się to utyskiwanie, ale mimo wszystko rzadziej, aniżeli wcześniej. Mimo Jego błogosławieństwa i łaski zauważam, ze złość pojawia się zbyt szybko i zbyt łatwo. Potrafi zirytować pieszy podążający rowerową ścieżką z słuchawkami na uszach nie reagując na dźwięk dzwonka, kierowca próbujący wymuszać pierwszeństwo, czy uwagi lub inne zachowania i słowa, aniżeli te, których byśmy oczekiwali. To dzięki systematycznemu pisaniu i bieganiu oraz właśnie Eucharystii i modlitwie, zwłaszcza różańcowej, zaczynam wyrabiać w sobie cnotę, dzięki której uczę się nie tyle lekceważyć różne, nieoczekiwane i zabarwione tym mętnym kolorem sytuacje i zachowania, co zwyczajnie nie wchodzić z nimi w reakcje.

Mówiąc o wchodzeniu w reakcje mam na myśli wewnętrzne nakręcanie siebie samego. Zaczynamy tworzyć teorie, meandrować pomiędzy domysłami i różnymi teoriami na tyle daleko i na tyle głęboko, że zaczyna brakować świeżego powietrza i wraz ze śmiercią mózgową następuje śmierć ludzkiego ducha.Dusimy nie tylko siebie, ale również i tych, którzy są nam najbliżsi. Zatruwamy ich jadem owej rzekomej bezradności, a w rzeczywistości brakiem nadziei, bo nadzieja czeka na nas u źródła.
Śmierć ludzkiego ducha to moment w którym zaczynamy dostrzegać ciemność, złość, rożnego rodzaju negatywne emocje i sytuacje i wynosić je do poziomu carskiego nadając im znaczenie nadzwyczajne i wyjątkowe. Można naprawdę się pogubić i utopić nadzieję i radość życia w ściekach rynsztoku domysłów i niespełnionych oczekiwań. Warto zatem przełamywać trend i zamiast skupiać się na smrodzie, oczyścić kanał i i przywrócić wodzie oraz powietrzu prawdziwy smak i czystą przejrzystość. On nam taką możliwość daje. On jest, On czeka, On uzdrawia i to w sposób bardzo konkretny.

Kwiatem ostatnich zmian jest również zamiłowanie do sportowego zmagania się i rozwijania swoich zdolności. W tym względzie jedna rzecz wydaje się niesłychanie istotna i ważna. Ze sportowymi zmaganiam jest trochę jak z gotowaniem. Przesolonej zupy nie odsolimy, ale zbyt mało posoloną doprawimy w sposób zgodny z naszym poczuciem smaku. To znaczy, ze moment w którym zaczynamy się w pewien osób nastawiać na sportowe wyniki, rywalizację zaczyna cdn.


Pokrewne tematy