Seweryn Seweryn

Zobaczcie, co narysowałem…

Empatia powinna być wielką przyjaciółką rodziców, którzy powinni tę umiejętność posiąść w sposób niemalże doskonały. Gdy nasze pociechy nie potrafią jeszcze mówić, samodzielnie się poruszać, decydować, wczuwanie się w ich stan umysłu, organizmu to naturalny odruch.

Kolki, ząbki, wysepki, kolor i zapach kupek, beknięcia, pierdnięcia, mrugnięcia, uśmiechy, machnięcia rączkami, kopnięcia nóżkami, kąpiele, pudrowanie zaczerwienionej dupci to niemalże rytuał, który przy pierwszym dziecku czasami staje się obłędem. Do czasu. Dzieci dorastają, stają się coraz bardziej samodzielne, a nasza empatia coraz mniejsza.

Upór potomków rośnie proporcjonalnie wraz z wiekiem. Z czasem staje się przyczyną oziębienia klimatu pomiędzy rodzicami, a dziećmi i sprawia, że nie tylko coraz trudniej zrozumieć ich zachowania, ale również same dzieci a przy okazji również samych siebie. Wtedy z pomocą przychodzi nam utarta przez wieki i pokolenia formuła: za naszych czasów to… I tu pewnie, gdyby nasze dzieci miały trochę więcej odwagi, z wielką radością wrzuciłyby kamień do naszego pięknego ogrodu wychowania. Oczywiście prędzej czy później owy kamień i tak wpadnie, ważne tylko by przypadkiem nie trafił w naszą głowę, głowę ogrodnika, ogrodniczki.

Dzisiaj po kolacji nasz syn wyciągnął swoje prace z przedszkola. Dodam nasz niespełna sześcioletni syn. Siedzieliśmy przy stole i ja postanowiłem wyjść przed szereg i popisać się empatią, o której mowa. Patrząc na linie widziałem najpierw dom, potem ogrodnika, drogi życia, a potem zabrakło już pomysłu na kolejną interpretację dzieła sztuki małego malarza. Za to malarz poczuł się lekceważony i dotknięty. Włączył syrenę alarmową i co… i trzeba było gasić pożar. Wydawać by się mogło, że czterdziestoletni mężczyzna będzie dość inteligentnym człowiekiem, na tyle mądrym, aby nie wchodzić do tej samej rzeki, ale nie. Sięgnąłem po kolejną pracę, pięknie składaną, przyozdobioną rysunkami pisanek i napisem wesołych świąt. Otworzyłem. On milczał, patrzył i czekał. Zatem jako ojciec kolejny raz chciałem pokazać swoją empatię, wielkość i mądrość i rozpocząłem wyścig ze swoją bezradnością i głupotą. I tu chce się powiedzieć: po co żeś baranie to robił? No po co? Mało Ci? On słuchał i kręcił głową i im bardziej się starałem, puszczałem lejce wyobraźni, wchodziłem w świat malowany i widziany oczyma dziecka, tym bardziej oddalałem się od prawdy i jak storpedowany statek tonąłem. Żona rzucała jeszcze koła ratunkowe, córki nadawały rozpaczliwy sygnał sos, biegnąc na pomoc tonącemu ojcu, ale wszystkie te działania okazały się nieskuteczne.

Ja i moja empatia utonęliśmy w morzu łez i niezrozumienia. Znowu trzeba było gasić pożar, by chwilę potem w końcu wyciągnąć wnioski i nie wychodzić przed szereg. Usiąść w szeregu i razem z drużyną czekać, co ma do powiedzenia na temat swoich rozrysowanych planów dowódca: syn i brat. Byliśmy zdumieni, zaskoczeni. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że byłem blisko prawdy, w końcu siedziałem najbliżej syna, tylko jakby, jakoś, tak zabrakło trochę szczęścia, a może zdrowego rozsądku.

Uczymy się jako rodzice całe życie i z pewnością niejedną życiową porażkę jeszcze poniesiemy. W końcu najlepiej uczyć się na błędach. Trzeba wyciągać wnioski i iść na przód pamiętając, że empatia jest bardzo pozytywna i ważna, ale nie może być przed miłością. Wszak tam gdzie zawodzi głowa pojawia się serce, a gdzie serce zostaje zranione na szczęście jest jeszcze głowa, choć czasami świat dziecka w głowie się nie mieści.


Pokrewne tematy