Krystyna Szwankowska-Antol

Podróż do Edenu. Zmartwychwstanie.

Każda podróż ma swój początek i swój koniec. Podróż do Edenu może się jeszcze pojawi, może rozpocznie na nowo, ale tegoroczny cykl ma dzisiaj swoje zakończenie. Oczywiście, my podróżnicy dalej będziemy kontynuowali nasze wędrowanie w kierunku Edenu, Ogrodu, za którym tęsknimy i którego na tak wiele sposobów w tym życiu próbujemy zakosztować. Początek i koniec niosą w sobie zawsze duży ładunek nadziei i lęku. To lęk przed nieznanym i nadzieja na lepsze.
Pierwsza trauma to moment naszych narodzin i głośny krzyk tęsknoty za ciepłym łonem ułożonym pod sercem matki, za pozytywka jej serca, która zapewnia pokój i bezpieczeństwo. Tęsknota za lenistwem, bo nas karmi nosi, tuli. Tęsknota za światem w którym dojrzewaliśmy bawiąc się palcami stóp lub dłoni, a zarazem lek przed zamazanym jasnym światłem i głośnym dźwiękiem otaczającej nas rzeczywistości. Można powiedzieć, że w tym momencie nasza podróż pod macierzyńskim sercem dobiega końca, lecz zaczyna się nowa.
Podążając za psalmistą i wszystkim, co przekazuje Pismo Święte, że każdy człowiek ma swoje miejsce i ma swoje zadanie, swoją rolę w Bożym Planie, jest przez Boga chciany, docieramy do miejsc, które przekraczają możliwości ludzkiego rozumu, ale jako akt wiary są jego świadomym wyborem.
Podobnie nasze myślenie przekracza cud Odkupienia, Zmartwychwstania, a zarazem naszego powołania do wieczności. Trudno nam obrazować te rzeczywistości, bo nie znamy świata do którego idziemy, podobnie, jak nie znaliśmy świata na który przyszliśmy z łon naszych mam. Wymaga to z naszej strony umiejętności przekraczania siebie. Dokonuje się ono zawsze tam, gdzie zostawimy Jemu pole do działania. Dokonuje się również wówczas, gdy podejmujemy dobrowolny post, umartwienie. Wchodzimy na drogę ascezy. Wydawać by się mogło, że tracimy coś bezpowrotnie, (co patrząc po ludzku w tej perspektywie jest zrozumiałe) a my zyskujemy i jest nas więcej w nas samych. Dziwne jest to, że gdy człowiek chce się odchudzać rezygnuje z wielu smakołyków i ulubionych potraw. Robi to dobrowolnie z uśmiechem i pełną akceptacją. Kiedy ma podjąć post z powodów religijnych, nagle włącza mu się program ograniczania jego wolności. Czyż nie jest to dziwne? Ten sam post w dwóch różnych perspektywach smakuje inaczej.
Od kilku dni mierzyłem się z zamiarem podjęcia porannej rundy ścieżkami rowerowymi wiodącymi wzdłuż Dunaju, właśnie w Dniu Zmartwychwstania. W chwili, kiedy pomysł się zrodził w mej głowie, byłem bardzo podniecony i szczęśliwy. Chciałem koniecznie wyjechać z domu jeszcze przed świtaniem, aby dojechać nad rzekę w odchodzącym zmroku nocy. Kiedy dzisiaj zadzwonił budzik, nawet nie spróbowałem wstać. Podniosłem lewą, prawą powiekę. Poczułem ciepło kołdry i wygodę łóżka, a zarazem zniechęcający chłód na zewnątrz, który był ubogacony świszczącym wiatrem. Nie miałem siły. Nie miałem ochoty. Był plan, ale nie miałem woli. W końcu po kilkunastu minutach walki podniosłem me cielsko, posłusznie odziałem i ruszyłem. Już zaczynało powoli świtać, kiedy wyszedłem z domu, a kiedy dotarłem nad Dunaj, Słońce rozmiękczało ostre kontury aglomeracji Wiednia i przyozdabiało pastelowym kolorem złota. Widok rodzącego się dnia połączony z ciszą i spokojem panującymi dookoła był jednym z najpiękniejszych poranków Niedzieli Wielkanocnej. Do domu wróciłem zmęczony, lecz rozradowany i uśmiechnięty. Wniosłem do naszego stołu poranne doświadczenia, gdzie trafiłem na zgubioną kobietę, która nie wiedziała dokąd ma jechać, aby dotrzeć do celu. Spotkałem po drodze bezdomnego, który owinięty grubym kocem, śpiąc pod jednym z mostów mocno oddalonych od centrum Wiednia, cieszył się ciszą i zwyczajnie spał. Udało się jeszcze nagrać życzenia, które wprawiły mnie samego w dobry nastrój po ich odsłuchaniu. Udawanie erudyty i oratora bez wielkiego przygotowania, to chyba nie najlepszy pomysł? Z drugiej strony spontaniczna szczerość, moja nieporadność i uśmiech zwyczajnie mnie uradowały. Tak wiele rzeczy wydarzyło się dzisiejszego poranka nad Dunajem. Wszystko zaczęło się od tego że wstałem. Później, ale wstałem. Nie jestem zwolennikiem gdybologi, ale brak końca blokuje początek, a brak początku blokuje koniec.
Trochę żal, że ten cykl się w tym roku kończy, ale idzie nowe. Czy będzie lepsze? Nie wiem. Wiem natomiast, że dopóki jesteśmy w drodze mamy szanse dokonywać wyborów. Tak długo, jak coś się zaczyna i kończy istnieje możliwość rozwoju. Jego dynamizm i natura są w „poko” (początek i koniec). Mam nadzieje, że tym, którzy czytali, choć trochę z tej podróży pomoże. Dobrze czas kończyć, skoro zasypiam nad komputerze. Do jutra.. Od jutra nowy cykl.
To właśnie jest owo przekraczanie, pokonywanie przyzwyczajeń i rzeczy niemożliwych do pokonania patrząc po ludzku.


Pokrewne tematy