Maciej Sz.

Okruchy. Dokładnie.

Dokładnie 4 minuty temu minęła północ. Mój dom napełnił się ciszą nocy, w której każdy szmer, powiew wiatru nucą najpiękniejsza kołysankę natury, wszystkim ludziom odpoczywającym w głębokim śnie. Uderzenia palców w klawiaturę o tej porze zakłócają jej harmonijny smak, ale myśli fruwają wokół głowy. Chce je zebrać, przelać na wirtualny papier. Ubogacić siebie i was. Dzisiaj jest inaczej, aniżeli wczoraj i jutro też będzie inne. Podróżuję po oceanie waszych twarzy. Kiedy zamykam oczy potrafię usłyszeć nawet barwę waszego głosu i przenieść się do spotkań, które są za nami. Dostrzegając wasze sylwetki i wspominając minione czasy, każde spotkanie, nawet to najmniejsze, czuje się bardzo ubogacony. Nie leję teraz ani wody, ani kleju lizusa na wasze serca. Naprawdę jesteśmy ważni, wyjątkowi i każdy z nas ma jeden drugiemu coś do zaoferowania. Również w naszej pracy dzielimy się sobą. Czas, który jej poświęcamy to przecież nasze największe bogactwo, wszak ciągle go mamy. Z tego szczytu nasze obowiązki wyglądają inaczej. Powinności nabierają sensu. Nawet cierpkie i gorzkie chwile stają się konieczną przyprawą, dzięki którym możemy nie tylko poznać smak naszego życia, ale je nieustannie smakować. Tylko człowiek, który zachwyca się smakiem życia, może innych nie tyle uczyć, co wręcz zachęcić i pociągnąć swoi przykładem do tego, aby życie smakował, dzielił się nim i cieszył razem z innymi.
Dokładnie 15 minut temu minęła północ. Powinienem już spać, ale czuję ogromną chęć pisania. Stało się ono narkotykiem, który zobowiązuje do tego, aby nie pozostawić swoich czytelników przy porannej kawie. Nie wiecie, jak bardzo czuję się ubogacony waszym czasem, który poświęcacie na czytanie moich elaboratów, które patrząc subiektywnie nie zawsze są dobre, udane i być może porywające. Jest z nimi jak z owocami na drzewie. Tytuł. Treść. Nowy temat, ale smak jakby inny. Czasami z tego samego drzewa, a jednak nie smakuje. Owoc robaczywy. Zjedzony przez robaki, które toczą od środka i podsuwają takie, a nie inne pomysły i myśli. Dzisiaj jest inaczej. Pomimo późnej pory czuję, jak Paraklet, układa moje myśli w jedną całość i sprawia, że nienaturalny dźwięk klikanych klawiszy zaczyna mieć swoją harmonię, swoją wagę i znaczenie.
Dokładnie 21 minut po północy, a ja jeszcze nie napisałem nic o tym, o czym chciałem napisać. Zatem kilka godzin wcześniej, teraz już wczoraj, kupowaliśmy garnki. Będąc w sklepie przypomniałem sobie naszą wspólną radość z pierwszego kompletu garnków, który kupiliśmy do naszego domu. Przed oczyma stanęła mi również nasza pierwsza kuchenka, piekarnik, czy radosne urządzanie pokoju w czasie wakacji dla naszych dziewcząt, dzisiaj już kobiet. Wtedy to były takie proste i małe rzeczy. Takie małe kroki w budowaniu zewnętrznej strony życia, którymi potrafiliśmy się radować i wspólnie cieszyć. Były to uczucia dorównujące radości Neila Armstronga, który jako pierwszy postawił nogę na srebrnym globie, Księżycu. A dzisiaj? Dzisiaj nie zwracamy uwagi na te małe rzeczy. Poddajemy się pędowi budowania królestwa jeszcze większego, nowocześniejszego, zapominając o tym, że mamy siebie. Wtedy nie było oczekiwań, było dzielenie się życiem. Dzisiaj też niby nie ma oczekiwań, ale miniony czas sprawia, że zamiast sumować czas w duchu wspólnej wędrówki ulegamy niekiedy wizji porównań i sztucznego ciśnienia, że coś trzeba zrobić, odnowić, ulepszyć w sensie materialnym, zawodowym, mieszkaniowym. Nie wiem, czy do końca potrafię wam przekazać dzisiejszy wstrząs z czasu zakupu garnków. Niemniej jednak chodzi o to, że czasami mamy już tak wiele, że właściwie nic nie mamy, bo nie mamy siebie. I wcale nie chodzi o to, aby podporządkowywać drugą połowę i dzieci sobie. Chodzi o to, że jeśli mamy tak dużo, to ciągle chcemy więcej i w pewnym momencie stajemy się ślepi. Ilość sprawia, że nie widzimy siebie samych, swoich serc.
Dokładnie 33 minuty nowego dnia. Będzie dobry, inny i uroczy. Nawet jeśli pojawią się problemy i trudności, wyzwalające niechciane emocje, to będzie dobry. Dlaczego? Odpowiedź jest nader oczywista. Mogłoby go wcale nie być, a skoro jest, to warto zrobić wszystko, żeby był dobry. Zresztą pisałem o tym kiedyś, że bez trudności, bólu, smutku, nie ma rozwoju. Jeśli tak jest w serialach lub filmach, to jest to fikcja literacka przelana na taśmę filmową. Chcielibyśmy, żeby tak było, lecz czy bylibyśmy bardziej szczęśliwi i czuli się spełnieni?
Dokładnie 36 minut nowego dnia już za mną. Kilka godzin wcześniej, nie tylko kupowaliśmy garnki, ale rozmawialiśmy ze sobą. Unikamy cichych dni, ale jednak można rozmawiać i rozmawiać. Można pozwolić mówić sercu i czterem literom. Do serca człowiek chce się tulić, a cztery litery ociera papierem i spuszcza w kierunku oczyszczalni. Milczenie jest jak budowanie Wieży Babel. On, ona stają się nieosiągalni, poza zasięgiem, tak czasami i u nas bywa. W czasie budowy napływają kamienie oskarżeń, emocji, których kruchość w zderzeniu z rzeczywistością sprawia, że ta wspaniała budowla zamienia się w ruinę. Każdy mąż i każda żona, przyjaciel i przyjaciółka, partner i partnerka znają swoje słabości, zalety. Znają się dobrze, ale nigdy do końca. Ten margines zaufania i wyrozumiałości pozwala na początku nie wznosić dom, ale znaleźć wspólne miejsce na zielonej łące. Rozłożyć koc. Wyciągnąć wiktuały. Rozmawiać i milczeć. Słuchać i patrzeć. Być razem i razem wyznaczać kartografię wspólnego życia.
Dokładnie 44 minuty po północy. Choć jeszcze myśli krążą i umysł wydaje się trzeźwy, to czas skończyć, aby nie postawić 4 słów za dużo i aby poleciało w 4 strony świata. Zatem 44 to dobra liczba, aby powiedzieć wam dzień dobry, albo dobranoc. Tak czy inaczej lepiej pójść po garnki i w ich poszukiwaniu odnaleźć siebie i prawdziwe bogactwo, aniżeli zamknąć je pod przykrywką i budować wieżę, która stanie się z czasem ruiną. Dobrej soboty.

Ps. Wybaczcie, że nie redaguję dzisiaj tekstu, ale dokładnie już 48 minut po północy i czas iść spać, stąd oddałem w wasze ręce surówkę, a właściwe dużo, długiej surówki. Do jutra! Może się znowu uda coś napisać.


Pokrewne tematy