Redakcja

Zespół Dżem. Rozmowa z Januszem Borzuckim

Janusz, co dla Ciebie było najważniejsze w ciągu ostatnich siedmiu lat? Pierwszy koncert, pierwsze wejście?

Najważniejsze było to, że zostałem zaproszony do współpracy, a pierwszy koncert oceniam jako duży stres i obciążenie z tytułu dużej odpowiedzialności, to znaczy patrzenia na ręce przez ludzi, którzy są już od trzydziestu lat fanami zespołu. Także było to stresujące, ale miałem poważne wsparcie całej kapeli, poważne plecy.

Czy dzisiaj po tych siedmiu latach czujesz się już tak, jak w rodzinie, potrafisz powiedzieć co myślisz, przedstawić swoje zdanie?

Jeśli chodzi o rodzinę, to akurat ze względu na naszą wcześniejszą znajomość, jeszcze za życia Pawła, (Paweł Berger – współzałożyciel grupy Dżem, klawiszowiec, kompozytor przp. red.),  za życia nawet Ryśka ( Ryszard Riedel – wieloletni lider zespołu, wokalista i autor tekstów piosenek, przyp. red.), znaliśmy się ze sceny i rejonu, naszego śląskiego, to to przyjęcie rodzinne dokonało się bardzo szybko, niejako automatycznie. Muzyka jest takim kluczem, który otwiera takie drzwi od razu. 
Jeśli chodzi o decydowanie.  Będąc młodszym od kolegów, a przede wszystkim fanem przez wiele lat, nagle móc decydować o losach takiego zespołu, było dla mnie czymś trudnym. Zablokowało mnie, ale pod naciskami kolegów, kiedy panuje demokracja, i wszystko jest bardzo rozsądnie kierowane przez naszego menadżera (Leszek Martinek – menadżer zespołu Dżem), gdzie każdy ma prawo do wypowiedzi i nie jest to gradowane tym, kto jest dłużej w kapeli, kto może więcej decydować, kto ma więcej do powiedzenia, ważniejszy głos, po prostu każdy głos jest wysłuchany. To mnie motywowało do zabierania głosu w sprawach ważnych. 

Czy czujesz się jako człowiek, który gra na instrumentach klawiszowych i w ten sposób zarabia na życie, spełniony?

Zawód muzyka uprawiam od trzynastego roku życia, do czego się przyznaję. W siódmej klasie podstawówki, ojciec opowiedział mi historię zespołu dancingowego, gdzie to były te czasy, lata osiemdziesiąte, kiedy emigrowało się uciekało za granicę nielegalnie i tam było zapotrzebowanie na muzyków. Zgodziłem się, oczywiście za przyzwoleniem rodziców i praktycznie od trzynastego roku życia, żyję z muzyki, zarabiam, jakby nie patrzeć już dwadzieścia pięć lat. Natomiast spełnieniem duchowym i finansowym jest granie w tej kapeli. Kiedy robisz coś, o czym marzysz przez całe życie, czyli uprawianie tego rodzaju muzyki i do tego jeszcze jesteś gratyfikowany tak, dosyć fajnie, to nie ma co narzekać.

W jaki sposób doszedłeś do tego. Taka wskazówka dla ludzi młodych. Pytałem też o to Jurka. Jak do tego dążyć, aby robić to co kochasz i z tego żyć.

Powiem tak. Nie wstydzić się muzyki. Ja dążyłem zawsze do tego, aby się w okolicach bluesa, jazzu obracać, ale były też takie czasy, że wcinało się kit z okien i trzeba było podjąć decyzję. Grać na weselach, czy szukać pracy? Zdecydowałem się jednak na to, żeby grać. Wtedy nie wyskakujesz z tego bębna, który się kręci wokół muzyki. Cały czas się gra, ma się kontakt z muzyką. Zdobywasz nowe doświadczenia, inne doświadczenia, ale nie idziesz do pracy tak jak u nas na Śląsku do kopalni czy przemysłowego zakładu, ale pracujesz jako muzyk. Zawsze mówię, że lepiej zarobić pięć złotych jako muzyk na koncercie, niż dziesięć złotych na kopaniu rowów. Czyli taka wskazówka; trzeba być upartym. Jeśli człowiek decyduje się grać, nie zdradzać tej muzyki pod żadnym pozorem.

Jak myślisz, na czym polega Wasz fenomen? Możesz to wyrazić również, jako wieloletni fan zespołu.

Fenomen tego zespołu polega na uczciwości wobec publiki. Tutaj nie ma polityki typu: pchania się w media, co ma znaczenie odnośnie frekwencji na koncertach i ilości granych koncertów, ponieważ na rynku cały czas jest głód tej muzyki. Po drugie do każdego koncertu podchodzi się indywidualnie. Sprawdza się, co tutaj było grane i pod tym kątem dobiera się repertuar. Nie ustala się go na cały rok. Przed każdym koncertem toczy się poważna wojna w garderobie, co gramy. Dlaczego to, a dlaczego nie to? Ja akurat odziedziczyłem po Pawle spisywanie wszystkich propozycji repertuarowych na dany koncert, co owocuje tym, że czasami nie mam czasu się spokojnie przebrać, bo walka trwa do ostatnich chwil. Ona później owocuje tym, że koncert jest ciekawy. Ludzie, którzy za nami jeżdżą, bo są tacy, nawet całe rodziny, którzy na sto koncertów są na siedemdziesięciu się nie nudzą. To jest najlepszy dowód na to, że kapela cały czas aktywnie bierze w tym udział. To nie jest odgrywanie, ale zaangażowanie, aby odbiorcy, widz, słuchacz, ktoś, kto kupuje ten bilet, bo chce i przychodzi był zadowolony. To jest taka uczciwa, „rzemieślnicza” praca. Tak mi się wydaje.

Co czujesz, kiedy jesteś tam, siedzisz grasz, patrzysz na ludzi: oni się bawią, śpiewają razem z wami? Co napełnia serce muzyka? Co czujesz?

To jest jedna z ważniejszych sytuacji. Myśmy mieli kilka takich koncertów, gdzie przez warunki na sali typu: strażak zabronił wstawania, czyli totalnie siedząca impreza, zresztą tutaj w Wiedniu też mieliśmy pierwsze wejście podejrzane, zwyczajnie się źle gra. Nie wiesz czy ci ludzie zostali zmuszeni do tego, aby kupić bilet, czy dostali go w prezencie i siedzą na Sali i się nudzą. Żywa reakcja jest najważniejsza. Kiedy ona ma miejsce gra się zupełnie inaczej. Na zasadzie odbijania piłeczki, dostajesz, odbijasz, grasz dalej, bo to są emocje, które krążą pomiędzy sceną a widownią. To jest dużo ważniejsze od zarobionych pieniędzy.

Czyli można powiedzieć, że jest to muzyka, która jawi się jako posłanie miłości?

Można tak powiedzieć. To jest żywe. Przekazywanie uczuć, emocji, jakichś przemyśleń w utworach, balladach, gdzie każdy się utożsamia z tekstami. Większość ludzi często mówi, że tekst, piosenkę odbierają tak, jakby była o nich. To jest trochę tak, jak z horoskopem.  Czytasz horoskop i zawsze znajdziesz coś pod siebie. Tak samo jest w tekstach Ryśkowych, teraz Maćkowych, że możesz w nich znaleźć kawałek swojego życia. Minione lata, dni, tygodnie, zawsze coś w nich znajdziesz, albo porannego kaca, albo whisky. W  te teksty wpisane są emocje, do których staramy się dobrać muzykę. Przede wszystkim to szczerość obecna zarówno w tekstach jak również w muzyce, w dźwiękach i słowach. 

Kiedy spotykasz na ulicy młodego człowieka, który mówi do Ciebie: jesteś dla mnie idolem, jak się czujesz?

Na szczęście nie miałem takiej sytuacji. Zdarzyło się, ponieważ kiedyś uczyłem w szkole, spotkać swoich uczniów, którzy mówili, że jesteśmy z Pana dumni, że Pan gra w tym zespole. To były te opłacalne chwile, dla których warto było ukierunkowywać tych młodych ludzi, na nie czekać. To są bardzo fajne chwile, kiedy ktoś cię rozpoznaje, ale nie zależy mi na tym. Ważniejsze jest to, aby ludzie na koncertach przeżywali naszą muzykę. Czasami są łzy, czasami oczywiście uśmiech radości. Taka symbioza pomiędzy sceną, a widownią, co jest jak powiedziałem ważniejsze od tego, aby ktoś mnie rozpoznał na drodze.

Z perspektywy swojego, dzisiejszego życia, gdybyś spojrzał na swoją pedagogiczną przygodę, co powiedziałbyś uczniom, nauczycielom? Myślę, że Twoje spojrzenie na szkołę się zmieniło.

Niestety to jest trudny temat. Z tego doświadczenia, które przeżyłem przez ostatnie lata, wiem, że nie można wszystkich wkładać do jednego worka, co akurat w przypadku nauczyciela jest bardzo trudne. Indywidualne dostrzeżenie czegoś w młodym człowieku, bardzo pomaga mu na starcie, dzięki czemu wiadomo, jak można go ukierunkowywać, albo też podpowiedzieć w jakich ramach powinien się poruszać. Na to ma wpływ wszystko, co nas otacza. Zamożność, dostęp do mediów, przede wszystkim instrumentów, jest wiele trudnych spraw. Najważniejsze jednak jest indywidualne traktowanie, które wymaga osobistego zaangażowania i poświęcenia swojego własnego czasu, a to nie jest proste.

Staje dzisiaj przed Tobą uczeń i pyta: Panie Profesorze, co jest dzisiaj w życiu najważniejsze? Ja się w tym wszystkim pogubiłem.

To najważniejsze jest odnaleźć w sobie kawałek talentu. Nie ma co ukrywać, że żadne ćwiczenia, poświęcony czas bez talentu nie doprowadzą do tego, co się dostaje od Boga, kawałka głosu, czy manualnych sprawności i widać w  tym sens. Wtedy wszystkie gadżety, które mogą w tym pomóc, na pewno pomagają w rozwoju, przyspieszają go, ale nie są aż tak potrzebne, jak to, że ktoś w siebie uwierzy i chce coś zrobić, to nie ma na to bata, żeby to nie wyszło. Nie można obracać się za siebie, ani na to, że ktoś ma lepszy instrument, czy materiały, nowości, które nas zaskakują, co miesiąc coś nowego. Liczy się charakter: duch i serce. Jeśli serce z mózgiem współpracuje, to jest to bardzo fajna, komfortowa sytuacja.

Na koniec już krótkie pytanie. Jak odbierasz naszą wiedeńską publiczność?

To jest Polonia, klimat bardzo bliski. Czuło się głód tej kapeli, bo graliśmy tutaj pierwszy raz. Bardzo fajnie Piotr, organizator opowiadał o tym, jak ludzie dzwonili i czekali na bilety, wpisywali się na listy oczekujących, że ktoś zadzwonił, zrezygnował, odsprzedawał swój bilet i ci ludzie dowiadywali się, że jednak są dla nich bilety… To jest bardzo budujące. Mam nadzieję, że na przyszłość z tego, co się gdzieś tam kroi, planuje, będziemy się częściej widywać w Wiedniu.

Ja też mam taką nadzieję. Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.


Pokrewne tematy