Maciej Sz.

Okruchy. Ojcostwo. Refleksja nie ostatnia.

Wędrując dzisiaj po wiedeńskim lesie wraz z moją rodziną, mogłem prowadzić długie rozmowy między innymi z synem. W pewnym momencie wypowiedział bardzo ciekawe zdanie: czy wiesz tato, że zwierzęta to jedne z nielicznych stworzeń, które potrafią kochać swojego właściciela bardziej, aniżeli same siebie. Właściwie od tego momentu w mojej głowie pojawiały się myśli, które próbowały zagłębić się w tej sentencji. Rozmyślałem o ludziach, o naszych wielkich osiągnięciach i nieustannych poszukiwaniach, które ciągle prowadzą do odpowiedzi na pytanie o sens. Rozmyślałem o sobie, swojej historii, życiu, małżeństwie, ojcostwie. Nasza rozmowa utkana wokół korzenia tej sentencji puszczała w mej głowie nowe pędy, przyozdobione świeżością zielonych liści i kwitnących pąków kwiatów.
Naturalnie pojawił się obraz mojego ojcostwa. Wraz z nim zawitał obraz Boga, który jest doskonałym wzorem tacierzyństwa. A wraz z tymi malowidłami pojawiło się pytanie. Gdyby to był twój ostatni dzień życia, jak zapamiętały by ciebie dzieci? Jaki obraz pozostałby w ich sercach i głowach po tobie? Za każdym razem, kiedy dotykam Bożego ojcostwa, ukazuje mi się tajemnica Miłości. Miłości, której wielu z nas poszukuje i pragnie, czego dowodem są nasze nieustanne starania zmierzające do zaspokojenia pragnienia bycia wyjątkowym i kochanym. Zaprzątamy sobie głowę różnymi zadaniami, które wydają się nam istotne i ważne, a bez których nasze życie mogłoby poniekąd stracić sens.

Kiedy zaczynam rozmyślać i zastanawiać się nad Bożym ojcostwem, czasami jest mi zwyczajnie wstyd. I dobrze! W końcu nie jestem bogiem. On nie kocha za osiągnięcia, kocha po prostu. Nie kocha za doskonałość, brak błędów, pyskówek i posłuszeństwa, kocha mimo wszystko. Niczego nie wylicza. Nic dla siebie nie zostawia. Kocha zwyczajnie i tak, po prostu. Nie układa planów, nie przekonuje do nich, nie namawia, zawsze jedynie do nich zaprasza. Nie stawia barier, ale je łamie. Choć smuci się owocami złego postępowania, już czeka na powrót. Nikogo nie skreśla, nie wyróżnia, nie osądza. Każdego zwyczajnie kocha i każdemu daje wszystko czego potrzebuje, aby mógł na tę miłość odpowiedzieć całym swoim sercem. Patrząc na siebie wiem, że ów ideał stawia przede mną wysoką poprzeczkę, której nigdy nie przeskoczę, a która pozwala mi radować się zwyczajną codziennością i trudem wspinania na szczyty możności.

Kiedy wcześniej napisałem o poszukiwaniu miłości na swoją rękę, to widziałem naszą uległość wobec pokusy zakłamywania ojcostwa, a także macierzyństwa. Jego miarą nie jest obdarowanie w sensie dóbr materialnych. Największym obdarowaniem i największym darem jest osobowe i osobiste towarzyszenie w drodze. Nieustanne oczekiwanie na spotkanie. Dawanie poczucie bezpieczeństwa i pewności. Kiedy zaczynamy odkrywać w swoim własnym życiu ojcostwo i to obdarowanie, nasza wędrówka staje w zupełnie nowym świetle, które nie jednego z nas może zaskoczyć. Można powiedzieć, że nasze ojcowskie serce, także serce matki i człowieka zostaje reanimowane do życia sobą we wzajemnym obdarowywaniu.

Choć wydawać by się mogło, że ojcostwo dotyczy nas mężczyzn, to dotyczy ono również i kobiet, które w tej miłości mają nie tylko swoje uczestnictwo, ale nade wszystko są tej miłości dopowiedzeniem. Uzupełniającym, równoprawnym kochaniem, a zarazem jego pełnią – drugim płucem. naszego życia. Troskliwe serce ojca i czułe serce matki, to miłość, która jest największym darem, jaki człowiek otrzymał i jaki człowiek może ofiarować drugiemu człowiekowi.
I tutaj w tym miejscu chciałbym pewnie jeszcze pisać, ale dochodzimy do owej sentencji. Otóż my również potrafimy kochać innych ponad wszystko, ponad samych siebie. Kiedy wchodzimy na te Szczeble Drabiny Miłości, wówczas tak naprawdę jesteśmy u kresu naszych poszukiwań. Czerpiemy z samego źródła Ojcowskiego, Bożego serca, a ta woda staje się sensem wszystkiego.

Ps. Miałem dzisiaj napisać o porannych filtrach, ale spacer z bliskimi tak bardzo zmienił punkt patrzenia, że wyszło, jak wyszło. Dobrej niedzieli.


Pokrewne tematy