Maciej Sz.

Podróż do Edenu. Pranie.

Przywykłem do tego, że brudne rzeczy wystarczy włożyć do pralki, dodać odpowiednią ilość płynu do prania, płynu do płukania, wybrać odpowiedni program i uruchomić proces technologicznego czyszczenia odzieży. Po jego zakończeniu odzież powiesić, a kiedy wyschnie poskładać, włożyć do szafy lub założyć na siebie. Po kilku godzinach wszystko jest świeże i pachnące. Całość przebiega szybko i banalnie prosto. Zupełnie inaczej, aniżeli w moim dzieciństwie, gdzie pranie się planowało na cały dzień, najczęściej na sobotę. Woda po wypraniu białych ręczników była używana do prania białych pościeli, a niekiedy również kolorowych rzeczy. Bawełnę i len się najpierw gotowało, a dopiero potem prało, krochmaliło i maglowało. Pamiętam, jak wędrowałem z rodzicami i koszem świeżego prania do magla. To było wydarzenie, podobnie, jak zmiana pościeli. Dzisiaj wiele rzeczy dokonuje się szybko, niemalże natychmiast. Oczywiście od każdej reguły są wyjątki, pośród których niektóre przypominają lodowe góry, które zdobywamy całe życie.

Pisząc teksty Podróży do Edenu wykorzystuję obserwację samego siebie. Przyglądam się swojemu zachowaniu, swoim reakcjom i działaniom. Uruchamiam proces śledzenia cookies w swoim życiu. Wszystko po to, aby teksty dobrych wiadomości nie były pustym słowem i przelewem. Chciałbym, aby każdy, który oddaję w wasze ręce dawał wam choć trochę optymizmu, uśmiechu, pobudzał nadzieję i radość z przeżywania codzienności, a przede wszystkim nie męczył. Mnie również. Skłaniał przy tym do refleksji. Droga od chęci do realizacji celu bywa odległa. Dzisiaj piszę 60 tekst , 60 dnia z rzędu. Dostrzegam popełnione błędy i wyzwania, z którymi próbuję sobie radzić. Wybrałem zadanie dosyć karkołomne. W tym względzie trudne. Oczywiście styl pisania się wygładza, teksty czyta się zdecydowanie lżej, ale kabaretu z nich nie będzie.
Po raz kolejny chciałbym Wam podziękować za każde dobre słowo i uwagę, które do mnie co jakiś czas trafiają. One podnoszą na duchu i dają motywację do pisania kolejnych. Skłaniają do wytrwałości w zdobywaniu tej góry.

Przechodząc do prania, wszak od niego dzisiaj zacząłem, łatwo jest dzisiaj wyprać rzeczy, choć kiedyś bywało zupełnie inaczej. Łatwo jest planować, ale dużo trudniej realizować. No właśnie. Sama idea podróżowania, każdej wyprawy wydaje się piękna i prosta do zrealizowania. Dopiero w czasie podejmowania tej drogi przychodzi nam zmagać się z pokonywaniem rozmaitych przeciwności losu i trudności zależnych i niezależnych od nas. Każde zwycięstwo, nawet z pozoru małe dodaje nam siły i umacnia w drodze, którą podążamy.

Kiedyś wydawało mi się, że wystarczy podjąć jakieś zadanie, plan. Wystarczy przyjąć sakrament, wejść na małżeńską drogę i wszystko będzie dobrze. Podjęta decyzja, dokonany wybór, otrzymana łaska wszystko za mnie zrobią. Nic bardziej mylnego. To myślenie magiczne, o którym wspomniałem wczoraj, godne dziecka, a nie dorosłego mężczyzny czy też dorosłej kobiety. Tak się zwyczajnie nie da. Najwyżej zwyczajnie się da całą sprawę skopać i zawalić. W czasie podróży należy podjąć w wolności, wysiłek pielęgnowania swojej kondycji. To wymaga z naszej strony poświęcenia, trudu, akceptacji tego, że będzie bywało szaro i ciężko. Tego się uczę pisząc te wszystkie dobre wiadomości. Uczę się również jeszcze jednej rzeczy. Prawdy o sobie samym.

Wrzucić brudne rzeczy do pralki jest stosunkowo łatwo. Pokazać komuś jego błędy i stać się wujkiem dobra rada również. Pochylić się jednak nad swoim sercem. Objąć je dłońmi umysłu, spojrzeniem oczu, słuchem uszu, poddać prysznicowi Bożego Słowa, bo ono jako jedyne jest sprawiedliwe i miłosierne wobec nas wszystkich, włożyć na plecy i poczuć ciężar na swoim krzyżu, a potem czuć ten ciężar niesiony na swoich nogach.Dosłownie go dźwigać. Podróż jest wysiłkiem, zmaganiem, wędrówką w czasie której niesiemy najpierw siebie. Tym, którzy wierzą jest trochę łatwiej. Wiedzą, że Ktoś nieustannie im w tej drodze towarzyszy, im kibicuje i ich wspiera. Bardzo podoba mi się prawdziwy żart psychologów.

Wszyscy ludzie są chorzy. Dzielę się jedynie na tych już zdiagnozowanych i jeszcze nie. Każdy ma swojego bzika.

I dopowiedzenie, które zaraz za nim idzie.

Przyjście do terapeuty to już 60 procent roboty, potem jeszcze tylko sześć lat terapii i wszystko będzie dobrze.

Nie ma pralki, która wypierze nasze serca. Wszystko, co w nich się rodzi i co z nich wychodzi, a co zabrudza innych i czyni świat nie zawsze przyjaznym musimy chwycić i wyprać ręcznie. Udać się nad rzekę, albo wyruszyć w podróż, aby kiedyś zobaczyć Eden i uśmiechnąć się do siebie. Potem powiedzieć z dumą i bananem wymalowanym na ustach: było warto. Pomimo, że tekst jest już bardzo długi, dorzucam jeszcze jedną myśl. Jako ojciec nie ścigam z syna rzeczy gwałtem, aby wyprać, piorę te, które do prania są już przygotowane. To znaczy, że zanim zacznę prać i czyścić życie innych, najpierw muszę wyprać swoje własne. Może to uproszczenie, ale piękne, bo zaczyna proces uwalniania mnie od moich wad i zarazem wyzwala od chęci prania innych. Ktoś musi być pierwszy przy pralce. Dać komendę i przykład, inaczej oglądając się na siebie wzajemnie w końcu przejdziemy brudem i zapachem niewypranych problemów.

Ps. Najszybsze pranie nie zastąpi systematycznego czyszczenia. Pozdrawiam Was z uśmiechem. Do jutra.


Pokrewne tematy