Maciej Sz.

W poszukiwaniu prawdziwego życia.

Rok 2020 chętnie bym ukoronował. Jego wirusologiczna charakterystyka sprawiła, że na wiele spraw zacząłem patrzeć zupełnie inaczej. Myślę, że ja sam Ameryki nie odkryję, jeśli powiem, że na początku wydarzeń związanych z rozprzestrzeniającym się „covidem” byłem zaniepokojony losem świata i ludzkości, a nade wszystko swoim oraz swojej rodziny. W miarę upływu czasu, kolejno w zawrotnym tempie mijających dni i godzin moje serce zaczynało bić coraz spokojniej, a umysł zaczął wyraźnie filtrować napływające informacje. Dzisiaj po upływie ponad sześciu miesięcy filtrować więcej już nie  chce. Nie wiem czy moja mózgownica się zwyczajnie wypaliła, czy też zwyczajnie ja się poddałem w całym tabunie informacyjnym: liczb, testów, teorii spiskowych, obwieszczonym końcu świata, szczepionkach nafaszerowanych chipami i stopniowemu, rozmyślnemu procesowi wyludniania naszej Ziemi, walce z chrześcijaństwem i Kościołem Katolickim, destabilizowaniu całych społeczeństw, narodów, gospodarek.

Patrząc na ten informacyjny tumult, a zarazem informacyjną dezintegrację umysłów postanowiłem stanąć z boku, zostawić politykę i hałas szczekających psów z boku. Być może sam, jako dziennikarz przypominam kundla ze schroniska, który chce w pełnoprawnym świecie znaleźć swoje miejsce i kontynuować pisanie merdając ogonem, ale jako kundel nie jestem przyzwyczajony do aportowania wszystkim, którzy rzucają kości lub ochłapy jedzenia swoim pupilom, domagając się tego, aby wiernie wypełniały swoje zadania. Słowem zamiast tresury wybieram zdecydowanie wolność. Wolność mojego pisanego słowa, moich myśli, mojego bycia tu i teraz.

Obserwując różnego rodzaju media, zauważam, że trend, który rozpoczął się prze paroma laty nie tylko się nasilił, wzmocnił, ale co najgorsze ze względów tresury, ucieka się coraz częściej do żonglowania informacjami, poddając je rozmyślnej manipulacji Celem jest wywołanie w czytelniku uczuć, które ostatecznie lądują w koszyku ze złością, gniewem, zazdrością, pychą, zarozumiałością okraszoną i podlaną sosem strachu, emocjonalnego napięcia, a niekiedy bezsensu życia. Dziwi mnie to, że żyjemy w świecie, w którym najlepiej sprzedają się informacje złe, katastroficzne, tragiczne, a ostatecznie i tak większość z nas ma ostatecznie wyczesane na cierpienie, niedolę innych. Myślę sobie, że dużo łatwiej zapłakać nad losem głodzonych dzieci, prześladowanych narodów, aniżeli nad losem człowieka z sąsiedztwa. Ten pierwszy płacz jest jak medialny skowyt wilka do Księżyca. Zobaczył Księżyc, zawył do niego, znaczy zrobił swoje i poszedł dalej. Zejście piętro niżej, zastukanie do drzwi, pytanie o pomoc, wymaga jednak już trudu i poświęcenia, przynajmniej swojego czasu. Co ważne? Stanowi również odejście od Księżyca, a zatem jednak zwycięstwo.

Wiecie, co teraz napisałem wyżej? Dokładnie to samo? Tyle, że z innej perspektywy, stałem się jak pies, który szczeka na wszystko, co mu się nie podoba, a tak naprawdę marzy tylko o jednym, aby się zerwać z łańcucha i być wolnym. Dlatego w tym miejscu chciałbym podkreślić polski fenomen zbiórek pieniężnych organizowanych w różnych szczytnych celach. To naprawdę jest niesamowite zjawisko, jak my, naród jednak dużo mniej zamożny od naszych zachodnich sąsiadów sięgamy ręką do naszych portfeli, niekiedy nawet bardzo głęboko, aby ratować czyjeś życie lub poprzeć szczytną inicjatywę. Myślę, że na tej pochwale pozostanę i nie będę analizował uczuć i naszych intencji, które do tego typu zachowań nas skłaniają.

Na początku napisałem, że na wiele spraw zacząłem patrzeć zupełnie inaczej. I tak rzeczywiście jest. Zauważam z przykrością, że większość działań zmierza do tego, aby społeczeństwa były coraz bardziej między sobą podzielone. Linie podziałów dotykają rozmaitych kwestii i wnikają coraz bardziej w to, co tak naprawdę w życiu człowieka stanowi wartość najcenniejszą, a mianowicie jego relacje z innymi. Najpierw z rodzicami, rodzeństwem, potem przyjacielem, przyjaciółmi, znajomymi. To właśnie relacje i więzi, które tworzymy decydują w naszych oczach o naszej wartości, naszemu życiu nadają sens i smak. Sprawiają, że czujemy się wartościowi nie poprzez pryzmat tego, co posiadamy, jak się ubieramy, czym jeździmy, gdzie chodzimy na zakupy i co jemy, ale przez pryzmat tego kim naprawdę jesteśmy, a każdy z nas jest wyjątkowy i bezcenny.

Trudno się dziwić, że w tak przygotowanej klatce i powtarzanym do znudzenia kłamstwie, że człowiek jest wartością nie przez to kim jest, ale przez to co posiada wielu młodych ludzi nie wytrzymuje. Zresztą nie tylko młodych, również ludzi dojrzałych, ojców, matek, księży. Właściwie ludzi każdego zawodu i każdego stanu. Zamiast leczyć swoje zranienia w głębokich więziach leczymy je w galeriach handlowych i na internetowych forach, społecznościowych kanałach szukając namiastki swojej wartości.

Jeśli doszliście w lekturze powyższego tekstu do tego momentu i macie wrażenie, że ja kundel bury potrafię wszystko i znam się na wszystkim i nie podlegam tego typu segregacji lub nie segreguję, jesteście w błędzie. Podlegam i owszem! Staram się jej unikać i z nią w pewien sposób zmagać, ale niestety nie zawsze się to udaje. Raz wygrywam, raz przegrywam, ale wstaję i idę dalej poszukiwać swojej wartości w tworzonych relacjach i latami budowanych więziach.

Ps. Chętnie przeprowadzę wywiad i napiszę o zwycięstwie miłości nad nienawiścią, wybaczenia nad mozolnie pielęgnowanym gniewem i zranieniem. Napiszę o waszych zainteresowaniach dużych i małych zwycięstwach. Napiszę o nas zwykłych, szarych ludziach zaglądających na konto, aby włożyć kawałek mięsa do garnka i na nim ugotować zupę, zamiast na gwoździu. Napiszę o nas i o każdym , kto zechce się swoją historią podzielić. Opublikuję, jeśli napiszecie sami. Warto szukać dobra, które znacznie trudniej znaleźć i wydobyć. Zakończę ten wywód przykładem. Po trzęsieniach Ziemi, różnych katastrofach setki ratowników przeczesują gruzy w poszukiwaniu życia  z nadzieją, że je znajdą i kiedy tak się stanie ich radość, misja, praca są po prostu wyniesione tam, gdzie ludzki wzrok nie sięga. Może zatem warto ich przykładem zamiast rozczulać się nad ruinami i żyć strachem, byle tylko lub dobrze, że tylko to mnie nie spotkało, zakasać rękawy i wzbijać się na skrzydłach na wyżyny człowieczeństwa w  poszukiwaniu prawdziwego życia. „Jeśli umrzesz zanim umrzesz, to nie umrzesz, kiedy umrzesz”.


Pokrewne tematy