Maciej Sz.

Podróż do Edenu. Darmowy bilet wstępu.

Wczorajsze nieszpory otworzyły obchody Wielkiego Tygodnia, upamiętniające wydarzenia, które przywracają nadzieję, ale które też dokonują się zawsze i nieustannie w naszym wędrowaniu. Niektórzy debatują i rozprawiają, które święta są ważniejsze, Boże Narodzenie czy Święta Zmartwychwstania Pańskiego. Bez jednych nie było, by drugich, a bez grzechu człowieka nie byłoby Odkupienia, bez naszych rodziców nie byłoby nas, a bez tego, co już za nami nie byłoby tego, gdzie jesteśmy w naszej wędrówce dzisiaj. Każdy dźwiga swój plecak. Przez te lata wypełnił się zapachem kwiatu radości i goryczą smaku porażek, cierpienia. Każdy z nas ma w nim chwile, do których chciałby powrócić i zatopić się w kontemplowaniu tego radosnego czasu. Każdy ma też chwile, które go przygniatają, a niekiedy i sprawiają, że buty niosące ciężar wędrowca, z jego całym życiem zwyczajnie stają się niewygodne i uwierają. To owe trupy minionych wydarzeń, które chowamy głęboko w naszych szafach. Jeśli obok nas są jednak osoby, które je znają i nadal nas kochają, to znaczy, że jesteśmy najbogatszymi ludźmi na Ziemi. W tym wszystkim jest jeszcze On, który kocha nieustannie i którego Miłości nie sposób pojąć. Miłuje nas poprzez konkretnych ludzi i konkretne znaki, a nasza konstrukcja umysłu i zmysłów jest na tyle skomplikowana, że albo je dostrzegamy i przyjmujemy, albo nie. Można powiedzieć, że jesteśmy niczym odbiorniki radiowe, które wychwytują fale ustawiane pokrętłem naszej psychiki. Nie chodzi jednak o to, aby powracać do tyłu i zarazem myśleć do przodu tracąc swoje bycie tu i teraz, czemu poświęciłem jeden z dotychczasowych wpisów.

Wszystkie dobre wiadomości, które do tej pory się pojawiły były i są moim poszukiwaniem, a zarazem zadumą nad ludzkim wędrowaniem. Są jednak jak piasek, który każdego dnia niesiony wiatrem zmienia swoje położenie, a zarazem sprawia, że to co było istotne dzisiaj, jutro nie ma najmniejszego znaczenia. Mógłbym zatem zapytać siebie o sens tego pisania, z którego, jak mniemam, kiedyś zostanę rozliczony. Ciągle jednak nie potrafię do końca zrozumieć i otworzyć się na nadzieję, która z dzisiejszego dnia wypływa. Po pierwsze jestem człowiekiem utalentowanym i niekiedy zadaję sobie pytanie, czy działania, które podejmuję wystarczą, aby być zbawionym? Odpowiedź jest nader oczywista. Nie wystarczą i nie są istotą Zbawienia! Jego istotą jest darmowa Miłość, która została nam okazana nie pod wpływem tychże działań, nie dlatego, że coś zrobiliśmy, ale pomimo wszystko. Warto przypomnieć sobie przebieg zdarzeń. Bóg stwarza świat(ewolucja temu nie zaprzecza). Powołuje do życia człowieka, który żyje i obraca się pośród innych stworzeń w Edenie do momentu grzechu. Potem następuje powolna droga, trwająca tysiące lat, przez Golgotę, aż po Wniebowstąpienie, Zesłanie Ducha Świętego i czasy dzisiejsze. Od tych ostatnich wydarzeń nie minęły jeszcze 2000 lat. Dużo to, czy mało? Każdy może odpowiedzieć sobie sam. W tej perspektywie wieczność jest wymiarem, którego zmysłami nie sposób dotknąć, podobnie jak matematycznej nieskończoności.

Bóg nie kocha człowieka, dlatego, że coś robi, ale kocha go nawet wówczas, kiedy nic nie robi. Oczywiście utrzymywanie takiego pułapu i status quo byłoby niesłychaną bezczelnością z naszej strony, gdybyśmy wyszli z założenia, nic nierobienia. Nie muszę pracować, rozwijać się w miłowaniu siebie i innych, troskliwym spojrzeniu na obecnych obok ludzi. Nie muszę się modlić, uświęcać, wędrować. Z pewnością, jako ojciec, nie chciałbym nigdy usłyszeć od swoich dzieci stwierdzenia kochamy ciebie, bo musimy. Nie pracuję po to, aby być kochanym, ale aby zatroszczyć się o rodzinę. Bycie matką, ojcem, dzieckiem, to z jednej strony splot takich, a nie innych okoliczności, za którym stoi ciąg przyczynowo skutkowy, a z drugiej to nieustanny wybór. Wybór wolnego miłowania nie w imię zasad i za coś, ale miłowania: po prostu.
To oczywiście moje spojrzenie, a nie Nauka Magisterium Kościoła. W sensie Odkupienia i Zbawienia, łaska, którą jesteśmy zbawieni i Boże Miłosierdzie są całkowicie darmowe, a jedynym odniesieniem jest miłość siebie, bliźniego i Boga, na miarę życia i śmierci, której osobowym Znakiem jest Jezusa Chrystus. Nie można też zapominać o tym, że obrazem tej miłości, jej namacalnym dowodem są konkretne czyny, nasza konkretna droga. Nikt nie zawróci kijem Wisły i nie ma sensu uwalnianie się od tej odpowiedzialności poprzez spoglądanie na innych.
Dzisiaj pewien mężczyzna wszedł do Kościoła i nagle z kieszeni, a dokładniej z jego telefonu wydobył się donośny głos: cel został osiągnięty. Może moment, w którym nasza wędrówka będzie zakończona osiągnięciem celu będzie najlepszą odpowiedzią na to, ile w naszej drodze wzięliśmy wskazówek nawigacji z mapy Historii Zbawienia ile było czynów, a ile słów. Ile odpowiedzialności w sobie, a ile oglądanie się na innych.

Wiecie, że czasami w swoim pisaniu nie mogę się zatrzymać. Dzisiaj uderzyło mnie jedno, proste zdanie Judasza z momentu pojmania. Myślę, że nie mnie pierwszego i nie ostatniego zresztą. Judasz wydał Nauczyciela pocałunkiem i zaraz prosił, aby prowadzili go ostrożnie. Wierzył w Jego moc, Miłość, Boży Majestat i dobro. Widział wiele cudów i znaków, a jednak chciał chyba trochę po ludzku poprowadzić tę historię, tak po swojemu. Dostrzegam w tym z jednej strony jego wiarę, a z drugiej jej brak i naszą ludzką naturę. To przecież ci sami ludzie, którzy dzisiaj krzyczeli Witaj Królu i radowali się, fetowali wjazd do Jerozolimy, kilka dni później, podkupieni pieniędzmi wołali na krzyż. Piotr też mówił, że się nie zaprze, a tymczasem. No właśnie tak często mówię ja sam: nigdy więcej, wierny do śmierci, po grób, nie będe palił, nie zrobię już nic głupiego, a tu córki lub syn mnie ostrzegają tata nie. Przecież ty miewasz szalone pomysły.

Ps. Myślę, że nie ma sensu tworzenie pustych przebiegów literowych i nabijanie zdań. Dobra wiadomość jest taka, że Zbawienie się dokonało, nasze wędrowanie trwa, zatem mamy czas. Potrzeba jedynie decyzji i odwagi do skoku w wieczność. Tak sobie jeszcze na koniec pomyślałem, że we wszystkich seriach Gwiezdnych Wojen, bohaterowie podróżując w przestrzeni kosmicznej nigdy nie mówili o tym, że się przenoszą, tylko, że skaczą w kolejną przestrzeń. Taka jest wiara, skok w nieznane, gdzie Kapitan może być tylko jeden.


Pokrewne tematy