Krystyna Szwankowska-Antol

Pierwszoklasista. To brzmi dumnie.

Dla kilkudziesięciu tysięcy dzieci w Wiedniu dzisiaj jest jeden z ważniejszych dni w ich życiu. Idą do pierwszej klasy. Pierwszoklasistów można rozpoznać z daleka, w tramwajach, autobusach na ulicach.
Małe skrzaty dz’wigające wielki tornister i trzymające „Schultüte „, atrybut zarezerwowany tylko dla nich i tylko w tym wielkim dniu, podążają dumnie do szkoły.

Ten dzień zapamiętają na długo. Pewnie dla tego że jest to dla nich pewna furtka prowadząca do bycia większym i starszym, do stawania się dorosłym. Już nie jest się przedszkolakiem tylko pierwszoklasistą, uczniem a to już awans, wejście o poziom wyżej.

Jest to również szczególny dzień dla 900 dzieci polskich, które w Wiedniu rozpocznąja swoją przygodę ze szkołą. Wiele z nich zostało niedawno przywiezione z Polski do tego wielkiego i obcego miasta. Wiele z nich nie zna w ogóle albo słabo niemiecki. W takim przypadku jest to już podwójna przygoda. Nie dość że nowe środowisko, to jeszcze całkiem nowy, obcy język. Jednak z doświadczeń i obserwacji wynika, że tak małym dzieciom wystarczy pół roku by się zaklimatyzować i dosyć sprawnie już porozumiewać w obcym języku.

Jest to również nowa przygoda dla rodziców, którzy przechodzą chrzest bojowy posyłając pierwsze dziecko do austriackiej szkoły, z kolejnymi następnymi jest już dużo łatwiej. Jakby nie było, czeka ich cały rok komunikacji z nauczycielami, wychowawcami, wycieczki, wywiadówki, imprezy szkolne, i to wszystko w obcym języku.

Pierwszą górą do zdobycia jest lista przyborów szkolnych, które trzeba zakupić dla pierwszoklasistów a jest to zazwyczaj lista długa i najeżona słownictwem, którego daremnie szukać w jakimkolwiek słowniku. Jest to nielada wyzwanie również dla austriackich rodziców i stopień znajomości języka nie ma tu raczej wiele do rzeczy. Często nawet Panie w sklepie nie są w stanie odpowiedzieć na pytanie co nauczyciel miał na myśli pisząc takie a nie inne słowo. Zdobycie odpowiednich kolorów i wielkości oprawek na zeszyty to już dodatkowa kwestia w dżungli poszukiwań od sklepu do sklepu.

Są oczywiście również nauczyciele o dobrym sercu, którzy zakupy robią sami rodziców prosząc tylko o pieniążki. Kolejne ułatwieniem jest to, że dzieci książki i częściowo zeszyty dostają za darmo w szkole austriackiej, wielkie odciążenie finansowe, psychiczne i czasowe biorąc pod uwagę że każdy nauczyciel w Austrii ma prawo wybrać sobie książki i podręczniki, które mu najbardziej odpowiadają.

Druga góra to pierwsza w życiu wywiadówka w austriackiej szkole. Nie pomaga tutaj siadanie do ostatniej ławki, gdzieś najdalej w kącie i tak będziemy musieli się przedstawić i powiedzieć którego dziecka mamą czy tatą jesteśmy, jak i wziąść udział w wyborach komitetu rodzicielskiego, a że w momencie gdy padnie pytanie od wychowawcy, kto chce być przewodniczącym albo sekretarzem, lasu rąk nie widać, wcale nie jest mało prawdopodobne że zaproponują to akurat nam. Komuś przecież muszą.

Trzecią górą którą można by nazwać Mont Everest wszystkich wyzwań pierwszoszkolnych to codzienne kontrolowanie tzw. Mitteilungsheft (czyli po polsku: coś jak dzienniczek), który służy do komunikacji obustronnej (podkreślam obustronnej) między nauczycielami a rodzicami i odwrotnie. Komunikacja ta właśnie to gwóźdź programu, czyli czytanie co nauczyciel ma do powiedzenia, każdorazowe podpisywanie tych informacji jak i pisanie naszych spostrzeżeń i „przemyśleń „i uwag.

Również codzienne kontrolowanie zadań domowych (mimo że dzieci odrabiają je często w Horcie i powinny być sprawdzane przez tamtejszych wychowawców, jednak żaden wychowawca Hortu nie odpowiada za ich poprawność, więc w razie problemów nie mamy prawa ich się czepiać). Innymi słowy cała odpowiedzialność kontroli czy dziecko zrobiło zadanie i czy jest dobrze zrobione spoczywa na nas rodzicach.

W pierwszej klasie nie jest to może jeszce problem ale w dalszych już często tak. Wielu nauczycieli  w Wiedniu prosi jednak by nie poprawiać błędów zrobionych przez dzieci, gdyż w ten sposób widzi gdzie dziecko ma problemy i może nad tym pracować. Oczywiście wszystko tutaj zależy od nauczyciela na jakiego dziecko trafi i który będzie go prawdopodobnie prowadził przez najbliższe 4 lata a to jest jak przysłowiowa gra w ruletke..

I tak nie wiadomo kto bardziej cieszy się z nowego roku szkolnego : rodzice, dzieci, nauczyciele czy producenci?? 🙂


Pokrewne tematy