Maciej Sz.

Na tacierzyńskim cz. 3.

Wielkie wyzwania, małe radości.

Swoje tacierzyńskie rozterki rozpocząłem opisywać trochę od tyłu. Od tego co stresuje i denerwuje. Być może stało się tak dlatego, że podobnie jak większość ludzi, mam w sobie więcej skłonności do narzekania na rzeczywistość, aniżeli do radowania się nią i odkrywania codziennych pozytywów. Wystarczy chwila zastanowienia i od razu je widać jak na dłoni.

Czasami zdarza się, że po powrocie do domu, kiedy żona stawia na stole obiad przyjdzie mi pokręcić nosem i narzekać na serwowane danie. Znowu zupa, a czemu nie makaron? Dlaczego znowu mielone? Kiedy będzie pomidorowa? Tylko jedno danie, a gdzie kompot? Tych utyskiwań pewnie jest więcej. Pojawiają się na szczęście nie zawsze i nie codziennie. Uzależnione od humoru, pogody, stanu ducha i ciała są kaprysami życia. Wiadomo, że zdarzają się dni, kiedy nam nie przeszkadza zupełnie nic i pojawiają się takie, kiedy denerwuje nas wszystko wokół. Dosłownie wszystko! 

Pozostawiając te dylematy śmiało mogę powiedzieć, że teraz gotuję to, na co ja sam mam ochotę. To oczywiście wskazuje na delikatny egoizm oraz aksamitną budowę podniebienia, ale w ostatecznym rozrachunku jest bardzo miłe, szczególnie, kiedy zasiada się do obiadu lub obiado-kolacji w duchu swoich upodobań.

Sposobność uczestniczenia w rozwoju małego dziecka, to jeszcze większa radość. Możliwość wspólnej zabawy niesie w sobie wiele radości. To niesamowite patrzeć, jak malec stawia swoje kroki z kąta w kąt z uśmiechniętą buzią, od czasu dając popis swoich możliwości i bogatej osobowości. Trzeba się niekiedy wiele natrudzić i namyśleć, aby wzbudzić w nim zainteresowanie samochodem, który do nowych już nie należy odnajdując dla niego zupełnie nowe zastosowanie w zabawie. Doskonała w tym względzie wydaje się strategia mojej żony, która systematycznie zabawki segreguje, lokuje je w pudłach, chowa na jakiś czas. Po krótkim czasie zapomnienia, wyciągnięte na światło dzienne, po raz kolejny w życiu dziecka nabierają magicznej, nowej świeżości, niosąc niezastąpioną radość.

Moja, ulubiona zabawa, to naśladownictwo. Nie ja naśladuję syna, ale on mnie. Próbuję śpiewać i zachęcić go do powtarzania melodii wraz ze słowami, ucząc przy tym, że śpiew jest naszym radosnym towarzyszem. Staram się uczyć owych słówek pokazując obrazki, książki. Dbam o jego sportową kondycję, wykonując wspólnie różne, niekiedy karkołomne, śmieszne figury gimnastyczne. Można powiedzieć z całą stanowczością, że zainteresowanie okazane dziecku szybko powraca i jest najlepszym lekarstwem na bolączki i problemy codzienności. W czasie zabawy, wspólnego spaceru, pobytu na placu zabaw w parku, znikają gdzieś za zasłoną wielkiej radości i jeszcze większej satysfakcji. 

Mniej ulubioną przyjemnością jest nauka załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych. Z drugiej strony to dziwne i zarazem poniekąd śmieszne, przynajmniej patrząc z boku, w jaki sposób reagujemy my, jako rodzice na pierwsze siku czy też ciężką materię pozostawioną w nocniku. Czasami chyba irracjonalnie, aczkolwiek wszystkie środki, które prowadzą do osiągnięcia celu, przynajmniej w tym względzie wydają się być uzasadnione. To wręcz oczywiste, że im szybciej dzieci nauczymy załatwiania swoich potrzeb, oczywiście też bez przesady, tym szybciej zapewnimy im poczucie swoistego komfortu, pomimo doskonałości pampersów, które zawsze są suche. Przy tej okazji uda się nam także zaoszczędzić trochę grosza. Ta nauka domaga się oczywiście od nas anielskiej cierpliwości i syzyfowej wytrwałości.

Kiedy malec po raz pierwszy zostawił w nocniku niespodziankę w postaci ciężkiej materii popadłem w  zbytni hura optymizm. Postanowiłem nagrodzić go założeniem samych majtek. Wytłumaczyłem przy tym, co znaczy wołać, że trzeba zawsze jak się chce, a ja zaraz będę niczym strażak obok i wspólnie pożar ugasimy. Owszem gasiliśmy, ale płukając majtki w misce, jednocześnie uświadamiając sobie swoją rodzicielską naiwność. Przecież nikt nie mówił, że to prosta nauka i będzie łatwo. Właśnie, ale warto ponieść czasami nawet takie niewielkie ofiary, aby ostatecznie przeżyć radość spełnienia i tryumfować sukces.

Oprócz tychże zwycięstw wielkim poważaniem w oczach syna cieszą się rowerowe spacery, małe wyprawy, do zupełnie nowego parku, na most kolejowy, gdzie wspólnie podziwiamy lokomotywy ciągnące wagony i techniczne osiągnięcia kolei, przejazdy nad Dunaj, obserwacje placów budowy i inne. Sam lubię jazdę rowerem i musze powiedzieć, że wolę tą formę rekreacji, aniżeli monotonne pchanie wózka przed siebie. W tym ostatnim przypadku zdążyłem  się już przyzwyczaić do faktu, że wcale nie jestem odosobniony tatusiem, który zamiast w pracy spędza czas ze swoim dzieckiem w domu, choć to też jest kawałek trudnego chleba.

Dużo o małym, a przecież z tego pobytu w domu, korzyści czerpią także starsze dzieci. Teraz na tacie, choć nie we wszystkich dziedzinach nauki spoczywa obowiązek świadczenia pomocy w czasie odrabiania lekcji. Organizowania wolnego czasu, czy niekiedy zapędzania do pomocy w domowych zajęciach. Są jednak wspólne wyjścia do ogrodu zoologicznego czy wycieczki rowerowe i inne atrakcje, jak choćby wspólne gotowanie. To wszystko można przeżyć tylko wówczas, kiedy zostaniemy z dziećmi w domu. Tata, ojciec ma też wiele do zaoferowania i nauczenia się. Zdobycia nowych doświadczeń i nie tylko kulinarnych umiejętności. Niebawem specjalnie dla panów, którzy twierdzą, że w kuchni się nie odnajdą, napiszę procedurę zrobienia i wypieku ciasta drożdżowego w domu, które nie tylko zachwyci dzieci. 

Zatem do kolejnej odsłony naszych, a może bardziej trzeba powiedzieć moich tacierzyńskich rozterek.


Pokrewne tematy