Maciej Sz.

Patrząc na twarz….

Odczuwał w swym sercu ogromny lęk i strach, pomieszany z radością i wielkim podnieceniem, uniesieniem, ekscytacją. Nigdy nie żeglował po oceanie, a teraz miał wypłynąć w samotny rejs. Spoglądał na otaczający go tłum ukochanych osób, przyjaciół, znajomych, gapiów. W jego głowie kłębiły się setki pytań. Był spragniony przygody, zdobywania nowych doświadczeń i przekraczania swoich możliwości.

Patrząc po twarzach tych wszystkich ludzi wydawało mu się, że śni. Unosi się gdzieś pomiędzy jawą, a rzeczywistością. Tak wiele im zawdzięczał. To dzięki ich słowom, ich zaangażowaniu i wierze w jego umiejętności mógł dzisiaj stać w tym miejscu, z tymi, a nie innymi pytaniami. Gdyby nie oni… Wypływał, aby poznawać nowe, odkrywać nieznane. A potem? Potem powrócić bogatszym, odmienionym. Powrócić, aby się dzielić i innych swoim bogactwem ubogacać.
Momentami miał ochotę przerwać ceremonią pożegnania. Powiedzieć: stop! Rejs się nie odbędzie! Zostaję! Ta wiadomość wywołała by wielkie poruszenie. Jedni pewnie by go krytykowali czując się zawiedzionymi, że ogrom starań, tygodnie przygotowań na nic. Inni byliby zadowoleni. Cieszyłoby ich jego pozostanie pośród nich. Tak wiele razem przeżyli. Mogliby razem dalej tkać płótno ludzkiego życia splecionego w krzyżowaniu ich czasu, ich drogi, ich życia.

Mimo lęku i pytań czuł w swym sercu pokój i zdecydowanie. Dramatyczne pytania: czy ich jeszcze zobaczę, czy się uda, czy wrócę, były zarazem najsmutniejszymi. Jednak nadzieja była silniejsza. Odpłynął. Pochłonięty stawianiem i rozpościeraniem żagli, skupiony na obraniu właściwego kierunku żeglugi, nawet nie zauważył, gdy jego łupina kołysała się na bezkresnym oceanie, niesiona uśmiechniętym gwizdem wiatru, ogrzewana dodającymi otuchy i ciepła promieniami Słońca. Został sam.

To krótkie opowiadanie porusza tak wiele kwestii, które dotyczą mnie i ciebie, właściwie każdego ludzkiego życia. Może ta pierwsza żegluga, to moment naszych narodzin, a może sięgając jeszcze głębiej naszego poczęcia? Być może ten port symbolizuje dla kogoś chwile rozpoczęcia studiów, pożegnania z rodzinnym domem? Równie dobrze może być obrazem zaślubin, święceń, matury, magisterium, profesury. Może też symbolizować ostatnią chwilę w życiu człowieka. Pomiędzy kilkoma zdaniami tej opowieści możemy zmieścić historie ludzkich dróg, której nie pomieściłyby wszystkie dotychczasowe dobre wiadomości, napisane artykuły, książka.

Samo słowo odczuwał jest przepełnione wsłuchiwaniem się w kojący lub marszowy, a może niepokojący rytm serca. Jakże jesteśmy bogaci. Z wielobarwnej palety uczuć możemy czytać swoje życie. Możemy mu nadawać smak i barwę. Sprawiać, że każde dotknięcie pędzla będzie zamieniało płótno naszej twarzy w znak. Znak, obraz, portret i przesłanie. Twarz jest widzialnym znakiem, niewidzialnego serca. Patrząc na twarz nie pytamy o grupę krwi, drożność żył i ogólny stan zdrowia. Patrząc na twarz próbujemy zrozumieć drugiego człowieka. Odkryć jego tajemnice. Przyporządkowujemy do określonej grupy, pochodzenia, statusu społecznego. Patrząc na twarz próbujemy dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Chcąc zrozumieć przepuszczamy przez sito receptorów, neuronów, mózgowych fal setki elektromagnetycznych impulsów, które swój początek biorą w wodzie. Patrząc na twarz rozumujemy, kalkulujemy, aby znaleźć odpowiedź na pytanie czy warto patrzeć na tą twarz? Co ja będę miał z tego patrzenia? Tacy jesteśmy. Po prostu jesteśmy. Może patrząc na twarz, zamiast odczytywać widzialny znak niewidzialnego serca, warto ów twarz po prostu przyjąć. Wziąć taką jaką jest. Bez wyrachowania, kalkulacji, analizy, syntezy. Przyjąć twarz, znak. Przyjąć człowieka, a nie gwałcić usprawiedliwiając chęcią poznania. To słowo przyjąć, ma swoje znaczenie. Przyjąć można dar. Ta twarz, ów człowiek, jego znak jest darem. Darów się nie ocenia. Dary się przyjmuje, wszak dar ubogaca. Dar ma ubogacać, choć można go odrzucić. Twarz. Znak. Dar. Rejs. Życie. Trwa.

Tak sobie myślę, że zrobiło się sentymentalnie w tej dzisiejszej wiadomości, ale to pokazuje też i pewną małą kroplę owej tajemnicy. Sentyment to jakieś przywiązanie, niewidzialne uczucie, nastawienie. Czasami niezrozumiałe. Wiem, że On, nasz Bóg tak patrzy. Przyjmuje nas jako dar dla siebie i swojej Miłości, co brzmi już niezrozumiale, bo skoro jest Bogiem, to do czego mu człowiek? A jednak szuka i chce i przyjmuje.

Wypływał, aby poznawać nowe, odkrywać nieznane.

Ps. Wczoraj pisząc o systematyczności napisałem, że przyjaźń można stracić w mgnieniu oka. Skłamałem. Przyjaźń, jako siostra miłości nigdy nie tonie. I jeszcze jedno. Może powiecie, że się uczepiłem tych maseczek. Przyjdzie dzień, kiedy ich już nie będzie. Już niebawem. Natomiast tak sobie pomyślałem (że w sensie tego, czym dzisiaj z wami się dzielę) one knebluję nam usta, aby odkrywać dar drugiego człowieka. Nie pytac, nie mówić, nie czytac, a zwyczajnie przyjmować. Trudna sztuka, ale możliwa. Do jutra.


Pokrewne tematy