Maciej Sz.

Podróż do Edenu. Drwal i blacha serca, czyli wracamy do siebie.

Dzisiaj cały dzień wychodziłem z wykopanej wczoraj wielkiej, czarnej dziury. Dzięki pomocnym dłoniom, które towarzyszyły mi od samego rana, podciągałem się coraz wyżej na swoich ramionach, aby w końcu postawić swoje stopy na równinie, nad depresją. Doświadczenie tej wędrówki odsłoniło przede mną wiele myśli, obrazów, ale nie w innych lecz we mnie samym. Pamiętacie, kiedy pisałem wam o sercu, które podpowiada różne myśli, nie zawsze dobre. I jeszcze jedno dzisiaj jako podróżnik, za którego plecami pozostał kolejny dzień, z całą stanowczością chcę wam powiedzieć, że pomocnymi i wyciągającymi nas dłońmi Boga są ludzie, z którymi krzyżuje się nasze dzienne szlaki. To znaczy, że każdy z nas ma coś dobrego do zrobienia dla siebie i dla innych i jest chciany i ważny.

Bardzo mocno utkwił mi w głowie przykład, który podał chyba ks. Piotr Pawlukiewicz w jednym ze swoich kazań. Otóż był drwal, który się zranił w swoja dłoń. Z pomocą przyszedł mu kowal, który wykuł specjalnie dla niego ochronne rękawice z blachy. Drwal pracował dalej przy wyrębie lasu. Drewo rąbał, wióry leciały, a zarazem przybywało ran. Zawsze z pomocą przychodził mu jednak kowal, który do jego ochrony dodawał kolejną blachę, aż w końcu drwal był cały osłonięty blachą.
W naszym życiu my zdajemy rany innym i jesteśmy przez innych ranieni. Wykuwamy zatem blachy, które mają nas chronić przed bolesnym doświadczeniem. Ostatecznie chronią przed bólem, ale nie pozwalają również ze względu na swą masywną konstrukcję docierać do wnętrza promieniom radości uśmiechu. Stajemy się gruboskórni blachą.

Doświadczenie ostatnich godzin pokazuje mi, że czasami łatwiej jest nam zamykać swoje serca, uczucia, doznania i tkwić w poczuciu niezrozumienia i odrzucenia. Tak działa duch złego, który ostatecznie prowadzi nas na klif, przygotowując do oddanie skoku i zakończenia bolesnej wędrówki. Choć nie było ze mną aż tak źle, to mechanizm jest zawsze niemalże identyczny. Nikt mnie nie rozumie. Ja tyle daję z siebie. Miałem prawo się zdenerwować. Refren niewinności zamkniętego serca, które w głębi pragnie bliskości, kontaktu, rozmowy, czułości, a śpiewa piosenkę Kowala.
Zgłębiając przykład myślę, że niestety muszą zdarzać się chwile, kiedy wpadamy w doliny, zwiedzamy przepastne, czarne dziury. Bolą nas one bardzo, wszak być może nasza skóra serca zrosła się z blachą. Odrywając w tych momentach jej jeden element odsłaniamy nasze serce, otwieramy ranę, a ona zaczyna krwawić. Ostatecznie jednak wystawiamy bolesne miejsca na miód miłości, który nie tylko zabliźni ranę, zamknie, ale również pozwoli złapać właściwy rytm uderzeń, właściwy puls, właściwe jego bicie.

Drwal zranił się przez swoją nieostrożność, a może przez przypadek, a może nawet ktoś się do tego przyczynił. Zaczął ochraniać swoje ciało, siebie samego, ale w tej niekończącej się blachomani zatracił to co najistotniejsze. Zatracił samego siebie. Te bolesne chwile, kiedy blachy odrywają się od naszego serca pozwalają nam powracać do siebie samych. Do nas prawdziwych. Pięknych. Dobrych. Skłonnych do przyjmowania i do dzielenia się koncertem zrozumienia, czułości, wrażliwości, spojrzenia, które są instrumentami jednej, wielkiej, orkiestry Miłości. Miłości, przez duże „M”, której dyrygentem jest On. Nasze kroki stają się sprężyste, lżejsze, bardziej pewne. Zaczynamy stąpać po ziemi, płynąc po jej szlakach uwolnieni od wielkiego ciężaru blach, które sobie sami lub które inni nam nałożyli.

Nikt z nas wędrowców nie ma prostego życia… Nikt też nie jest mędrcem w sensie leczenia ran i ich unikania. One są wpisane w tą drogę. Są ich naturalną korzenną przyprawą. Nie ma też życia, które jest najgorsze, najtrudniejsze, beznadziejne i złe. Każdy wędrowiec ma po prostu swoje życie, w którym musi odnaleźć odwagę do tego, aby poddać się procesowi metalurgicznej depilacji serca.
Dzisiaj pomogła mi jeszcze jedna rzecz. Mianowicie piosenka: „niechaj Miłość Twa”. Kojąca melodia, brzmienie gitary, wywołały stan śpiączki farmakologicznej, który pozwalał na prowadzenie w miarę bezbolesnej terapii ratunkowej i ostateczne opuszczenie oddziału intensywnej terapii.
Powiem Wam, że zadziwia mnie metodologia wskazówek i działania Szefa. On zawsze daje nam i proponuje rozwiązania, których my nie chcemy, a które ostatecznie okazują się dla nas najlepsze i najtrafniejsze. Nie ma jednego dla wszystkich, tak jak nie ma jednej drogi. Każdy wędrowiec ma swoją.

Ps. Życzę wam dobrej nocy po dzisiejszej wędrówce, albo dobrego dnia po dobrej nocy. Tak czy inaczej, jutro też będę pisał. Do jutra.


Pokrewne tematy