Beata Wrzesińska

Dzienniki Majtka. Część II

12/13.06
Spetses – droga na tę wyspę, w rozumieniu podróż jako czas, była bardzo ciekawa. Co niektórzy nie pamietają z tej podróży pewnych epizodów jak np.: zachód słońca :).

Przystań na Spetses wąska i tak jak w poprzednim porcie problem z miejscem, ale nasz kaptain wyczaił miejsce bezpośrednio przed restauracja – chyba z myślą, że będzie blisko po trunki na wzniesienie toastu za szczęśliwe ocalenie (w zwyczaju rejsowym jest wznoszenie toastu za szczesliwe dotarcie do portu)…. niestety nie cieszyliśmy się długo tym miejscem, gdyż przybył Adonis na motorze z info, że to miejsce jest zarezerwowane. Zapobiegawczo nasłał na nas jeszcze policję, by nam tę wiadomość przekazali.

Pewnie wyszedł z założenia, że go zlejemy. Musieliśmy się dostosować, tankując na szybko wodę na jacht, która nas kosztowała całe 5euro. Przeparkowaliśmy się na drugą stronę, wciskając się znów między inne jachty. Wieczorem do naszego gitarowego śpiewania dołączył Grek z jachtu obok. A nasz Kaptain dostał aplauz od ludzi spacerujących po przystani za piosenkę „Alleluja“. Z uwagi na to, że byliśmy zmuszeni zaparkować w innym miejscu to po zakupy na śniadanie musieliśmy odpalić ponton, zeby popłynąć na przeciwległy brzeg.

Grecja by Beata Wrzesinska

13/14.06
Dokos. Postanowiliśmy nie płynąć do portu tylko zatrzymać się na nocleg w jakiejś zatoczce. Bardzo zresztą urokliwe miejsce w zaciszu i spokoju. Przycumowaliśmy między dwoma jachtami w odlegości jakieś 10 metrów od każdego z nich. W jednym z tych jachtów byli młodzi Niemcy, w drugim zaś starsza para. Każdy z tych jachtów szukał odizolowania się od wrzawy w porcie, by albo zjeść sobie spokojną, romantyczną kolację przy świecach, albo zagrać sobie spokojnie i nastrojowo w karty. Cieszyli się tą ostoją spokoju do momentu aż my przypłynęliśmy. Ach ta polska mentalność i temperament.

Jak już zakotwiczyliśmy, można było na spokojnie zacząć wieczór – tym razem bez gitary a z podkładem z youtube. Każdy z nas miał swoje życzenie na piosenkę a nasz Dj Jędrek puszczał kawałki wcześniej zamówione. To był dopiero koncert życzeń!! Na drugi dzień było może trochę głupio spojrzeć sąsiadom w oczy, ale mimo wszystko warto było… a sąsiedzi okazali sie wyrozumiali i nawet przejeli się nami, gdy się okazało, że nasza kotwica zahaczyła się o łańcuch leżący w wodzie. Udało się ją na szczęście  jakoś wydostać ze szponów łańcucha bez potrzeby nurkowania.

Załoga miała ochotę na kąpiel, wjechaliśmy więc do małej zatoczki przy Chenesar, wydawałoby się bezludnej. Nic jednak bardziej mylnego, ktoś jednak na niej mieszkał i najwyrazniej nie życzył sobie intruzów więc wypuścił psy. Jakoś specjalnie groznie nie wyglądały ale ze względów bezpieczeństwa lepiej było tego nie sprawdzać i szybko wrócić na jacht.

Kolejnym zjawiskowym miejscem na kąpiel w trakcie naszego rejsu była mała wysepka obok Agistri. Tu spędzililśmy trochę więcej czasu na kąpiel ku uciesze załogi bo mogli pozbierać sobie muszle. Spacerowali po plaży w poszukiwaniu tych arcydzieł morza w takim skupieniu, że aż miło było popatrzeć. Łowcy skarbów!!! Dumni z siebie wracali na jacht trzymając zdobycze nad powierzchnią wody.

Grecja by Beata Wrzesinska

14/15.06
Egina. Ostatnia noc nocowania na „dziko“. Tym razem wieczór spokojniejszy, mały toast za szczęśliwe dotarcie do portu, krótkie śpiewanie przy gitarze. Wielu z nas postanowiło tej nocy nie spać „na salonach“ tylko na zewnątrz, układając się gdzie popadnie na jachcie i podziwiając gwiezdną noc i wschód słońca o poranku. Chyba podświadomie chcieliśmy te ostatnie chwile na jachcie jeszcze fajnie wykorzystać, jakbyśmy w ostatniej chwili chcieli coś szybko złapać, bo może nigdy już się nie zdarzyć. A przecież na pewno każde z nas odbędzie jeszcze niejeden rejs jachtem….

Powrót do Aten, do portu, był całkiem inny niż dotychczasowa sielanka. Wiał silny wiatr i kołysało jachtem na prawo i lewo. Największą satysfakcję z tego miał Jędrzej, w końcu zaczęło się coś dziać i zadowolony usiadł na dziobie jachtu. A fale tak kołysały jachtem że w szafkach, w mesie wszystko podskakiwało i tylko było słychać dzwięki obijanej zastawy. A załoga trzymała się czego mogła żeby nie wypaść za burtę. Trwało to około godziny zanim dopłynęliśmy do portu macierzystego…

…ale szcześliwie wpłynęliśmy do portu, tylko zdanie jachtu trochę trwało, problem z zacumowaniem (w rezultacie cumowanie na drugiego), oględziny na jachcie, oględziny nurka czy wszystko w porządku poniżej linii wody. Po wszystkim udało nam się pójść na ostatnią kolację do restauracji. Wyczuwalny był nostalgiczny nastrój, nikt nie miał jakoś ochoty długo siedzieć, na koniec pożegnalny toast na jachcie i wszyscy poszli spać. Dużo tego snu nie było, o 4tej rano trzeba było wstać na autobus i pojechać na lotnisko.

Grecja by Beata Wrzesinska

Oj tam się działo, każdy chodził jakby dostał strzała na „dzień dobry“. W rekordowym tempie uwinęliśmy się z bagażami i pożegnawszy się z Kaptainem Jack Sparow i Panem Kuk-iem popędziliśmy na autobus. Na przystanku okazało się, że w tej całej sprawności pakowania i przenoszenia bagaży na ląd, Jędrzej zostawił na jachcie telefon. Musiał więc w tempie gazeli popędzić na jacht i wrócić na przystanek zanim przyjedzie autobus. Udało mu się. Cały dalszy powrót odbył się bez niespodzianek i nawet z Reni bagażem nie było problemu…

Kapitan jak na kapitana przystało zszedł z jachtu ostatni. Poszedł na jakieś śniadanie w pobliskiej knajpce. W połowie śniadania zorientował się, że nie zabrał z jachtu laptopa. Z powrotem biegiem do mariny, skok na jacht. Jest!!!. Potem taksówka i kurs 70km do portu, gdzie czekały już na niego trzy załogi, które miał prowadzić przez kolejne dwa tygodnie po Cykladach.

Finał zapomnianego laptopa okazał się zabawny. Właściwie nasz zakręcony kapitan wcale nie musiał się po niego wrócić, ponieważ trzy dni później wchodząc z jachtu na ponton, wpierdzielił się do morza i przekazał laptop Neptunowi…. 🙂


Pokrewne tematy