Beata Wrzesińska

Rumunia – kraj Drakuli…

Środa wieczór. Cieszę się na wolny weekend, który w tym przypadku zaczął się już w środę wieczorem. Spakowałam plecak, paszport i nawigacje (nie wiedziałam wtedy jeszcze, że nawigacja nie wystarczy). Poszłam spać z głową pełną myśli, co przyniesie jutrzejszy dzień. 5 rano pobudka, kawa (podstawa poranka), śniadanie. Plecak, kluczyki od samochodu w rękę i wychodzę. Wsiadam do auta i myślę na jaki wyjazd jestem właściwie gotowa?

Po krótkim zastanowieniu padło na…Rumunię i trasę Transfogaraska. Jeszcze w Austrii zorientowałam się, że moja nawigacja nie pokazuje mi mapy Rumunii. Na najbliższej stacji musiałam więc zaopatrzyć się w kartkową mapę. Pięknie się zaczyna-pomyślałam sobie. Ale mimo to samozaparcie, i postanowienie że dam radę, mnie nie opuściło. Przekroczenie granicy, mimo, że i Węgry i Rumunia są w Unii, było związane ze staniem w kolejce i kontrola.
Nie wiem, czy przez zapomnienie, czy emocje, nie wymieniłam na granicy waluty. Musiałam więc wjechać nieplanowo do miasta Arad. I tu się zorientowałam, że ciężko będzie się dogadać w języku angielskim czy niemieckim. Ktoś się jednak znalazł i wytłumaczył mi, gdzie mogę znaleźć kantor. Wymiana waluty nie jest taka prosta jak u nas. Pani w kasie wzięła ode mnie paszport, wpisała coś w komputer, po czym drukarka wypluła kilka kartek , które ostatecznie zostały mi podsunięte do podpisu. I w końcu mogłam dostać rumuńską walutę. Zadowolona, że mogę już swobodnie poruszać się po kraju, poszłam coś zjeść. Przy zamawianiu nie obyło się bez języka migowego. Na szczęście był to mały Imbis, wiec wybór ograniczony a i dogadać się na migi było łatwiej…

Pierwszym moim przystankiem na zwiedzanie była miejscowość Sibiu. Piękne stare miasto. W XIV miasto było ważnym centrum handlowym,  w XVII wieku opisywano Sybin jako najbardziej wysunięte na wschód miasto kultury zachodnioeuropejskiej; było także ważnym skrzyżowaniem szlaków pocztowych biegnących na wschód – do Turcji i dalej do Persji i Chin. 
Wypoczęta i napełniona kulturą ruszyłam w góry.  Trasa Transfogaraska to droga 7c, przecina z północy na południe Góry Fogaraskie / (rum. Munții Făgăraș)–najwyższe pasmo górskie rumuńskich Karpat. Droga ta została zbudowana w latach 1970–1974 za czasów Nicolae Ceaușescu (Wikipedia). Na początku miała znaczenie militarne, obecnie jest jedną z największych i zapierających dech w piersiach, atrakcji. Podczas jej budowy wykorzystano miliardowe sumy pieniędzy i 6 milionów kilogramów dynamitu, 40 budujących ją żołnierzy straciło życie.
Po przejechaniu pewnego odcinka trasy okazało się, że dalsza jazda jest niemożliwa. Zamknięte z powodu złych warunków pogodowych. Nie poddając się, postanowiłam „zdobyć” trasę od drugiej strony. Nie mogłam tak łatwo zrezygnować z tych pięknych widoków. Karpaty to naprawdę przepiękne góry. Na tym odcinku od drugiej strony znajdował się słynny zamek Drakuli. W lesie na górze, w deszczowa porę, okryty mgłą, robił ogromne wrażenie.

Zamek Poenari, należał do Włada III Drakuli zwanego również Władem III Palownikiem. Wład III Palownik był synem Włada II Diabla z zakonu Smoka, broniącego chrześcijaństwa przed Imperium Osmańskim, stąd wziął się przydomek „Draco” (Smok), przekształcony w „Dracul”(Diabel) i stąd też Wład odziedziczył przydomek Syn Diabla, czyli Drakula.
Swój przydomek Palownik, zyskał zaś, stosując wobec swych przeciwników szczególne okrucieństwo, wbijając ich na pal i stawiając przed granicami swojego terytorium. W momencie gdy zaczął władać Wołoszczyzną, jedną z jego pierwszych decyzji była chęć zemsty na Bojarach, którzy zgładzili jego ojca i brata. W Wielkanoc 1457roku zorganizował wielką imprezę w swojej twierdzy, na którą zaprosił wszystkie ważne osobistości wraz z ich rodzinami. Gdy uczta się zaczęła, Wład schwytał w pułapkę wszystkich i większość kazał wbić na pale, pozostałym kazał iść bez odpoczynku do Poenari (200km przez góry) i tam zmusił do odbudowania zamku, który stał się potem jedną z jego twierdz. W 80 latach XIX wieku Wład III Palownik/Drakula stał się inspiracją dla pisarza Brama Stokera do stworzenia postaci słynnego wampira, rozsławiającego jednocześnie zamek na całym świecie.

Przed zamkiem niestety spotkało mnie rozczarowanie, wejście na górę było zamknięte. W pobliskiej restauracji kelnerka najprostszą angielszczyzną powiedziała mi, że zamknięte z powodu „Animals”. Jedyne Animals, które tam zobaczyłam to sfory psów. Było ich sporo i do końca nie wiedziałam czy są one bezpańskie czy do kogoś należą. Bezpańskie psy stanowią jeden z problemów Rumunii.

Odpoczywając chwilę, mogłam uczestniczyć (jako obserwator) w codziennym życiu mieszkańców: już wcześniej rzucił mi się w oczy pasterz ze stadem owiec i dwoma psami schodzący z gór. Gdy siedziałam potem w restauracji, ów pasterz przyszedł razem z kolega na piwo i ciepła zupę. Koło nich kręciło się parę psów. Nie tylko tych pasterskich. Chwile później ujrzałam na drodze wóz z koniem, a na końcu przeszła kobieta gnająca krowę do swojej zagrody. Wszystko to na tle stojącej na wyciągniecie ręki góry z pięknymi drzewami przed która płynął potok. Całą aurę potęgował padający wtedy deszcz i unosząca się nad potokiem para. Można było się „zatracić” w tym klimacie, ale cóż trzeba było ruszać dalej, bo w tym miejscu na nocleg nie było co liczyć. Korzystając z WiFi w restauracji wyszukałam kolejna atrakcje. Wesoły Cmentarz na północy Rumunii. 
W komórce z google maps ściągnęłam sobie nawigacje do tego miejsca. I potem będąc „offline” mogłam mimo wszystko z niej skorzystać. Zadowolona z tego pomysłu, nie patrząc na inna alternatywę, wsiadłam do auta, włączyłam Navi w telefonie i ruszyłam w drogę. Szybko się zorientowałam, że wpakowałam się w niezłe „bagno”, dosłownie i w przenośni. Odwrotu niestety nie było, końca tego „bagna” niestety też nie. Droga, która mnie prowadziła nawigacja to była niby najkrótsza droga, ale nieasfaltowa, tylko górska, kamienista. Jechałam w deszczu, więc chwilami było dość nerwowo gdy auto ślizgało się zjeżdżając po śliskich wyboistych kamieniach. 
Na tej całej „bagiennej” trasie minęłam tylko jedna wioskę. Akurat trafiłam na moment spędzania krów do posiadłości, więc chwilami trzeba było jechać miedzy idącymi drogą  zwierzętami, albo nawet odczekać swoje aż zejdą z drogi.  Przy niektórych domach stali gospodarze czekając na swój inwentarz, niektóre z tych zwierząt same wiedziały gdzie maja swój dom.
Te skróty górską drogą tak mnie zmęczyły, że nie byłam w stanie dojechać do wieczora na północ Rumunii. Dlatego też w którymś momencie postanowiłam na chwilę zdrzemnąć się w samochodzie na stacji benzynowej. Zmęczenie było tak ogromne, że przespałam do rana, pod czujnym okiem pracownika stacji. Nad ranem , po zakupie u niego kawy, ruszyłam dalej….

Sapanta – miejscowość gdzie znajduje się Wesoły Cmentarz, leży 2km od granicy z Ukraina w okręgu Marmarosz, w północnej części państwa. Cmentarz ten jest wyjątkowy z tego względu, że są na nim unikalne kolorowe, drewniane nagrobki, na których wyrzeźbione są scenki z życia pochowanych tam mieszkańców wioski, często opatrzone dowcipnymi wierszykami o zmarłych lub przyczynach ich śmierci.
W tym regionie zobaczyłam ciekawy obrazek, mianowicie: na pastwisku, na górce ogrodzenie z owcami i około 300 metrów poniżej szałas, przed którym tliło się ognisko. Chwilę później, moim oczom ukazało się dwóch mężczyzn niosących wiaderka, szli oni od ogrodzenia z owcami do szałasu. Sądząc po porze dnia, w tych wiaderkach mieli mleko, które nieśli do szałasu, żeby chwile później rozpocząć produkcję oscypków, które będą potem sprzedawane na przydrożnych straganach.

W drodze powrotnej z Sapanta, w pewnym miasteczku, moja uwagę przykuł automat. Z pozoru normalny automat z jakimś napojem. Ale to nie był zwykły automat, to był automat z mlekiem! 

Ach ta Rumunia!! Zadziwiająca  pięknymi górskimi widokami i swoją „innością”.  Szkoda było rozstawać się z klimatem tego kraju. Ale wrażenia zostały zapisane w głowie i kiedy się chce zawsze można do nich wrócić…..


Pokrewne tematy