Maciej Sz.

Na tacierzyńskim cz.2.

Nie dać się histerii…temperatura u dziecka to nie koniec świata.

Wspomniane chwile bezradności pojawiają się na szczęście rzadziej, aniżeli deszcz czy burza latem, choć to też zależy, jeden rok taki, a drugi zupełnie inny. Można śmiało powiedzieć dzień dniowi nierówny, a proste wyjście do parku lub uśpienie do popołudniowej drzemki, może stać się kataklizmem, przed którym trzeba się bronić. 

Taki obrót sprawy wprawia ojca z pewnością w zakłopotanie, które rodzi pytania: jak działać, co robić? Malec z każdą chwilą staje się coraz bardziej marudny i kapryśny. Woła kaszki, ale jeść nie chce. Prosi o picie, ale ciska butelką w kąt. W końcu znajduje przedmiot swego zainteresowania. Okazuje się nim wspinaczka na stołową górę. Sama w sobie niebezpieczna, grożąca upadkiem i konsekwencjami, które dla zdrowia i życia jego samego mogą być różne, a jak mówią dmuchać trzeba na zimne, a nie wtedy, gdy człowiek się sparzy.

Dokonuję zatem interwencji, odsuwam krzesła, stół ustawiam w rogu pod ścianą, a samego zainteresowanego, przy użyciu delikatnej siły ściągam z blatu stołu. Na reakcję nie muszę czekać długo. Pojawia się natychmiast, jak zapalone właśnie światło za dotknięciem ręki. Istnieje jednak mała różnica, bo reakcja światła raczej nie przypomina, a staje się pożarem, który trawi hektary domowej oazy spokoju i ojcowskiej cierpliwości. To eksplozja emocji, złość, wściekłość, zawód, zmieniający się w daleko idącą histerię, która potrafi sobie trwać i trwać, jak życie na ziemi. Słowem dla zdesperowanego taty całe wieki.

Chcę go wziąć na ręce, ale jest jeszcze gorzej. Zbliżam się z samochodami i rękoma uginającymi się od zabawek, to samo. Cierpliwie, spokojnie wypowiadam kolejne zdania, a on uparcie nie słyszy, nie rozumie, ani słyszeć i rozumieć nie chce. Płacze, choć łzy nie lecą i pokazuje stół, próbuje przesuwać krzesła, manipulować stołem, ale jest bezradny, a to przeradza się w histerię. Trzeba działać! Najlepiej byłoby postawić go z powrotem na stole i sprawa załatwiona, ale co z konsekwencją, budowaniem autorytetu, wychowaniem. Nie można przecież robić z gęby cholewki.

Biegam dalej, troję się, dwoję, w końcu pokazuję książkę, a w niej pociąg. Histeria powoli ustaje. Ustępuje miejsca zainteresowaniu, które nie trwa długo, gdyż w końcu po wyczerpującym pokazie emocji ze strony syna, sam zainteresowany spokojnie zasypia mi na rękach. Udało się. Sytuacja opanowana. Co teraz robić? Szybko poukładać, zabrać się za gotowanie obiadu, czy może samemu na kilka chwil spokojnie i bez egzaltacji zostawić wszystko swojemu biegowi wydarzeń i odpocząć, może nawet się zdrzemnąć. Przecież mam jeszcze cały dzień.

Ta sytuacja nie jest jedyna. Każdy rodzic prędzej czy później musi się zmierzyć z uporem swojego dziecka. Ja doświadczyłem już tego powracając do domu ze spaceru, wychodząc z parku, czy próbując ubrać małego. Oczywiście to nie zamyka całej listy. Zawsze pozostaje tylko pytanie, jak zareagować, odwrócić uwagę syna czy córki, a zarazem nie skrzywdzić ich samych, nie złamać. Przecież kiedyś ów opór, jako wyraz determinacji i zdecydowania, dążenia do celu w ich życiu będzie potrzebny, by nie powiedzieć konieczny. Pytanie o granicę ingerencji i właściwy sposób jej wyrażenia dla dobra dziecka, to sprawa delikatna, podobnie jak on sam.

Wydawać, by się mogło, że ojca na tacierzyńskim spotkać ni gorszego już nie może, a jednak życie zaskakuje i pokazuje, że może. Nigdy nie byłem sam z tak małym dzieckiem. Do tej pory to zawsze żona o wszystko się troszczyła, doglądała domu i zdrowia pociech. Nagle poszła do pracy, a ja zostaję z dzieckiem, które ma temperaturę. Ta rośnie jak szalona. raz większa, raz mniejsza. Patrzę na jego buzię i widzę, jak wypisane jest na niej zmęczenie połączone z chorobą. Trzymam go na rękach, a odnoszę wrażenie, że zamiast dziecka to żelazko, które się ciągle nagrzewa, pozostając włączone do prądu. Co robić?

Wydobywam z szuflady termometr mierzę gorączkę i szok. Malec ma prawie 39 stopni celcjusza. Zasypia mi w swej słabości na rękach. Kładę go do lóżka i nasłuchuję, jak oddycha. Dzwonię do żony, ale ona w pracy telefonu nie słyszy. Biorę zatem pierwszy czopek i aplikuję go malcowi. Czekam i co chwilę mierzę temperaturę. Widzę, że mój ojcowski spokój i cierpliwość zaczynają się niebezpiecznie zbliżać do granicy paniki. Nerwowo staję w oknie i wypalam papierosa. Biegnę do syna i mierzę temperaturę.

Spada. Jest lepiej. Dzwoni żona, rozmawiamy, zdenerwowanie i bliski wybuch paniki ustępują miejsca obserwacji. Do tej pory żona mi mówiła zawsze o chorobie dzieci. Wiadomo martwiłem się. Przeżywałem, ale to co się wydarzyło tym razem to istne trzęsienie ziemi, dla mojego umysłu męża i ojca. Tak pobyt z dzieckiem, dziećmi w domu zmienia sposób patrzenia. Ubogaca małżeński związek. Na nowo buduje relacje i scala. 

To jednak nie koniec. Przecież życie i pobyt w domu to nie tylko stres i nerwy. To także radość i przyjemność. W przeciwnym razie nasze żony, babcie, dziadkowie byliby…

Lepiej zostawić to stwierdzenie bez odpowiedzi i spojrzeć na to co przyjemne, radosne i piękne. Gdzie?


Pokrewne tematy