Maciej Sz.

Podróż do Edenu. Przepraszam.

Dzisiaj zaczynam swój tekst od słowa przepraszam. Umieszczam je tu całkowicie świadomie. Przed kilkoma dniami, pisząc o performance posunąłem się do przykładu, który miał zobrazować jego znaczenie, a który sam w sobie mógł okazać się krzywdzący również w odniesieniu do wszystkich tych, którzy poszukują rozmaitych środków wyrazu artystycznego. Prawdopodobnie przeszedłbym obok tego tekstu obojętnie, jednak pod wpływem uwagi, którą poczyniła mi moja mama, zacząłem się zastanawiać nad tym, co napisałem. Muszę powiedzieć, że miała rację.

Jeśli nie rozumiałem tej wystawy i czułem się jej obrazem zniesmaczony oraz zaszokowany, to mimo wszystko nie miałem prawa do tak, lekkiego sądu. Przyznaję. Uległem emocjom. Można powiedzieć, że nawet poniekąd przekreśliłem to, o czym piszę i czego w swoim wędrowaniu razem z Wami poszukuję. Miałem do tego prawo. Jeśli natomiast próbujesz kroczyć drogą, która ma w sobie tak wiele dobra i miłości, to nic nie usprawiedliwia obrony dobra poprzez przemoc. A to była zwyczajnie z mej strony przemoc. Słowny wulgaryzm, który dał upust moim uczuciom. Nie piszę tych słów, aby u kogokolwiek wzbudzać podziw, czy też przekreślać swoje zmagania z dobrymi wiadomościami. Przepraszając nie przekraczam pewnej granicy wewnętrznej intymności. Zrozumiałem zwyczajnie, że wchodząc na drogę odgórnej, prostackiej krytyki, do której skąd inąd mam jak najbardziej prawo i która nie jest ostatecznie wielkim złem, zwyczajnie nie wnoszę żadnego dobra. W tym względzie jestem jak „Maj”, który wchodzi na próżną drogę swojego patrzenia i postrzegania świata, a zarazem wszystko, co tej drodze się sprzeniewierza niszczy i radykalizuje. Ostatecznie niszczy to w co wierzy i co stało się podwalinami i fundamentem zaginionej cywilizacji Majów. Niszczy samego siebie. Dlatego dziękuję mamo. Was, swoich czytelników przepraszam.

Trudno dzisiaj mi zebrać myśli w innym duchu. W swoim zachowaniu dostrzegam usprawiedliwione przez jednego z małżonków, rodzeństwo, ludzi, przyjaciół zachowania broniące wartości przed przemocą w sposób, który też sam w sobie może okazać się przemocą jeszcze większą, a jej siła ukaże swoje niszczycielskie znamiona. Patrząc po ludzku dostrzegam w zupełnie innym wymiarze moment z pojmania Pana Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, kiedy nakazuje Piotrowi schować miecz i zaprzestać walki w imię obrony swojego Mistrza. Cel, jak najbardziej szczytny, chwalebny i wielki. Zupełnie jednak chybiony w sensie chrześcijańskiego postrzegania świata i wartości, które z nich wypływają. Po ludzku zachowanie zrozumiałe, dobre i naturalne, lecz w wymiarze, kiedy człowiek już utracił swój Eden. Został z niego wygnany. Zatem idąc dalej z całą pewnością można stwierdzić, że naturalne dla sytuacji obecnej człowieka, lecz nie w wymiarze Odkupienia i polityki przebaczenia.

Nie muszę w tym względzie, jako podróżnik i wędrowiec poszukiwać wielkich przykładów. Jeśli, jako wędrowiec w imię dobra będę wypowiadał wszystkim wojnę zamiast kochać, prędzej czy później w wyniku tak postrzeganego wędrowania skażę siebie samego na unicestwienie. Stanie na mej drodze ktoś, kto okaże się olbrzymem siły i przemocy. To jest dobra wiadomość, że człowiek, który przyznaje się do błędu i zarazem potrafi okazać, wypowiedzieć, podzielić się przebaczeniem staje się prawdziwie wolny, czego jednak nie należy rozumieć, jako osiągnięcia doskonałości. Pomimo wszystko w tę umiejętność wpisuje się doświadczenie wolności. Wolnego ducha, wolnego umysłu, wolnego serca. Pamiętam ze swego życia dzień, kiedy mieszkając już w Wiedniu poczułem ogromny pokój wewnętrzny i jeszcze większą siłę fizyczną, psychiczną. Szedłem ulicą i nie byłem agresywny, pijany, nie rozbijałem się i nie rozpychałem. Spoglądałem ukradkiem ludziom w oczy, a oni uciekali wzrokiem i schodzili z drogi. Tego dnia powstała muzyka ulicy, która była pierwszym utworem zamieszczonym na youtubie. Znajdziecie ją poniżej. To ta muzyka, której słuchałem napełniła mnie taką radością i siłą, pewnością i pięknem życia.

Dobrze wystarczy na dzisiaj. Przepraszam, dziękuję i uczę się wędrowania do Edenu sam i przez Was, co uwidocznił niniejszy tekst. Do jutra.

Ps. Agresja chroni wartość nas samych przed tym, co ją niszczy. Nadanie jej rysu osobowego pozwala wyciągnąć z niej cały ukryty potencjał i siłę, mały kamyk w który się zamienia potrafi obronić nas przed niejednym Goliatem.


Pokrewne tematy