Maciej Sz.

Nasionko. Gdybym był bogiem?

Aby wielka potęga unicestwiła samą siebie, wystarczy, aby dążyła do niemożliwego. Stephen Vizinczey

Stukam palcami w klawiaturę i piszę. Za chwilę czytam to, co napisałem i wymazuję. To już chyba dwudziesty początek tego tekstu. Nie pierwszy i nie ostatni, który napisałem. Podobnie, jak same teksty. Jest ich trochę. Wiele z nich jednak wylądowało na cmentarzysku twardego dysku i nie wiem, czy kiedyś opuści tą ziemię. Kiedy je czytam, zatrzymuję się nad nimi, pytam samego siebie: powiedz, co chciałeś powiedzieć, albo też przekonuję siebie, że nic nie powiedziałem. Teraz jednak w ciszy wieczoru mierzę się z chęcią pisania, dzielenia się swoimi przemyśleniami. Jeśli je zamknę i zakopię, z pewnością mnie nie ubogacą. Pisanie jest celem.

Nie chodzi przecież o to, aby szukać owoców pisania, stawać się znanym pisarzem, odpisywać na lawiny listów i błyszczeć w świetle reflektorów.

Szczerze? Pewnie, że chciałbym. Byłoby mi bardzo miło. Pewnie!

Kiedy myślę o Was, jako moich czytelnikach, przychodzi mi do głowy obraz siewcy. On zwyczajnie sieje i nie zastanawia się nad tym, gdzie padnie ziarno,  czy obumrze i wzejdzie? Czy wyda plon obfity? Czy zatrzyma życie w samym sobie i nic nie urodzi? Czuję potrzebę dzielenia się swoimi myślami, a zatem piszę. W tym właśnie sensie jestem siewcą. Staram się pisać o tym, co czuję, co przeżywam, jak patrzę. O tym, co jest dla mnie ważne. To są ziarna mojego życia.

Ich obraz skrywa w sobie tajemnicę i siłę. Ziarno, żeby wydało plon, nie tylko musi paść na odpowiednie podłoże i zapuścić korzenie. Ziarno przeradza się w fundament. Początek czegoś nowego. Zatraca siebie, umiera. Takie ziarenkowe zmartwychwstanie. Początek pięknych kwiatów, roślin, zbóż, drzew, z których dobrodziejstw korzystają wszyscy. Myślę, że i dla mnie to pewien pisarski paradoks. Zawsze mam wybór tematów. Tego o czym piszę. Z kim swoimi myślami pragnę się podzielić. Powody z  jakich to robię. Myślę, że kiedy rzucam w tych słowach ziarna mego życia, to coś tam, kiedyś, dla kogoś zostanie. Ktoś może coś podniesie, zasieje, skorzysta? Każda sekunda, a może minuta lub chwila, to takie małe nasienie. Nasienie mojego, twojego naszego życia. Idąc dalej można powiedzieć, że właściwie każdy jest siewcą. Mąż i zona dla siebie, rodzice dla dzieci, dzieci dla rodziców, uczniowie dla nauczycieli, nauczyciele dla uczniów, wierzący dla ateistów, ateiści dla wierzących. Wszyscy sieją ziarna swej bytności. Rzucają nasiona. Czasami mimowolnie, niechlujnie, czasami dokładnie, z miłością. Nasiono małego gestu potrafi zmienić wiele i ukazać tajemnice swej żywotności pokonując betonowe, stalowe, asfaltowe zasieki. Kiedyś jechałem samochodem. Spieszyłem się strasznie. Każde czerwone światło potęgowało niepokój, ja musze jechać, ja musze zdążyć. Widząc jednak matkę z małym chłopcem na przejściu zatrzymałem się. Chłopczyk podniósł rękę. Ten mały gest: dziękuję panu lub tak, całkiem na luzie dzięki stary sprawił, że całe napięcie uciekło. Mała igiełka rozszczelniła nadmuchany balon spóźnionego buraka.

Oczywiście pośród tych nasion znajdą się także i chwasty. Te,  są wręcz niesamowite, ale zachwycać się nimi nie będę.  Wielokrotnie pieliłem grządki obsiane kwiatami i wyrywałem pasożyty, lecz one mimo wszystko wschodziły. Taka ogrodowa tajemnica zła. Chcąc zrobić coś dobrego, pożytecznego trudzę się, staram i przygotowuję, by na końcu zobaczyć, że trzeba zacząć raz jeszcze, od nowa. Tymczasem chwasty wschodzą same, przez nikogo niechciane, niekochane. Chwila nieopanowanej złości może zepsuć smak przepysznego tortu, rodzinnego obiadu, pierwszy dzień wakacji. Pojawia się nagle, czasami przypadkowo, znikąd, niezamierzona, niepielęgnowana, silna i zabójcza. Ot  co. Zło samo w sobie. Psuje i dzieli. Niszczy i trawi.

Dobro zawsze rodzi się z obumierania, a zło przychodzi nie wiadomo skąd?

W moim ogrodzie jest wszystko. Kwiaty, warzywa, owoce i chwasty. Choć tych ostatnich najmniej, a tak przynajmniej mi się wydaje. Chciałbym, żeby był piękny, cudowny, zaplanowany przejrzysty. Czysty w swej formie i przesłaniu wyrazisty, lecz tak się nie da. I tutaj znowu zachwyca mnie logika Bożej Miłości, która jest logiką nie z mojej głowy. Ta logika pozwala rosnąć wszystkiemu. Dla owych chwastów zostawia miejsce, bo pieląc grządkę niekiedy można i kwiat pozbawić życia. Ta delikatność i wolność. Pokora i szacunek. Ten zachwyt nad życiem. Gdybym ja układał świat, pozbawiłbym go tych upierdliwych chwastów. Po co mi one? Człowieka stworzyłbym idealnego. Bez chorób, skłonności do złego. Uodporniłbym go na wirusy, raki, cytrusy. Każdemu dałbym skrawek ziemi i kawałek nieba. Apetytu też bym go pozbawił, po co ma jeść i w bólach trawić. W sumie to, pozbawiłbym go również jakiegokolwiek odczuwania, żeby latem  lub zimą i jesienią był zadowolony. Albo po co zima i po co jesień? Może jedna pora roku, w zupełności by wystarczyła? I po co dzień? Po co noc? Niechby sobie po prostu był.  Ażeby się nie skarżył i nie narzekał głosu też bym go jako bóg pozbawił. Żeby za dużo nie myślał i się nie martwił rozumu tez bym go pozbawił. A nawet poszedłbym dalej. Skoro taki ciągle niezadowolony, to po co mu uczucia i oczy i zmysły i możność postrzegania? Właściwie na końcu zostałoby już tylko pytanie. Po co człowiek? Po co stworzenie? Po co Ziemia?

Daleko mnie wyobraźnia poniosła. To pokazuje, że na szczęście ani ja, ani żaden człowiek bogiem nie jest. Nawet paradoksalnie idąc w duchu obostrzeń i tego zagmatwanego, myślę, że dla większości z nas trudnego czasu, widzimy poniekąd naszą ludzka logikę. Chcemy życie chronić. Chcemy się nim dzielić. Chcemy życie ratować i życia bronić. Na końcu jednak zostaje małe i jakże proste pytanie: jakiego życia i czyjego życia?

Jeśli ziarno wpadłszy w ziemię nie obumrze, pozostaje bezowocne, być może tak, jak i ta refleksja.


Pokrewne tematy