Maciej Sz.

Okruchy. Ostatnia droga.

Od ostatniego wpisu minęło już ponad 48 godzin. Były zamiary i dobre chęci. Były plany, ale jak się okazuje to nie wystarczyło. Czy to znaczy, że życie zaskakuje? Myślę, że na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć sobie w swoim sercu. Nie ulega wątpliwości, że każdy z nas chciałby mieć wpływ na wszystko i niemalże wszystkich, pośród których żyje. Zaczynając od rzeczy najprostszych i niezbędnych w postaci jedzenia, poprzez dobra materialne, a kończąc na tych, którzy są najbliżsi. Doskonale wiemy jak powinien wyglądać doskonały mąż lub żona. Jakimi cechami powinny wykazywać się idealne dzieci. Czym mają skraść nasze serca i uwagę idealni koledzy i wspaniałe koleżanki. Wreszcie jaki powinien być ojciec lub matka, a także sąsiad zza płotu lub z mieszkania obok. Mamy wizję uposażenia, pracy, wspaniałych wakacji, szefa, klientów. I jest właściwie tylko jedno, bardzo malutkie ale. Najczęściej nasze oczekiwania kierujemy wobec innych, a kiedy dotyczą nas samych zaczynamy czuć się nieswojo i lekko osaczeni.

Od ostatniego wpisu minęło ponad 48 godzin. Były zamiary i dobre chęci, ale to okazało się zbyt mało, a finał tej, jakże dynamicznej, chwilami szalonej akcji okazał się zaskakujący. Dzisiaj od godziny 13, a właściwie dokładnie 12.45, zastanawiam się czy to, co się wydarzyło w sensie samochodu, który się zepsuł. Kolejne minuty i mijające godziny, które upływały były czyimś planem? Zaskakująca układanka, która ułożyła się w całość? Scenariuszem, który ktoś zaplanował w najdrobniejszych szczegółach, abym pojawił się w tym, a nie innym momencie, w tym konkretnym miejscu? To są pytania, na które nie muszę znać odpowiedzi, a jeśli koniecznie chcę jej poszukiwać, to zawsze są dwa warianty. Przypadek i celowość. Jeśli to przypadek, to znaczy, że w naszym życiu nie tylko nie mamy na nic wpływu, albo mamy wpływ na niewiele rzeczy i wówczas można poddać się swego rodzaju nostalgii depresji, która na każdym kroku huczy formułką o bezsensowności i bezradności wobec życia. Gdy jednak podejmiemy wyzwanie celowości, może się okazać, że wiele rzeczy, których zwyczajnie nie rozumiemy ma sens i konkretny cel, do którego prowadzą. Pytanie wówczas brzmi, czy będziemy go potrafili podjąć, unieść i podążyć drogą, która została nam przygotowana i powierzona? Czy wystarczy sil, aby podołać misji powiernika.

Rozpatrywanie tych kwestii w granicach swojego rozumu, prędzej czy później napotka na wysoki płot, którego myśli nie będą w stanie przeskoczyć.

Od ostatniego wpisu minęło ponad 48 godzin, były zamiary i dobre chęci, ale to okazało się zbyt mało. Kiedy w sobotę zepsuł się nasz samochód nie przypuszczałem, że dwa dni później wracając od mechanika będę towarzyszył człowiekowi w jego ostatniej, ziemskiej drodze. I nadal nie potrafię odpowiedzieć na wszystkie pytania, poza jednym, którego jestem pewny. Reanimacja, którą prowadziłem była poprawna i dobra, za co podziękował mi lekarz, ale niestety ostatecznie nie udało się reanimowanego uratować. Ktoś z sąsiadów mówił, że zwyczajnie zasłabł i usiadł. Ktoś dodał, ze miał spór ze swoją matką. Ktoś inny, ze przyszedł w odwiedziny, ale te wszystkie domysły i historie już nie mają jakiegokolwiek sensu. Ów człowiek odszedł na druga stronę, a myśmy tylko próbowali go jeszcze zatrzymać na chwilę, tutaj, na ziemi którą znamy, pośród spraw, za którymi biegamy, w gąszczu ważnych wizji i planów, które są dla nas najlepsze i najważniejsze, bo nasze.

Od ostatniego wpisu minęło ponad 48 godzin. Były zamiary, dobre chęci i plany, ale to okazało się zbyt mało. W wielkim życiu zabiegamy o wielkie rzeczy. O co ja zabiegam? O uwagę swoich czytelników, lepsze zarobki, pieniądze z pisania, ruch na stronie i wiele spraw, które w mojej perspektywie są ważne i istotne, lecz nie maja głębokiego odniesienia do życia. Jakiego? Tego, które się toczy, trwa i które nadejdzie, choć w tym życiu jest zakorzenione. To było zaledwie 20 minut walki o życie człowieka, której nie planowałem, a nawet w pierwszym momencie chciałem zostawić daleko za sobą, bo samochód, koszty naprawy, praca, ja i tyle rzeczy do zrobienia. Była chwila wachania, a potem walka, która w sensie tego świata, zakończyła się porażką, a w sensie wiary? Nie wiem. Wierze, że zwycięstwem wypływającym z prezentu, który ów człowiek nie ode mnie otrzymał.

Z pewnością te chwile i to doświadczenie pozostanie ze mną na tak długo jak będę i jak długo nie zniszczy go skleroza lub demencja lub… Ostatnia droga nieznajomego człowieka, który odchodził pod domem swej matki. Chciał ją odwiedzić i był już tak blisko, a jednak nie doszedł. Odchodził najpierw w tłumie gapiów, którzy patrzyli jak gaśnie i ciekawsko, bezradnie, z paniką wymalowaną na twarzach, zamiast go ratować duli wiatrem wygaszającym płomień życia. Nie oceniam ich, bo to jest rzecz trudna. Wziąć odpowiedzialność za życie drugiego człowieka w swoje ręce. Łatwiej wołać o pomoc, aniżeli pomagać. Ustawiać innych, aniżeli ich wysłuchać i próbować coś zmienić w sobie. Podążać za głosem zewnetrznego splendoru, niż cichego głosu serca. Miałem ten sam zamiar. Uciec, jednak zostałem. Nie piszę tego, aby mienić się jakimkolwiek bohaterem, bo zrobiłem to, co każdy człowiek powinen zrobić, ratować człowieka, a nie gasić poszarpane życia swą bezradnością i lękiem. Może on patrzył z góry, może machał do nas rękoma, a może unosił się nad głowami, a może pomknął szybciej niż światło do światła?
To są pytania, na które nie muszę znać odpowiedzi. Pytania które się rodzą i pokazują, że każda droga może być ostatnia, więc warto podjąć trud życia w pełni. To znaczy trud rozmowy, spotkania, budowania więzi i pracy. Zawsze najlepiej tak, jak można to zrobić. A w tym wszystkim zamiast stawać się dyrygentem życia innych i wszystkiego dookoła po prostu uznać zwykłą prawdę. Każdy człowiek gra w tej samej orkiestrze i każdy ma w niej swoją rolę, nutę, Swój dźwięk do odegrania, aby nie zakończyło się na zamiarach, dobrych chęciach, planach i nie okazało się to zbyt mało.

Ps. Dzisiaj inaczej, niż zawsze. Rzekłbym wpis bez planowania. Mam nadzieję, ze nieostatni. Pozdrawiam i do jutra. Chyba?


Pokrewne tematy