Maciej Sz.

Okruchy. Dystans.

W dzisiejszym dniu dopadło mnie wiosenne przesilenie. Walka, którą toczę biegając lub jeżdżąc rowerem pozwala mi przetrzymać swoje emocje i z otwartą dłonią podejść do małego Macieja. Pogłaskać go po głowie, objąć ramionami i zachęcić do tego, aby mimo wszystko przeczekał burzę, która rozpętała się w jego głowie i sercu. W przeciwnym razie sam będzie rzucał piorunami, które okażą się raniące i pozostawią ślad. Ów ślad najczęściej zostanie wyryty w tych, których sami kochamy i cenimy. Umiejętność nabrania dystansu do pewnych wydarzeń i zachowań wydaje się kluczowa, a poddanie się owemu napięciu i zaakceptowanie go odradzające. Pozwala spojrzeć na nowo, w odmienionej perspektywie. Ostatecznie rodzi pokój i zadowolenie wyjścia obronną ręką z prowokacji, która się dokonywała.
Czasami żałuję, że nie potrafię nabijać ludzi w butelkę i pisać tekstów które zwyczajnie będą się sprzedawały i przyniosą zyski. Być może dzięki takiemu podejściu pewne rzeczy stałyby się łatwiejsze? Z drugiej strony stałyby się z czasem ciężarem, który trudno byłoby unieść. Wystarczy przywołać postawę i postępowanie Judasza. Trudno powiedzieć, co myślał i czego chciał dokonać, co chciał osiągnąć wydając Mistrza. Jedno nie ulega wątpliwości. Cena, którą mu wyznaczyli była śmieszna, nieproporcjonalna i nie pozwalała nawet na to, aby mógł urządzić się spokojnie do końca swojej ziemskiej wędrówki. Biorąc pod uwagę koszty dzisiejszych operacji, zabiegów, najbardziej skomplikowanych przedsięwzięć w sensie ratowania ludzkiego życia, cuda, których dokonywał Jezus były zwyczajnie bezcenne. Przekraczały kilkuset krotnie wartość trzydziestu srebrników. Czy zatem Judasz nie doszacował wartości swojego nauczyciela? A może zwyczajnie nie o kwotę chodziło, a o idee, która zrodziła się w sercu Zeloty. Człowieka, który chciał ujrzeć Nowe Królestwo Izraela i być może sprowokować Mistrza, przynaglić do tego, aby nadeszło i się ziściło? Na te pytania nikt z nas nie zna odpowiedzi. Podobnie, jak nikt nie zna dogłębnie tajemnic, które skrywają się w jego sercu. Dowodem owej niewiedzy bywają niekiedy nasze zachowania, które potrafią nas niejednokrotnie zaskoczyć i postawić w stan zdumienia. Pytamy z niedowierzaniem: to naprawdę byłem ja? Ja to zrobiłem? To niemożliwe! Potem wstyd i wyrzuty sumienia stają się ogromnym ciężarem, pod którym nasze nogi uginają się i upadamy na ziemię. Dobrze, jeśli potrafimy znaleźć w sobie siłę lub chwycić się Jego dłoni i podnieść. Stanąć na nogi i iść dalej. Tak czy inaczej przykład tego Apostoła daje dużo do myślenia. Mi daje zwłaszcza w kontekście zdania o nabijaniu w butelkę.
Ta historia jednak nie tutaj się kończy i nie do tego zmierza. Spojrzenie na życie w perspektywie wieczności i niezrozumiałych wartości, tez, rzeczywistości, które w sobie ono niesie i zawiera daje poczucie pokoju i rodzi pytania. Odpowiedź jednak przychodzi sama, choćby w wyznaniu Chrystusa przed Piłatem: gdyby Królestwo Moje było z tego świata. Warto zatem zamiast pozwolić burzyć pokój, który nie jest pokojem z tego świata pamiętać, że raz dokonawszy wyboru, na wieki wybierać muszę, choć ów wybór jest wyborem wolności. W przeciwnym razie wpędzanie się w niesprawiedliwość, emocje związane z potknięciami, niezadowolenie, staną się paliwem, który zbuduje poczucie bycia ofiarą i zamiast uśmiechu pojawi się kąśliwy język i jego owoce.

Ps. Moja rada na dziś. Warto pielęgnować w sobie poczucie dystansu, zwłaszcza wobec siebie, a jego najlepszym strażnikiem jest uśmiech.


Pokrewne tematy