Maciej Sz.

Źródło. Być, a nie mieć, czyli o bycie, anie o mycie.

Potrafimy podejmować postanowienia dotyczące rozmaitych sfer naszego życia. Tych związanych z jego stroną materialną i tych związanych z jego stroną duchową. W tej pierwszej często podejmujemy starania, które mają podnieść komfort naszego życia, a w tej drugiej mają pomóc odnaleźć nam osobę w człowieku. Osobę w sobie samych. Wiele spośród nich w miarę upływu czasu i piętrzących się trudności poddawanych jest egzaminowi racjonalizacji. Odpowiadamy wówczas sobie na pytania czy warto się strać, podejmować trudy, wytężać siły i podejmować trud zmagania. Taka jest wolność, która ze swej natury niczego nie determinuje, a jedynie pozwala pozostawać wiernym podjętym wyborom. W przeciwieństwie do prawa niczego nie narzuca, ale przynosi konkretne owoce, które mogą przyczyniać się do rozwoju człowieczeństwa, bycia osobą lub też mogą nas od tego ideału i obrazu oddalać redukując jego wymiar.
Dzisiaj miałem możliwość sięgnięcia do homilii Jana Pawła II, którą wygłosił do młodzieży na Westerplatte w 1987 roku. Mocny, zdecydowany głos papieża wskazywał na wymiar duchowy człowieka, u źródeł którego stoi nieustanne napięcie pomiędzy tym, aby więcej być człowiekiem, aniżeli więcej mieć. Na cięciwie tego łuku wielu przecięło sobie nie tylko swoje dłonie ale również i serca, zapominając o swoim bogactwie i wyjątkowej wartości, która została wpisana w życie osoby. Pokusa odwrócenia wartości i wywrócenia życia do góry nogami jest ogromna i wielokrotnie jej ulegamy. Zwłaszcza wówczas, gdy radość życia mierzymy statusem posiadania dóbr materialnych i realizowania marzeń z nimi związanych. Ten materialny centymetr nie tylko rani nas samych i pozbawia radości życia, ukazując dobra materialne jako wyższe i najważniejsze, równocześnie redukując i minimalizując prawdziwą wartość dóbr duchowych. Jest ona jak ogień, który potrafi strawić najpiękniejsze i największe radości związane z naszym człowieczeństwem i naszym być. Na końcu choć pozostają niekiedy tylko zgliszcza i popiół, stoi największy przymiot Bożej Miłości – Miłosierdzie. To dzięki niemu ów popiół może okazać się mocnym fundamentem doświadczenia ludzkiego serca, na którym Boże Miłosierdzie wzniesie potężną twierdzę. To doświadczenie słabości nie piętnuje człowieka i nie niszczy jego wartości, jak niektórzy próbują to przekornie udowodnić. Doświadczenie słabości i bycie nieustannie kochanym przez Boga, rodzi moc, która pozwala przezwyciężać nawet najtrudniejsze i najmroczniejsze doświadczenia. W tej słabości rodzi się moc Bożej Miłości, której nikt, ani nic nie jest w stanie pokonać. W tym doświadczeniu rodzi się nowy człowiek, którego znakiem rozpoznawczym jest nadzieja. Staje się on tak mocny i zarazem w swej mocy całkowicie wolny, że staje się znakiem, wobec którego wielu sprzeciwiać się będzie. Jest to droga, którą przeszedł Chrystus, a która mimo cierpienia związanego z Krzyżem nie zabiera życia, lecz rodzi je w obfitości zmartwychwstania, napełniając naczynie gliniane ludzkiego serca Duchem Bożej obecności. Uczę się tej odwagi i uczę się tego otwierania i uczę się powierzania Bogu swoich słabości, jak również uczę się miary człowieczeństwa, którego wyznacznikiem jest bycie, a nie posiadanie.
Ta zależność pomiędzy być, a mieć wydaje się zasadniczym wektorem wyznaczającym kierunek wierze. Im bardziej oddalam się od Boga, tym bardziej chcę mieć. Mieć również człowieka. Mieć miłość. Mieć szczęście. Kolekcjonować chwile. Zbierać tantiemy i breloki szczęścia. To ich wartość mierzona ceną jest tylko zafałszowanym wizerunkiem człowieka, który choć ma wszystko, ciągle szuka i czuje się niespełniony. Można powiedzieć w sensie bogactw materialnych ma niemalże wszystko, lecz w sensie duchowej natury jest ogołoconym żebrakiem, albo człowiekiem bez domu. Bez fundamentu. Bez odniesienia. Dopiero osobowa, konkretna relacja, która się wytwarza pomiędzy Bogiem a człowiekiem, do której człowiek jest zaproszony, pozwala spojrzeć z nadzieją i poczuciem człowieczeństwa na samego siebie.
Wiem doskonale, o czym chcę napisać, a co dotyczy również mnie. Tak długo, jak długo człowiek, ja sam będę gromadził dobra materialne pomijając dobra duchowe, tak długo moje serce, mój duch, moje człowieczeństwo będzie niezaspokojone, a ja sam karykaturalnym człowiekiem. To również zrozumiałe, że w takim przypadku lepiej porzucić Osobę Boga na rzecz materialnych błyskotek, aby uniknąć stawiania trudnych pytań i poszukiwania odpowiedzi związanych z prawdą.
Stawką jest wieczność, a nie doczesność. Stawką jest bycie człowiekiem wartościowym, a nie człowiekiem mającym wartościowe rzeczy. To dotyczy każdego, lecz nie każdy ma w sobie tyle odwagi, a może dokoła tyle przykładów, aby mógł za nimi podążyć.

Ps. Świadomość ideału w połączeniu z rzeczywistością wyznacza drogę, po której się stąpa, a właściwie ostrożnie porusza. To jest sztuka, która swoje wypełnienie i swoją ocenę znajdzie w chwili naszej śmierci. \Życzę Wam dobrego dnia. Dobrego, letniego wtorku. Jedni będą chcieli deszczowego inni słonecznego i jak to Bóg ma pogodzić, skoro każdego kocha tak samo. Na szczęście jest Bogiem. Do jutra….Chyba?


Pokrewne tematy