Maciej Sz.

Stójka

Wiele razy słyszałem w opowiadaniach Polaków o stójce. Jedna z nich mieści się na Herbstrasse inna koło Sudbanhofu, a kolejna w okolicach marketu OBI w dwunastej dzielicy. Stójka? Co to takiego? Plac, róg ulicy, miejsce z którego Austriacy, Jugosłowianie, Turcy, Polacy zabierają stojących tam panów do pracy na kilka godzin. Najczęściej do załadunków, rozładunków, prac porządkowych, choć reguły nie ma. Słyszałem o wielu przypadkach, gdzie ludzie ze stójki zamiast do czarnej roboty trafili do pracy na biało. Niektórzy z nich dzięki zbiegowi okoliczności i kropli szczęścia wypracowali sobie lub wypracowują emerytury.

Postanowiłem sprawdzić na własnej skórze czym jest owa stójka. W zimowy, lutowy poranek stanąłem na jednej z najbardziej znanych w Wiedniu: Herbstrasse. Najpierw niczym szpieg przeprowadziłem rozeznanie w wyniku którego szybko okazało się, że na jednym rogu stoją Polacy, a na drugim Rumuni. Pomiędzy nimi rozproszeni pojedynczy ludzie. Wszyscy ze sobą rozmawiają i gestykulują bardzo żywiołowo. Wszystkich łączy jedno: stanie lub mówiąc bardziej ogładnie oczekiwanie na pracę. Dla jednych i drugich jestem egzotycznym egzemplarzem. Nigdy mnie tu nie wiedzieli, nie znają, więc z daleka przyglądają się mi uważnie. Odpalam papierosa i czekam. W głowie tysiąc myśli, a pośród nich ta jedna najbardziej niedorzeczna: co zrobię, gdy obok zatrzyma się samochód? Pojadę czy nie? Może tutaj obowiązuje hierarchia w myśl której prawo do pracy ma ten, kto pierwszy przyszedł? Nie wiem. Przyglądam się jednym i drugim. Zauważam, dwie charakterystyczne rzeczy. Nie ma pośród nich osób bezdomnych i pierwszej młodości, ta już za nimi. Średnia wieku przekracza grubo czterdziestkę, o ile nawet nie pięćdziesiątkę. Każdy schludnie ubrany i trzeźwy. Mit Polaka pijaka i złodzieja, a zarazem obdartusa ze wschodniej Europy obalony. W końcu wypalam papierosa i podchodzę do pierwszej grupki. i zaczynam rozmowę z jednym z nich. Nieśmiało wyciągam rękę, przedstawiam się. Pozostali pełni nieufnych spojrzeń odchodzą na bok.

– I jak tam? -wypalam głupie, naiwne pytanie.

– Normalnie – pada odpowiedź. Stoi się.

– No tak stoi się. Papierosa? – wyciągam paczkę i częstuję.

– Nie!. Dziękuję. Nie palę.

– No tak. To bardzo zdrowe. Parę razy próbowałem rzucić, ale jakoś do dzisiaj nałóg powraca niczym bumerang, przepraszam, a o której przyjeżdżają?

– E… – pada odpowiedź z ust pięćdziesięcioparo – letniego mężczyzny. Różnie, rano, przed południem, po południu, a i o szesnastej się trafi.

– I długo tak trzeba czekać?

– Długo. E, kiedyś to był brania, jedno za drugim, a dzisiaj, dzisiaj to plaża. Nie ma roboty.

– Pewnie wiosną lub latem szybciej można znaleźć pracę?

– Bo ja wiem? Jeden pies. Nie ma roboty. To nie to, co dawniej.

– Da się zarobić jeszcze?

– Kwestia szczęścia. Masz to masz, nie masz to nie masz.

– Dużo płacą?

– No – śmiech – osiem, dziewięć euro na godzinę, dziesięć to rzadkość i zarazem maksimum. Dawniej, jak były szelingi, to było bicie, przelicznik, teraz, no, wspomnienie. Szkoda gadać.

 

Stoję dopiero godzinę, a aura pogodowa daje o sobie znać. Niby mam grube skarpety, a od ziemi ciągnie po nogach, plecach, dłoniach. Próbuję przytupywać, pocierać ręce, ale nijak nie pomaga. Może, gdybym wypił setkę, albo dwie byłoby zdecydowanie lepiej, przynamniej w sensie odczucia. Im dłużej stoję, tym bardziej dostrzegam, że Ci panowie przychodzą tutaj zwyczajnie ze sobą porozmawiać. Stójka dzisiaj jest bardziej specyficznym życiem towarzyskim, aniżeli sposobem na pracę i dobry zarobek. Postoją, porozmawiają, a jak się co trafi będzie miło. Dobrze to zobaczyć i przy okazji przestrzec wszystkich, którzy być może żyją złudzeniami na temat stójki. Dzisiaj to nie działa. Podchodzę do grupki i zaczynam zwyczajnie rozmawiać. Sympatycznie. Nieufność powoli ustępuje miejsca przyzwyczajeniu do mojej osoby. Usiłuję dowiedzieć się konkretów na temat minionych czasów, ale polityka, obecna sytuacja Polski, jest zdecydowanie ciekawsza, aniżeli moje pytania. Czas  mija coraz szybciej. Z każą minutą jest mi coraz zimniej i zimniej. Zamiast iść do domu stoję dalej niczym bocian na jednej nodze i słucham, rozmawiam, notuję w myślach niektóre wspomnienia.

– Pamiętacie deport? Było inaczej. Człowiek widział policjanta, jak wysiadał z tramwaju i się bał, ale była robota. Teraz policjanta się nie boisz, zaś roboty nie ma.

– Bał, bał. Kontrolowali na wyrywki, ale nie powiem, jak już chwycili, to się czepiali.

– Tam zaraz czepiali. Kiedyś podeszli do nas, jak siedzieliśmy w parku i piliśmy piwo. Najpierw paszporty, pytania o pracę. Szczerze im odpowiedziałem, że nie powiem, z wiadomych względów. Pokazałem rachunek ze sklepu, że piwo kupione i się zdziwili. Mówią to nie Polacy, bo oni nie kradną.

– Nas też kiedyś chwycili na budowie, ta ich policja budowlana. Wszystkich przetrzepali. Z tymi, którzy nie mieli paszportów jechali do domów i potem na komendę. Kazali im pobrać ciuchy, rzeczy i na komendę. Tam po złożeniu wyjaśnień wsadzili ich do busa i wywieźli na czeską granicę i niedźwiedzia im dali. Zakaz wjazdu na rok, albo pół. Szefowi mandat i po sprawie. Ale jaką my robotę robiliśmy. Ile on na nas zarabiał? Zapłacił mandat. Kilka dni odczekał i przyjechał po następnych. Nam się opłacało i im się opłacało, a dzisiaj. Dzisiaj to, to wszystko do bani.

– Nie narzekaj. Deportowali i się wracało. Wyrywało się kartki z paszportu, zmieniało paszport, stawiało lewe pieczątki i z powrotem do Austrii wio. Kiedyś mój szef chciał mnie zatrudnić, ale się nie dało. Najpierw u niego zaliczyłem wpadkę, a potem było już za późno. Wszystko mieli w papierach. Każdego przez te szczekaczki(radiotelefon), jak już chwycili to sprawdzali. Jak byłeś czysty byłeś wygrany. Mało razy ciuchy na budowie chowało się pod materiałami, albo po kontach? Człowiek kombinował i szedł do przodu. Było inaczej.

– A pamiętacie, jak mieliśmy tu na placu budkę z kiełbasami i piwem. Dobrze facet wtedy na nas zarabiał. Wszyscy u niego kupowali. A stało nas wtedy z trzystu Polaków. To były czasy.

– No, no. Nawet policjanci zdarzali się ludzie. Nalało mu się kielicha na jedną, na drugą nogę i szedł dalej, choć wszyscy zwyczajowo uciekali. Pieczątki w paszporcie tylko od Czechów starało się zbierać, a Austriaków pomijać. Były czasy. Kasa była,ale stres też był. Inny, ale był.

 

Przysłuchuję się tym rozmową. Umacnia to moją tezę: oni tu przychodzą z przyzwyczajenia. Potwierdza to wizyta kolejnego bywalca. Jej motyw? Przyszedłem pogadać na stare śmieci. Zobaczyć jak jest. Czy tu jeszcze ktoś stoi? Czy to żyje?

Nie są to życiowi nieudacznicy. Niejeden z nich jest również świetnym fachowcem w swojej dziedzinie, a jednak. Jednak coś poszło nie tak. Choroba, deport, rozwód, może czasami zwyczajny brak szczęścia, a może zwyczajne poczucie wolności i przyzwyczajenie do epoki z tamtych lat. Nie wiem. Wiem jedno. Ciekawie się rozmawiało, choć brania zdarzyły się tylko dwa.  Jedno po stronie rumuńskiej, drugie po stronie polskiej. Zatem jeden do jednego: remis. Czy pójdę kolejny raz? Nie! Chyba, że porozmawiać i odkopać parę przykurzonych kartek z kalendarza.

 

Ps. Stałem tylko cztery godziny. Zmarzłem. Pogadałem. Nic nie zarobiłem. Zobaczyłem jednak ludzi, takich jak ja. Poznałem kawałek historii polskiej emigracji w Austrii. Przestrzegam wszystkich przed pochopnym wyciąganiem wniosków na temat stójek. Nie oceniajmy ludzi, którzy tam chodzą: oni chcą zarobić nie ukraść. Nie łudźmy się! Stójka, to nie szansa na zarobek. Jej  złote czasy minęły. Jedyny plus to łyk świeżego powietrza, o ile w mieście jest świeże, choć moim zdaniem ze względów zdrowotnych lepiej iść na spacer do parku lub lasu.


Pokrewne tematy