Maciej Sz.

Źródło. Spotkanie.

Wczoraj biegnąc nad Dunajem, spotkałem człowieka imieniem Jan. W pierwszym momencie zostawiłem go za plecami, ale potem pomyślałem, że może warto na chwilę się przy nim zatrzymać. Zamienić kilka słów, może zrobić pamiątkowe zdjęcie. Widok ponad siedemdziesięcioletniego mężczyzny, z dużym plecakiem wędrującego linią brzegową Dunaju, to raczej rzadkość. Okazało się, że wędruje z Linz’u nad morze Czarne, a to już jego dwudziesta trzecia wyprawa. Wędruje tak przez dwa miesiące, bez telefonu komórkowego, zarezerwowanych miejsc noclegowych w poszukiwaniu siebie i wolności. Ostatnie słowo pojawia się w konkretnym kontekście jego osoby. Na pytanie, co w życiu jest najważniejsze odpowiedział po chwili zamyślenia krótko: wolność. Po chwili rozmowy dowiedziałem się kilku rzeczy na jego temat, sposobu życia, spędzania wolnego czasu, ale może o tym napiszę kiedyś indziej. Tym, co mnie osobiście urzekło była jego wędrówka w wolności od jakichkolwiek mediów społecznościowych, telefonu, zgiełku telewizyjnych kamer i wszystkiego, co mogłoby uczynić z niego może nie bohatera, ale z pewnością człowieka znanego, który ze swojego wędrowania uczyniłby biznes. Dla mnie osobiście jest to lekcja pokory, która wpisuje się bardzo mocno w niedzielne czytania, a zwłaszcza fragment nam wszystkim znany: moc w słabości się doskonali. Tak czy inaczej człowiek, który wędruje dla siebie samego, w poszukiwaniu spokoju i obcowania z przyrodą, bez jakichkolwiek przywiązań do luksusów, sprzeciwia się bardzo mocno wszelkiemu przywiązaniu do dóbr materialnych, jak również polityce budowania własnego autorytetu. Zawstydza mnie to i uczy pokory w patrzeniu na swoje pisanie, jak również skłania do refleksji nad tym, co robię.
W ostatnich tygodniach towarzyszą nam sylwetki osób, dla których wędrowanie stało się sposobem życia i podążaniem za głosem Boga. To osoby Abrahama, Izaaka, Jakuba. Oni właśnie tak, jak spotkany wędrowiec zostawiali wszystko i wyruszali w drogę, aby odpowiedzieć na wezwanie i podążyć drogą, która został im przygotowana. Mogli odmówić, ale ją podjęli. Nie ma w tym przymusu, narzuconej woli. Jest wybór. Osoba zwierzchnika synagogi, który przychodzi do Jezusa, aby prosić o życie dla swojej córki, jak również osoba kobiety kananejskiej cierpiącej na krwotok, to także konkretne obrazy ludzi, którzy wyruszyli, aby odnaleźć uzdrowienie, którego źródłem jest Bóg. Johanes, bo tak brzmi niemieckie imię człowieka zmierzającego w kierunku morza czarnego, też w swym życiu zmagał się z chorobami, a zwłaszcza nowotworem płuc. Mimo to podjął jednak wędrówkę, która przyniosła mu ogromną radość i pokój tak dalece, że po tej pierwszej wyrusza w kolejna rokrocznie. Myślę sobie, że jest tak wiele rzeczy, do których się przywiązaliśmy, że czasami trudno nam jest odwiązać się od jakiegokolwiek palika zakotwiczonego i trzymającego nas nieustannie w jednym miejscu. To przywiązanie sprawia, że trudno jest nam podjąć wędrówkę, której nawigacją jest Boży głos, a celem szeroko rozumiane zdrowie, które rozciąga się także w głębinach naszego serca. Sam do wielu jest przywiązany i z wielu zrobiłem osła, stając się ostatecznie osłem. Nie wiem, czy potrafiłbym dzisiaj wyruszyć zostawiając wszystko? Wcale nie chodzi o beztroskę w sensie pozostawienia rodziny, porzucenia pracy, bo to byłby węzeł, który z czasem zamiast do zdrowia doprowadzić mógłby do śmierci. Raczej chodzi mi o wolność, która pozwala rezygnować ze swoich własnych poszukiwań, swoich dążeń, aby odnaleźć je na nowo tam, gdzie po ludzku patrząc znaleźć ich nie można.
Kobieta kananejska dotykając się frędzli płaszcza Jezusa podjęła desperacki krok, który mógł dla niej zakończyć się śmiercią przez ukamienowanie. Nie miała pewności. Nie miała diagnoz, prognoz, wyliczeń. Miała nadzieję i wiarę, że to wystarczy, a ona sama zostanie uzdrowiona.
Zwierzchnik synagogi ryzykował swoją posadę, swoje dobre imię. Ważniejsza jednak od tego była jego umierająca córka. Postawił wszystko na jedna kartę. Jedni zadawali mu pytanie po co jeszcze trudzi Nauczyciela, a drudzy wyśmiewali i powątpiewali w powagę słów, które usłyszeli od Jezusa. Tłum został wyproszony, a córka wskrzeszona do życia.
Wymienieni bohaterowie są konkretnymi drogowskazami dla każdego z nas. Drogowskazami w drodze wiary. Ta jest czymś więcej, aniżeli modlitwa, choć w niej się wypełnia. Jest znacznie czymś więcej, aniżeli obrzędowością, choć w niej się zakorzenia. Jest całkowitą wolnością od podpowiedzi umysłu, inteligencji, obliczeń, budowania wygodnych domostw i urządzania siebie innych na ziemi.
Nie chcę się wymądrzać, wszak każdy z nas ostatecznie przeżywa bardzo podobne problemy. Może ich imiona są różne, ale korzeń pozostaje niezmienny od wieków. Rozwiązanie natomiast ma konkretne imię. Prowadzi konkretną drogą, która jest opisana i przygotowana dla każdego z nas. Pozostaje tylko pytanie, czy wystarczy odwagi, aby z wiarą ją podejmować każdego dnia.

Ps. Przepraszam, że wczoraj się nie udało nic napisać. Mam nadzieję, że coś dla siebie tutaj znaleźliście. Pozdrawiam Was serdecznie.


Pokrewne tematy