Maciej Sz.

Oślepieni fleszem.

Wieczoru narodzin naszego syna nigdy nie zapomnę. Film Ptaki Alfreda Hitchcoc’a nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Właściwie nie znam żadnego thrillera czy horroru, do którego mógłbym się odwołać. Taki dynamizm akcji. Zaskoczenie jak na lekcji najbardziej surowego nauczyciela. Pada komenda do tablicy i niby jesteś przygotowany na tą sytuację. Wydaje się, że odrobiłeś pracę domową, a jednak czujesz strach, lęk, radość i podniecenie, które nie są kieliszkiem Martini, wstrząśniętym, lecz niemieszanym. Stopniowanie napięcia przypominające zabawę ze sprężyną lub gumą. Jest i nie ma. Pojawia się i znika. Przychodzi i odchodzi. Ta zabawa wydaje się nie mieć końca. Tymczasem zakres tętna, ciśnienie krwi są ograniczone.

Tak było i to pozostanie w sercu i w pamięci do tego stopnia, że gdy zamykam oczy widzę cały film z najdrobniejszymi szczegółami. Nie wiem, czy to one wprawiły mnie w tak głęboki szok i bezmyślność, czy też owa bezmyślność w takich wypadkach jest zwyczajnie wpisana w męską wizję postępowania. Nie od dzisiaj wiadomo, że na nasze szczęście kobiety i mężczyźni postrzegają świat inaczej tworząc jego komplementarną i całościową wizję. 

Tak czy inaczej, gdy nasz syn przyszedł na świat, to ja dokumentując ów moment (na który to byłem wcześniej perfekcyjnie przygotowany) w swej głupocie, niewiedzy i wspomnianej bezmyślności użyłem swojego aparatu fotograficznego  z ogromną lampą błyskową.  Strzeliłem kilka ujęć, by za chwilę nie zostać strzelonym przez panie położone i swoją małżonkę, co z kolei było jak najbardziej zrozumiałe.

Ten mały człowiek, przed chwilą narodzony żył ukryty pod sercem swej mamy, wsłuchiwał się czule w jego kojący rytm. Kołysankę śpiewały mu wszystkie procesy zachodzące w jego organizmie i organizmie mamy otoczone orkiestrą zewnętrznego świata. Miał świat ilidyczny. To była jego Arkadia, którą z niezrozumiałych jeszcze względów musiał pozostawić. Tymczasem zamiast spokoju i czułości, delikatnego dotyku otrzymuje cios z flesza.  W ten oto sposób powitałem nasze maleństwo na świecie pokazując mu, kto rządzi i kto jest słońcem jego życia – to oczywiście żart w angielskim stylu. Po prawdzie źle podszedłem do tej wyjątkowej, jedynej chwili. Nie tak miało być panie Macieju, nie tak.

Myślę sobie, że w dzisiejszych czasach, każdy z nas próbuje w pewien sposób oślepiać innych. Przykładem, lecz nie do końca oddającym ducha tego faktu są media społecznościowe. Sam z nich korzystam i od czasu do czasu zamieszczam zdjęcie ze swojego biegu lub rowerowej jazdy. Wycieczki, jakiegoś wyjątkowego wydarzenia, cudownego momentu, widoku. Dlaczego? To jest bardzo dobre pytanie. Chcę zabłysnąć! Podzielić się i zainspirować.

Z  tych mediów czerpiemy szczątkowe informacje dotyczące życia naszych znajomych. Sięgamy do profili przyjaciół, kolegów, koleżanek sprzed lat, a zwłaszcza tych, z którymi nie utrzymujemy kontaktów. Oczywiście mam świadomość, że tematu tego nie sposób zamknąć w kilku zdaniach i zbyt prostych sądach. Każdy z nas ma swoje powody, przekonania, racje i zdanie. Ta różnorodność spojrzeń tworzy kolorową makatkę, na której odnajdziemy swoje poglądy i im przeciwne. Oczywiście trzeba również pamiętać, że są osoby, które z portali tego typu nie korzystają, co z kolei potwierdza maksymę, iż nie ma przykładów idealnych.

Oczywiście kijem rzeki nie zawrócimy, ale dzieląc się tym doświadczeniem, chciałbym zwrócić Waszą uwagę na jedną rzecz i to jest ta dobra wiadomość.  Zamiast oślepiać innych warto ku nim wyciągać dłonie. Zastanawiam się do dzisiaj, jakbym się czuł trzymając to maleństwo w swoich objęciach zamiast robić zdjęcia. Gdybym wówczas pomyślał jak ten nowo narodzony człowiek. Spróbował wejść w jego uczucia, myśli, co jest niemożliwe, ale był bardziej empatyczny, a nie samolubny, bardziej słuchał, zamiast oślepiać byłbym też bardziej sobą. Takie wartości, jak wiara, nadzieja, miłość nie są wytworem fantazji, ani ewolucji. One towarzyszyły człowiekowi zawsze i wszędzie i może warto po prostu kochać. Oczyma, uszami, ustami, słowami i wreszcie gestem tuląc drugiego człowieka do swojego serca. Chyba tego potrzebujemy najbardziej. Tulić innych i być tulonymi, aby trwało Boże Narodzenie. 

Czemu Boże Narodzenie? Otóż wydaje mi się, że większość z nas ma dobre doświadczenia w odniesieniu do przeżywania tych świąt. Choć wiem, że tekst jest już bardzo długi, to pozwólcie, że załączę do niego cytat Matki Teresy z Kalkuty, świętej Kościoła Katolickiego.

Zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata i wyciągasz do niego ręce,jest Boże Narodzenie.Zawsze, kiedy milkniesz, aby wysłuchać, jest Boże Narodzenie.Zawsze, kiedy rezygnujesz z zasad, które jak żelazna obręcz uciskają ludzi w ich samotności, jest Boże Narodzenie.Zawsze, kiedy dajesz odrobinę nadziei “więźniom”, tym, którzy są przytłoczeni ciężarem fizycznego, moralnego i duchowego ubóstwa, jest Boże Narodzenie.Zawsze, kiedy rozpoznajesz w pokorze, jak bardzo znikome są twoje możliwości i jak wielka jest twoja słabość, jest Boże Narodzenie.Zawsze, ilekroć pozwolisz by Bóg pokochał innych przez ciebie,Zawsze wtedy, jest Boże Narodzenie.

Ps. 1.  Następnym razem nic nie wezmę do szpitala. Telefonu, aparatu, zupełnie nic. Będę chciał ten moment spożyć w chwilach czasu, który pewnie już nigdy się nie powtórzy i nie nadejdzie.

2. Wybaczcie długość tej epopei, ważne, aby tulić innych i być tulonym, a nikt nie jest sam. Jeśli macie jakieś uwagi, w odniesieniu do moich tekstów. Propozycje tematów, kwestii, które chcielibyście poruszyć moim mózgiem, to piszcie web@webweg.at.


Related articles