Maciej Sz.

Okruchy. Plany, prognozy.

Z planami dotyczącymi przyszłości jest trochę tak, jak z pogodą. Niby ma być słonecznie, a tu pada deszcz, czasami ma padać deszcz, a jest słonecznie. Oczywiście jest to tylko swego rodzaju porównanie i uproszczenie, które niemniej ni więcej uczy myślę nie tylko pokory wobec sił natury, ale również siebie samych. Dysponując doskonałymi technologiami, śledząc ruch chmur i kierunek wiatru, nie jesteśmy w stanie ze 100 procentowa skutecznością przewidzieć ostatecznie pogody. Czasami nasze plany wydają się bliskie doskonałości, możliwe do zrealizowania, a nawet konieczne, a małe wydarzenie, lekki ruch niezależny od nas samych może je całkowicie przekreślić lub postawić ich realizację pod ogromnym znakiem zapytania. Czy zatem warto planować? Planować warto, a le również warto zachować wobec nich dystans, dodam zdrowy, który w momencie pojawiających się trudności pomoże nam je pokonać lub przyjąć niemożność ich realizacji w taki sposób, abyśmy nie utracili radości życia.
Wydaje mi się, że jest to o tyle ważne, iż często ulegamy złudzeniu, o którym zresztą pisałem w tym tygodniu, na kanwie wydarzeń poniedziałku, że dopóki mamy wpływ na wydarzenia naszego życia, dopóty jesteśmy jego panami. Czujemy się wolni, radośni i spełnieni. Wówczas doskonale dostrzegamy obok siebie Bożą obecność i wychwalamy Jego dobroć wobec nas samych. Tymczasem niewielkie nadplanowe wydatki, jakieś okoliczności, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć, potrafią postawić tą samą radość życia pod ścianą, a obraz Boga w naszym sercu zwyczajnie rozstrzelać, bo przecież nie o to nam chodziło. Właśnie w tym względzie planowanie z pokorą i roztropnym poczuciem, że poza śmiercią i podatkami, nie ma w życiu nic pewnego daje nam w sercu poczucie wolności i zarazem stwarza przestrzeń, która nas nie dusi swoim: a myśmy się spodziewali, a myśmy chcieli.
Kiedy wyobrazimy sobie życie, jako wóz, a Boga, jako konie, który go ciągnie, to jeśli jedzie tam dokąd chcemy, dzieje się zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Kiedy jednak konie się spłoszą i pociągną w zupełnie nieoczekiwanym kierunku, zaczynamy je chłostać, próbujemy okiełznać, aby pozostawały nadal w naszej służbie. Niuans przekłamania, który stawia przed naszymi oczyma osobą Boga, jako naszego służącego. Zrób dla mnie, pomóż mi, daj mi, uzdrów mnie, napraw me małżeństwo, powiedz żonie, aby zachowywała się tak, jak ja chcę, spraw, aby moje dzieci były lekarzami, aby radziły sobie w życiu finansowo, były zaradne, daj mi przejechać, daj mi wygrać, daj. Nazwałbym to myślenie, litanią daj, w której chcemy uniknąć trudu, konieczności wypracowywania pewnych rzeczy, postaw, ostatecznie również realizacji planów, które podejmujemy i próbujemy doprowadzić do końca.
Planowanie jest ludzkie i dobre, ale czynienie z planów Boga lub sposobu patrzenia na życie jest ich nadinterpretacją i często wprowadza nas w smutek i zdziwienie, zwłaszcza w relacjach międzyludzkich. Córka miała zdać maturę lub podjąć takie, a nie inne studia. Syn miał przynieść wspaniałą ocenę ze sprawdzianu, wszak pierwszy raz jako ojciec uczyłem się z nim po 12 latach jego nauki. Szef miał dać mi podwyżkę, a nie dał. Pogoda miała być słoneczna, a padało. Miałem jechać, a nie pojechałem. Chciałem, żeby zona na obiad ugotowała pomidorową, a ugotowała zupę ogórkową. Ta litania życzeń często jest naszym koncertem układania rzeczywistości. Jest naszym obrazem namalowanym pędzlami naszych myśli, pragnień, życzeń, oczekiwań. Niestety owa kompozycja rzadko kiedy staje się arcydziełem, wszak często pojawia się na niej kleks, którego źródło jest poza nami.
Z planami jest trochę, jak z pogodą, ale dopóki są, to znaczy, że my też jesteśmy. Uśmiech może wywołać i deszcz i słońce i śnieg i wiatr. Każdy dzień ma swoją pogodę i każdy dzień ma swój plan. Prognozy i plany są ważne, ale życie, to coś więcej, aniżeli prognoza i plan. Życie to dar. Dobrej soboty Wam życzę. Już pewnie po kawie?


Pokrewne tematy