Maciej Sz.

Okruchy. Nie uciekaj.

Donauinsel – wiedeńska wyspa położona wzdłuż Dunaju, wieczorem zamienia się w małe safari dzikich zwierząt. Dzisiaj spotkałem zaledwie dwie sarny, jednego zająca i aż cztery borsuki. Jeden siedział na środku drogi podirytowany moją obecnością. Czarny zwierz spoglądał na mnie i być może myślał: jedziesz czy nie jedziesz, bo nie wiem w którą stronę mam iść. A ja stałem i patrzyłem na niego myśląc: idziesz czy nie idziesz, bo nie wiem z której strony cię mijać, abym czasami cię nie przejechał. W końcu zrezygnowany borsuk podjął decyzję pierwszy. Ciągnąc za sobą swój wielki ogon, przypominający blat piły motorowej, krokami w stylu leniwca, poszedł w prawo i zniknął w wodach Dunaju.
To jazda rowerowa w nocy, kiedy wszystko jest pełne tajemnic, a świat dookoła jest znużony we śnie rozwija we mnie odwagę i czujność. Uczy pokory i umiejętności radzenia sobie ze stresem. Do tego dochodzi jeszcze bieganie, które wyrabia we mnie wytrwałość i umiejętność pokonywania swoich słabości. Te dwie aktywności tworzą moją sportową arenę, na której mogę być wojownikiem, prowadzić różne pojedynki, uczyć się pokonywania swoich lęków i strachów i odkrywać w sobie mężczyznę. A wszystko okraszone polewą adrenaliny sprawia, że chce się żyć, serce bije żwawiej, umysł pracuje na pozytywnej wibracji, a ja dostrzegam piękno życia, którym zostałem obdarowany. Wszystko tworzy całość, którą chce się zajadać i dzielić.
Nie bez powodu piszę o nocy i pokonywaniu swoich leków. Znacie człowieka, który nie miał by problemów lub stresów? Ja szukam w swoim portfelu znajomych, ale jakoś nie dostrzegam. Tym, którzy mówią, że się nie stresują nie wierzę. Oszukują samych siebie, a przy okazji innych. Każdy ma swój krzyż, albo plecak, który codziennie nosi. Różnica to jedynie sposób rozwiązywania tego, co nas spotyka, albo co sami tworzymy.
Zauważam, że o problemach często ze sobą nie potrafimy rozmawiać, a może nawet w ogóle czasami nie potrafimy ze sobą rozmawiać, ale to jest być może temat na wpis, który mógłby zostać poświęcony tylko dialogowi. Może niebawem? Sam często napotykając problemy, które mnie spotykały lub, które stwarzałem, zwyczajnie przed nimi uciekałem. Zmieniałem, zostawiałem lub jak gdyby nigdy nic, wkładałem szczelnie zamknięte w puszce z napisem: uwaga materiał wysoce niebezpieczny do swojego plecaka życia. I tu rodzi się naturalne pytanie: ile człowiek jest w stanie unieść lub jak długo chce uciekać i konserwować? Dopiero dzisiaj, po ponad 45 latach życia, bieganiu i jeździe na rowerze, rozmaitych doświadczeniach mogę powiedzieć, że uczę się siadać z nimi do stołu. Zaglądać im w oczy i rozmawiać poszukując rozwiązań, które nie będą ucieczką w zapomnienie lub inny świat, ale staną się początkiem czegoś nowego. Lepszego, gorszego, ale z pewnością nowego. Kiedy wieczorem przemierzam okolice Wiednia na rowerze, choć strachu nie odczuwam, to też zwyczajnie się boję. Czasami głowa jest ciężka od pytań, a oczy zmęczone od wypatrywania niebezpieczeństw, które czają się za krzakami lub jakimś drzewem. To może być również dziura w dętce lub zerwany łańcuch, które powrót do domu mogą znacznie opóźnić, podobnie jak nieszczęśliwe zwichnięcie nogi w czasie biegu. Możliwości jest naprawdę nieskończenie wiele. Jadąc lub biegnąć staram się o tym nie myśleć. Przemierzam kolejne kilometry, aby zmęczony lecz zdrowy dotrzeć do domu. Jadąc dzisiaj układałem kolejny artykuł, którym teraz się z wami dzielę, aby wam powiedzieć, żebyście się nie bali podejmować wyzwań w odniesieniu do ludzkich relacji, zawodowych ścieżek, zainteresowań, problemów małżeńskich, wychowawczych, rodzinnych, lecz abyście wchodzili na nocną drogę poszukiwania powrotu do domu. W tej drodze jest wiele niebezpieczeństw, ale unikanie jej nie gwarantuje bezpieczeństwa. Być może daje jego złudne poczucie, lecz nie prowadzi do domu. Dom, to miejsce w którym czuję się dobrze, czuję się sobą, czuję się bezpiecznie. Nie popełniajcie mojego błędu i nie uciekajcie, nie rezygnujcie tylko dlatego, że wydaje się wam, żer może być tylko gorzej. To jest iluzja ciężaru plecaka, którego ciężar wydaje nam się odpowiedni do uniesienie.
Myślę, że wielu z was zrozumie moje przesłanie i uniknie syndromu borsuka. Ten syndrom to oczekiwanie, że ktoś zrobi coś za nas. Dzisiaj borsuk się sam oddalił, ale być może jutro będę musiał go ominąć. Jedni i drugie to jakieś rozwiązanie, tyle, że w pierwszym przypadku borsuka, a w drugim moje. A do kogo należy życie? Do mnie czy do borsuka?

Ps. Noga dziś podawała i skocjusz poddawał się naciskowi, odwdzięczając się szybkim pędem. Czasami warto wyjść z domu nocą, aby wrócić do niego, kiedy nastanie dzień. Do jutra. Pozdrawiam. A tu coś z mej młodości. Serial oglądałem z moją babcia Halą, 🙂 bo tylko ona miała biało-czarny telewizor.


Pokrewne tematy