Maciej Sz.

Podróż do Edenu. Gałązka i ciemność.

Mała gałązka pokrzyżowała mój ambitny plan codziennego dodawania dobrych wiadomości. Przycinałem drzewa i krzaki, które zaniedbane przez lata stały się niedostępnym gąszczem powiązanych ze sobą ramion. W pewnym momencie jedna z nich, wyswobodzona ze zniewalającego uścisku innej dłoni, niczym katapulta skierowała całą swoją siłę we mnie i końcówką wymierzyła bolesny cios w lewe oko. Nikt nie lubi zmian podejmować dobrowolnie i świadomie. Tym bardziej mało kto poddaje się im w sposób bierny, gdy przychodzą z zewnątrz. Tak oto mała, niewinna i wydawać by się mogło bezbronna gałązka, pełna życia i wewnętrznej siły uratowała się przed sekatorem ogrodnika, aby dalej piąć się w górę i wystawiać na ciepłe promienie Słońca, a potem ukoronowana zielonymi liśćmi bawić się i współistnieć z podmuchami wiatru, przywracając w procesie fotosyntezy świeżość powietrzu, usuwając z niego wszelkie toksyny. Siła życia dała jej ocalenie, a mi otworzyła drzwi do świata, w którym jeszcze nigdy w życiu nie byłem. Świata, w którym ciemność jest ukojeniem, a każdy najmniejszy przebłysk światła porażającą jasnością i wywołującą łzy siłą.

Jaka była moja ciemność? Zamknięta na światło. Sterylna, hermetyczna, broniąca się przed każdym niepożądanym, najdelikatniejszym blaskiem. Była ona ograniczona moją wyobraźnią i zmysłami. Mieszkanie, które znam od lat stało się w jednym momencie ogromnym torem przeszkód. Najprostsze czynności wymagały skupienia i zarazem otwartości wobec najbliższych, którzy spieszyli z pomocą. Nie widziałem nic, a wydawało mi się, że dostrzegam wszystko. Nie czułem nic, a wydawało mi się, że odczuwam wszystko. Jedynym eliksirem dającym wewnętrzny pokój i relatywnie zdrowe poczucie trwania był sen, który pochłaniał czas w sennym letargu świata. To tutaj pojawiały się sny pełne życia, różnych wydarzeń, mniej lub bardziej dziwnych scenariuszy oraz kolorowych postaci. Ten świat miał w sobie życie. Fikcyjne, usłane z marzeń i pragnień, tętniących ruchem, przeciwnym temu, czego doświadczałem chodząc.

Wreszcie po kilkudziesięciu godzinach ciemności, rozpoczął się proces powrotu, a właściwie proces wychodzenia z tej fikcji życia. Siedzę w najciemniejszych okularach słonecznych w domu, przelewam swoje myśli na elektroniczną kartkę i cieszę się tym, że mogę pisać.
Owa ciemność z ostatnich godzin mojego życia kieruje mój wzrok ku paschalnej tajemnicy życia. To doświadczenie pozwala mi poniekąd zrozumieć uczucia, które rodzą się pod wpływem dokonującego się zła. Odrzucenie, budowanie swojego świata, trwanie w postrzeganiu rzeczy, ludzi, wydarzeń, tak, jak my chcemy, aby one się nam ukazywały. Człowiek, jako osoba jest zamknięty w swym hermetycznym świecie i nie pozwala, aby docierały do niego nawet najmniejsze promyki światła. Staje się przy tym agresywny. Nie chodzi o to, że innych odrzuca, innych rani, niszczy, przepycha i wyzywa, ale o to, że broni swojego status quo. Broni swojego świata, broni się przed bólem związanym z każdym przebłyskiem. Myślę, że osoby, które zmagały się w swoim życiu z podobnym doświadczeniem, wiedzą co mam na myśli. Tam wszystko jest ciemne i takowym ma pozostawać, aby uchronić nas przed porażającym bólem i łzami towarzyszącymi światłu. Co ciekawe owa ciemność potrafi łagodnie wciągać w swoje szpony innych, aby swym postepowaniem uchronili nas przed owym bólem. Zatem wchodzisz do pokoju, a oni gaszą światło. Przepraszają cię, za jego każdy promyk i czynią to z miłości do Ciebie, dla Twojego dobra.

Kontynuując tą myśl, zawsze wydawało mi się, że nawrócenie w chrześcijańskim rozumieniu jest sprawą niesłychanie prostą i bezbolesną. Myliłem się. Wychodzenie z ciemności wymaga czasu i cierpliwości. Pojawia się w nim moment, kiedy światło przestaje nas razić, a my powoli zaczynamy dostrzegać zupełnie inny świat. Byliśmy w nim, a jednak go nie widzieliśmy. Chodziliśmy jego drogami, a jednak były to kroki po omacku. Wnikaliśmy w muzykę jego dźwięków, a jednak nie byliśmy w stanie zobaczyć i dostrzec ich źródeł. Można powiedzieć, że światło pozwala nam iść dalej, widzieć dalej, czuć dalej, kochać dalej, żyć dalej, to znaczy przekraczać granice, które wyznacza kolczasty drut ciemności.
Oczywiście nie jest tak, że to doświadczenie jest przeze mnie niezawinione. Wystarczyło założyć okulary ochronne, które dzisiaj zresztą zamówiłem i być może wówczas niewinna gałązka dalej pozostałaby niewinną. Biadolić jednak i ubolewać nad swoją głupotą nie ma sensu. To już było. Teraz czas wyciągać wnioski. Zresztą pozwólcie jeszcze na kilka refleksji. Otóż nawet sam obraz okularów pokazuje, że chroni nas coś z zewnątrz, nie z nas samych, ale my musimy się tej ochronie poddać. W tym wypadku pomyśleć o ochronie oczu i zwyczajnie założyć okulary. Te okulary stanowią ową, zewnętrzną ochronę.

Gdzie zatem dzisiaj szukać dobrej wiadomości? Po pierwsze mogę znowu pisać, co dla mnie jest dobrym znakiem. Wracam do zdrowia.
Po drugie każde doświadczenie, czegoś uczy, choć niekiedy bywa bolesnym procesem wychodzenia z ciemności. Zdrowy człowiek widzi, chce zwiedzać, podróżować, poznawać ludzi, tworzyć, budować, być kreatywnym. Chory się zamyka i chce w tym zamknięciu trwać, czuje się w owej ciemności bezpieczny. To widać również niekiedy w bolesnym doświadczeniu choroby, kiedy ludzie nagle zdani na pomoc innych stają się bardzo szorstcy, niemili w relacjach do innych. Byli przecież niezależni, wolni, samodzielni, a teraz…
Po trzecie wreszcie nie ma takiej ciemności z której nie można byłoby się wydostać. Oczywiście nie chodzi o uproszczenie w stylu głupich rad: nie mogłeś uważać; czemu nie założyłeś okularów; wszystko będzie dobrze; jakoś się ułoży. Bardziej chodzi o świadomość towarzyszenia człowiekowi, w jego trudnej drodze wychodzenia z ciemności.W tym miejscu przychodzi mi skojarzenie z obrazem sanitaruyszki, która delikatnie obmywa otwarte rany żołnierza. Ona ms świadomość, że każde odkarzające dotknięcie, choć konieczne dla zabliźnienia rany, powrotu do zdrowia, zwyczajnei – nadzwyczajnie boli.
Po czwarte zwyczajna pokora, która pokazuje, że światło w promieniach którego kroczymy jest darem i pochodzi z zewnątrz. Dar, jego poczucie daje dopiero człowiekowi nadzwyczajną siłę i moc do pokonywania łańcuchów ciemności: skoro jesteś ważny i wyjątkowy, a zawdzięczasz to obdarowaniu, to znaczy, że każdy taki jest. Pytanie brzmi! W jaki sposób zaplić światło, albo w jaki sposób tym światłem się dzielić, aby tych radosnych, szczęśliwych i pięknych ogników było jak najwięcej.

 I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. 10 Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. 11 Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża4? 12 Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona5? 13 Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą».

Pan Jezus Łk 11,9-13.

Ps. Myślę, że w piątek byłem dumny ze swojej pracy. Zapomniałem o pokornym odniesieniu do życia. W końcu te przycinane drzewa, krzewy żyły.Zawsze ilekroć zapominamy, że jesteśmy obdarowani i jesteśmy darem, zamiast tego stajemy się ciężarem, a przed ciężarem każdy się broni.


Pokrewne tematy