Maciej Sz.

Bądźmy razem.

Lubimy oglądać seriale. Pozwalamy sobie na wchodzenie w rodzinne relacje bohaterów, krytykę i pochwałę ich zachowań. Czekamy niekiedy z utęsknieniem na nowy odcinek podporządkowując układ tygodnia, kolejnych dni nadchodzącej premierze. Ucieczka w świat wyreżyserowanej rzeczywistości pozwala nam zapomnieć o naszej codzienności, dotknąć rzeczy, których sami nie posiadamy lub zwyczajnie w świecie nie widzimy. Może tak bardzo się spieszymy do naszych zajęć, codziennych obowiązków wynikających z pracy, że zwyczajnie zapominamy o tym, co najważniejsze. Dla mnie i dla mojej żony najważniejsze to bycie razem. Razem ze sobą, razem z dziećmi. Ten styl pozwala nam czerpać wiele radości i szczęścia z bycia małżonkami, rodzicami. Bycia sobą.

W zeszłym tygodniu wracając z pracy zauważyłem na naszym podwórku młodego mężczyznę. Spokojnie, nie zwracając uwagi na innych, którzy pojawiali się na podwórzu przeszukiwał śmietniki. Czego szukał? Jedzenia, a może cennych przedmiotów, które będzie mógł sprzedać i w ten sposób zdobyć pieniądze? A może to zwyczajnie jego praca i dochodowy interes. Nieopodal niego na rowerze kręcił się czteroletni synek. Bardzo uważne przyglądał się wszystkim, którzy tędy przechodzili. Nie zaczepiał! Nie uśmiechał się. Nie płakał. Zwyczajnie był ze swoim tatą. Nie mogłem nie zauważyć tego spojrzenia. Patrzył, jak zdejmuję z rowerowego bagażnika kolejne siatki z zakupami. W moim brzuchu, a właściwie sercu, głowie, zaczęła rodzić się myśl: podziel się, podziel się, podziel się. Ponieważ z natury każdy człowiek jest egoistą i szybko rachuje, próbowałem z nią walczyć. Często się bowiem zdarzało w moim życiu, że zostałem oszukany. Jednak oczy chłopca były takie piękne, pełne zainteresowania, ciekawości, a zarazem jakiegoś głębokiego smutku, który skłonił mnie do małego podarunku. Dałem mu parę jabłek. Wtedy odkryłem w nim zwyczajny głód. Najpierw się uśmiechnął, a potem schował do kieszeni i zaczął jeść. Nie patrzył na smak, nie patrzył na jakość. Był głodny więc jadł bardzo łapczywie. 

W domu gotując obiad dla naszej piątki nie mogłem owego obrazu wyrzucić z głowy. Czułem wobec siebie złość, pomieszaną z egoistyczną przyprawą spełnienia, bezradnością. W głowie brzmiało tylko jedno pytanie, jak to możliwe, że w dzisiejszych czasach, kiedy istnieje tak wiele organizacji, fundacji, stowarzyszeń o profilu charytatywnym, są dzieci, ludzi, którzy nie mają co jeść, nie mają gdzie spać, nie mają dokąd pójść. Dziwimy się wszelkim przejawom terroryzmu, obawiamy się o życie, zdrowie swoje oraz swoich dzieci, ale czy robimy wystarczająco dużo, ażeby pomóc innym. Myślę, że wielorakość i różnorodność działań podejmowanych na szczeblu międzynarodowym i państwowym, a zarazem nasza wrażliwość na cierpienie i ból innych zabudowana gąszczem własnych egoistycznych zachowań i oczekiwań sprawia, że w tym względzie czujemy się spełnieni. Nie czujemy większej lub nawet mniejszej potrzeby pomagania lub pomagamy, tak jak uczyniłem to ja w sposób wyrachowany, zbilansowany o ekonomiczny rachunek życia.

Niestety ku naszemu ogromnemu rozczarowaniu ta postawa przenoszona jest również na nasze życie rodzinne., które niekiedy zostaje zachwiane, a nawet rozłożone przez owy brak wrażliwości. Można powiedzieć, że jest ona oczyma serca, ducha, umysłu. Ojcowskim, macierzyńskim spojrzeniem na dzieci, które potrafi odkryć ich najgłębsze pragnienia, potrzeby i wcale nie tak banalny gest buziaka, czy przytulenia. Dzisiaj dzieci korzystają z dóbr, których mojemu pokoleniu się nie śniło, ale czy to dobrze? Dobrze, że zamiast z kolegami rozgrywać mecze na boisku, podejmują wirtualną rywalizację w sieci? Zamiast czekać na wieczorynkę – dobranockę, potrafią spędzać niekiedy całe popołudnia przed monitorem telewizora lub komputera, a zamiast zwyczajnie iść z rodzicami na spacer podejmują wirtualne przechadzki w komputerowym świecie? Nie chcę powiedzieć, że zdobycze i rozwój techniki są złe i beznadziejne, ale być może zalewają nasze domy tak szybko i tak daleko, że wypierają wrażliwość i owy czas bycia razem.

Patrzę na moją córkę, która przeżywa swoją pierwszą miłość i z melancholią wspominam czasy, gdy trzeba było napisać list, albo wsiąść w autobus lub tramwaj i spotkać się z bliską osobą. Mam nawet wrażenie, że przez ową dostępność łatwej i prostej komunikacji, komunikacja w cztery oczy, kiedy się człowieka widzi i słucha staje się niemalże sztuką niemożliwą. Przecież łatwiej napisać żonie wiadomość tekstową, w stylu odbierz syna z przedszkola, uznając to za formę obligatoryjną, aniżeli podzielić się planami na następny dzień.

Bycie razem to sztuka wzajemnej komunikacji. Komunikacji, w której udział bierze cały człowiek. Jego ciało, umysł, serce. Nie może tak być, że mówię dziecku kocham ciebie, a nie potrafię go przytulić, pogłaskać po głowie, czy zwyczajnie zagrać w chińczyka, bo nie mam czasu! Nie może tak być, że żona czy mąż staną się listonoszem przynoszącym do domu wypłatę, a w innych okolicznościach maszynką do zaspokajania przyjemności. Owa wrażliwość, której coraz bardziej nam brakuje wobec siebie nawzajem jawi się jako fundamentalna zasada życia rodziny. Można powiedzieć, że to ręce miłości, albo jeszcze lepiej jej oczy. Potrzebuje ona jak kwiat promieni słonecznych, kropli deszczu, fundamentu ziemi, które zapewni jej miejsce w codzienności. Wreszcie potrzebuje ona z naszej strony wysiłku. Wrażliwość, to cecha, powiedziałbym nawet cnota, która pomaga nam być razem. Podobnie jak rzeka ma swoje źródło. Nie zasuszajmy go, bo wysychająca rzeka, wysychająca wrażliwość to wysychający człowiek, miłość, rodzina, a czasami naprawdę nie trzeba wiele, ażeby odkryć i cieszyć się wielkim skarbem i codzienną radością. Bądźmy razem, a nie obok.   


Pokrewne tematy