Maciej Sz.

Historia z morałem. Zgubiony telefon – 2014.

 Pierwszy postój w drodze do Polski. Stacja Schell na słowackiej autostradzie. Późny wieczór i choć to lato, dookoła panują ciemności. Dzieci słodko śpią w samochodzie, znudzone i znużone trudami podróży. Ja dopalam papierosa kończąc rozmowę przez telefon, po czym odkładam go na dachu naszej rodzinnej gabloty. Czas mija, przerwa dobiega końca. Ruszamy do Polski. Po dwóch godzinach czujemy zapach górskiej świeżości w Chochołowie. Jesteśmy w domu i nawet fakt, że telefon odpłynął z dachu i został na stacji benzynowej nie niszczy naszego spokoju. Przyjmujemy fakt do wiadomości, dzwonimy do serwisu. Blokujemy kartę sim, ażeby uniknąć kolejnych, dodatkowych kosztów. właściwie nie mamy złudzeń. Telefon jest sobie gdzieś i być może będzie dobrze służył następnemu właścicielowi. Nauka jest droga, zawsze była, a gapiostwo, nieuwaga, roztrzepanie tym bardziej. widać zdarza się nie tylko dzieciom. Warto dodać, że to już trzeci zgubiony. ale pierwszy znaleziony telefon.

Pewnie słowo znaleziony Wam nie pasuje do tej całej historii. Co to znaczy, że jak magnes przyjechał do Polski z nami? Nie, ale telefon się odnalazł. W sobotę wieczór dzwonią rodzice i mówią, że ktoś go znalazł, dzwonił ze Słowacji i chce go oddać. żona sprawdza swoją komórkę. Rzeczywiście jest sms z informacją o znalezionym telefonie i prośbą o kontakt. Po krótkiej naradzie, wymianie informacji, ustaleniu kwoty znaleźnego kontaktujemy się z uczciwym znalazcą i umawiamy się na odbiór następnego dnia.

Trudno znaleźć nam ulicę i miejsce, w którym mamy się spotkać. Jeździmy w kółko, klucząc wokół stadionu. Każdy mówi, że ulica jest tu, to tam, że to nie w tym miejscu. W końcu dzwonimy i prosimy o pomoc. Znalazca po niespełna 5minutach dociera do nas. Z samochodu wysiada pięćdziesięcioparo letni mężczyzna. Twarz roześmiana, uśmiechnięty.

Wita się serdecznie, podaje telefon i ucieka. Ledwo udaje mi się wręczyć mu wizytówkę w razie w i paczkę Ptasiego mleczka. Nie chce pieniędzy, żadnych. Nie chce o nich słyszeć. Życzy wszystkiego dobrego, zdrowia, pomyślności i odjeżdża. jesteśmy z żoną w szoku. Jakbyśmy weszli do zupełnie innej epoki, w zupełnie inną czasoprzestrzeń, w której nie liczy się smartfon, technika, komputer, ale uczciwość i zwyczajny poryw serca.  

Każdego dnia docierają do nas dziesiątki różnorakich informacji w większości z pogranicza hororu, sensacji, politycznego trilera. Jest ich tak dużo, że ludzie chyba przestają sobie wierzyć i ufać, spoglądając na siebie wzajemnie z dużą dozą podejrzliwości i barier wzajemnych ograniczeń. Przesadzam? Utarło się pośród Polaków jeżdżących z Wiednia do Polski i Polski do Wiednia, że najgorzej i najtrudniej przejechać przez Słowację. Tamtejsza milicja czeka tylko na Polaków, ażeby obłożyć ich mandatem i wyciągnąć pieniądze z portfela. Wszyscy mówią, że Słowacy Polaków nie lubią. Powoli rośnie po rusofobii, komunofobii, fobia na Słowaków. Sam jej uległem. Tak. Spoglądałem na każdy radiowóz bardzo nerwowo i czekałem na czerwony lizak i w końcu ukazał się moim oczom W terenie zabudowanym przekroczyłem dozwoloną prędkość o 26 kilometrów na godzinę. Nie miałem jeszcze ważnego przeglądu, choć w Wiedniu i Austrii ciągle był ważny. Wiedziałem, że się nie wywinę. Zacząłem spokojnie rozmawiać, tłumaczyć, skończyło się na mandacie za prędkość. W czasie rozmowy dowiedziałem się kilku ciekawostek. Po pierwsze policjant był normalnym, zdrowo patrzącym na życie człowiekiem. Też nie rozumiał dlaczego wszyscy jesteśmy w Unii Europejskiej, a obowiązują nas na drogach różne przepisy, skoro te przy otwartych granicach pierwsze powinny być ujednolicone. Po drugie żalił się, zwyczajnie nie mógł zrozumieć, dlaczego tak często zdarza mu się wcielać w rolę debila, skoro Polak z polskim prawem jazdy udaje austryiaka i nic, zupełnie nic nie rozumie, co ten do niego mówi, do czasu oczywiście, kiedy zapala się czerwona lampka sygnalizująca ostatnią chwilę na zrozumienie. Po trzecie przytoczył parę przykładów tragicznych wypadków w terenie zabudowanym spowodowanych przez naszych rodaków, jak również wspomniał o kilku zatrzymanych nietrzeźwych kierujących. Pytanie zatem jest proste: gdzie leży źródło owych uprzedzeń? Nie mówię, że zawsze tak jest, że wszyscy nas lubią, ostatnio sam byłem przerażony ilością rozstawionych fotoradarów, radarów laserowych, patroli policji wzdłuż drogi do Polski. Miałem wręcz wrażenie obławy. Jechałem spokojnie i dojechałem, bez mandatu, nerwów i telefonu. Niektórzy próbowali podpędzić czas, ustanowić nowy rekord przejazdu i wydawało się, że cb radio wystarczy, a tu kosztowne niespodzianki i opóźnienia. Niestety nie da się ukryć, że przyzwyczajenia, które przenosimy z polskich dróg na słowackie, przyjaciół nam nie czynią. Wyprzedzanie w terenie zabudowanym, wyprzedzanie na trzeciego, brak wyrozumiałości przy przejściach dla pieszych, jazda pod mocnym wpływem, łamanie podwójnej ciągłej, nadmierne przekraczanie prędkości, to wszystko sprawia, że obławy będą miały sens dopóty, dopóki nie zmienimy naszego stylu jazdy.

Dodać muszę jedną rzecz, dla porządku i ścisłości. Polacy w Austrii jeżdżą wyśmienicie, uprzejmie, zgodnie z przepisami. Nie pędzą po mieście, nie ścigają się na autostradach, bardzo chętnie przepuszczają pieszych. Skąd ta praworządność drogowa? Odpowiedź jest prosta: wypływa możliwości anonimowego karania popełnionych wykroczeń drogowych. Policjant nie musi nas zatrzymywać. Nie musimy dostawać zdjęcia, być zatrzymani, ba często nawet nie wiemy, że popełniliśmy wykroczenie. Po pewnym czasie wszystko otrzymujemy za pośrednictwem poczty: kiedy, gdzie, jakim samochodem, o której, wreszcie co i za ile, a możliwości odwołania są praktycznie mizerne, tylko droga sądowa.

Zostawiam już te wszystkie za i przeciw. Nie dotykam tematu dróg, opłat, wykroczeń. Chcę napisać tylko jedno: wiesz, że popełniłeś źle, ale nie chcesz się do tego przyznać znajdź lub stwórz sobie wroga, to takie współczesne i takie medialne. Lepiej się sprzedaje, rozchodzi dociera. łatwiej powiedzieć i wskazać na to co złe, aniżeli znaleźć plusy naszego sąsiedztwa


Pokrewne tematy