Maciej Sz.

Podróż do Edenu. Święty Józef.

Dzisiaj na początku składam życzenia sobie i wszystkim ojcom, z okazji obchodzonej Uroczystości św. Józefa, który dla każdego mężczyzny jest doskonałym przykładem wypełnienia ojcostwa. Spoglądając na kolejne wpisy odnoszę momentami wrażenie, że ktoś nad tym chaosem moich myśli i kolejnych tytułów sprawuje pieczę. Muskając wczoraj temat ojcostwa w życiu każdego podróżnika, nie pomyślałem, że kolejnego dnia będziemy wspominali świętego Józefa. Kiedy patrzę na jego historie, to postrzegam go, jako ojca wielkiego serca i zarazem wielkiego podróżnika, który osiągnął cel w postaci Edenu – Nowego Nieba i Nowej Ziemi.

Zastanowiło mnie dzisiaj jego wrażliwe i zarazem posłuszne serce wobec głosu posłańca. Cały dzień chodzę i myślę. Jakim trzeba być otwartym i ufnym człowiekiem, wiernym dziedzictwo swoich ojców, Abrahama, który uwierzył nadziei, wbrew nadziei. aby na rodzące się w głowie dylematy odnaleźć odpowiedź w swoim śnie i tej odpowiedzi zaufać. Spotkać we śnie żywy drogowskaz w postaci Anioła. Zdarza się, że sprawy, którymi żyjemy w ciągu dnia tak bardzo nas pochłaniają i wciągają, czasami przygniatają, iż zdarzyło się nam o nich rozpamiętywać na jawie. Nie próbuję zrozumieć jego osoby, bo to niemożliwe, ale dostrzegam ogromną siłę spokoju, która pozwoliła mu zaufać. Zresztą zaufanie, opiera się na wierze, a wiara staje się zaufaniem wbrew logice i rozumowi. Osobiście nie potrafię wyobrazić sobie tej sytuacji. Moja głowa jest zbyt mała, aby móc to objąć. Zwyczajnie przyjmuję ją jako fakt.

Józef miał swoje plany i marzenia. Maryja była ich ukoronowaniem, lecz nie brzemienna. Nie taki był plan. Tymczasem rzeczywistość sprawiła, że posypał się niczym domek z kart. Szukał rozwiązania. Zastanawiał się, rozmyślał. Nie chciał jej skrzywdzić sądem swoich i innych. Kobieta, którą kocha jest w ciąży, ale to nie on jest ojcem. Ta, która była mu obiecana, której wyczekiwał i wyglądał sercem, zmysłami zawiodła jego miłość. Mimo wszystko nie domaga się sprawiedliwości zapisanej w prawie. Nie wie, co się wydarzyło. W głębi ducha z pewnością nadal ją bardzo kocha. Wspomina czas wspólnej rozmowy. Może pamięta jej oczy, spojrzenie połączone ze wspólnym oczekiwaniem na ten dzień? On nie tylko nie nadszedł, ale również się bezpowrotnie oddalił. Poznał jej niewinność? Szczere i ogromne serce? Wzrok i spojrzenie oczu przepełnione miłością, która daje pewność, że to, co się stało nie do końca jest dla niego samego zrozumiałe. Jak mawiamy: nie mieści się ani w głowie, ani w sercu.
Patrząc tylko na ten wymiar jego męskości, muszę nieustannie uczyć się cierpliwego obdarowywania i przyjmowania daru. Nie trzeba mi wiele, aby się zdenerwować. Unieść nad ziemię, wyjść z siebie. Jestem ekscentrykiem i cholerykiem. Nie kryję swoich uczuć i emocji. Szczodrze się nimi dzielę. Czasami wystarczy dziwne spojrzenie, głupia odzywka lub nie do końca poprawnie zachowujący przepisy ruchu drogowego kierowca. Przychodzi wówczas chęć odnalezienia sprawiedliwości, która jest tak naprawdę zaledwie dochodzeniem swoich praw i racji. A być może, tylko zarozumiałym potwierdzaniem swojej wielkości?
On, Józef z Rodu Dawida, potomek Abrahama po ludzku patrząc zdradzony przez Maryję, pozbawiony jej dziewictwa, nie chce dochodzić swoich praw. Pragnie wędrować dalej i pozwolić Maryi wędrować swoją drogą. Ocalić ukochaną osobę i dziecko, które w sobie nosi. Ocalić siebie.
Jego męskie, zranione serce nie poddaje się terapii sprawiedliwości. Być może obraz tejże sprawiedliwości jest tak naprawdę zaledwie znieczuleniem, chwilowym zapomnieniem, lecz nie jest właściwym leczeniem. Terapią, która pozwala zagoić i zabliźnić rany. Ich nie wymazuje, ale też nie prowadzi do nieustannego rozpamiętywania o nich.
Tak dzisiaj wędrowałem i myślałem o tym wielkim podróżniku, który zaopiekował się Maryją i stał się ziemskim ojcem Bożego Syna, posłuszny słowu posłańca z niebios, które usłyszał w swoim śnie. Podróżował nieustannie i nieustannie ufał, kiedy Jezus rodził się w Betlejem, kiedy uciekał do Egiptu, gdy zastanawiał się skąd brać żywność i pieniądze w czasie rodzinnych podróży. Ufał, gdy 12 letni Jezus się zagubił w świątyni. Z pewnością miał sporo dylematów, dużo więcej, które dzisiaj są dla nas niewidoczne i pozostają nieznane. A jednak ufają wszystkim podołał. Jego osoba na drogach mojej wędrówki podpowiada mi krótko. Ufaj. Po prostu ufaj.

Ps. Ciekawe, kogo każdy z nas mianowałby dzisiaj opiekunem Pana Jezusa? , Jakiego milionera, wizjonera ustanowiłby Jego ziemskim Ojcem? No właśnie. To jakby pytanie, w którym skrywa się zarazem odpowiedź i drogowskaz, że wędrówka i podróż do Edenu, to wiara i zaufanie w jednym. Podążanie za nadzieją, wbrew nadziei i naszej ludzkiej logice. Jaka jest zatem dobra wiadomość? Nie jesteśmy sami w tej drodze, a odpowiedzi pojawiają się nieustannie. Ktoś o nas myśli i próbuje nas prowadzić. Tylko nie mówmy: tato, nie przeszkadzaj! Chyba do jutra, z naciskiem na chyba. To nic, że mam plan, On też go ma.


Pokrewne tematy