Maciej Sz.

Okruchy. Siła cz.2.

Choć zakończyłem wczoraj swoje pisanie wprowadzeniem w sportowe zmagania, to zanim do niego nawiążę, chciałbym powrócić jeszcze do wiary i zmagań, które toczę, a które myślę, że są poniekąd podobne dla większości z nas. Eucharystia, jako Obecność Boga pośród nas jest już swoistym paradoksem, który nie przystoi wyobrażeniu siły w sensie spojrzenia ziemskiego. Jej dobrym zobrazowaniem są różnego rodzaju defilady i ceremonie, w czasie których wojska poszczególnych państw defilują i przekonują o swojej potędze i sile. Wpisują się w nie dwa elementy. Jeden odnoszący się do ludności danego kraju, zapewniający o sile wojska, który kraj jest w stanie obronić przed siłą najeźdźcy. Drugi to element propagandowy wobec innych krajów, a zwłaszcza papierowych wrogów. W tym względzie Boża obecność w eucharystii jest nie tylko przeciwieństwem owej demonstracji siły, ale jest również demonstracją bezbronności Boga, wobec wolnej woli człowieka. Bóg daje siebie całego i nie jest to symbol, czy jakaś duchowa wizja, ale autentyczna obecność Zbawiciela. Już w tym Sakramencie Ołtarza ukazuje się kierunek, w którym powinien podążać chrześcijanin, kierunek z którym miewam problemy, zwłaszcza w tych wszystkich momentach, o których wspominałem wam wczoraj. Wskazówkami są miłość i miłosierdzie oraz uszanowanie wolności.
Siłą Eucharystii jest żywy Bóg, który przychodzi do nas zaproszony świadomym i wolnym aktem decyzji ofiarowania siebie. To znaczy, że również uczucia związane ze złością, mogę oddać Bogu, mogę je zaakceptować w sobie, mogę nimi obciążyć Krzyż Chrystusa i to nie znaczy, że znikną w cudowny sposób, ale to znaczy, że Jego Mocą możemy je przepracowywać, a nade wszystko stawać się wolni. Wizja Eucharystii, jako cudownego lekarstwa na wszystkie zmartwienia i problemy codziennego życia, rozumiana jako czarodziejska różdżka lub zaklęcie, które kasuje wszystko, czego sami nie chcemy i czego sami sobie nie życzymy jest wizją godną bajkowych bohaterów. Siłą Eucharystii jest cudowna obecność Boga, uzdalniająca nas do podjęcia zmagania z tymi wyzwaniami. To jest trud, który jest drogą zapisaną w Ewangelii i drogą zapisaną przez Chrystusa w konkretnych wydarzeniach Jego Życia, Męki i Zmartwychwstania. Zaproszenie do wytrwałego podążania obraną drogą, drogą na której drogowskazy pisze Bóg. Eucharystia nie jest dymkiem marihuany lub łykiem dobrego alkoholu. Nie ma działania odurzającego, ale działanie ubogacające wartość człowieka w oczach samego człowieka. To chyba jest największy problem sądu ostatecznego. Bóg kocha nas zawsze, ale to my odrzucamy siebie samych w zderzeniu z tak pojętym, rozumianym darem Miłości. Pomyślmy, jakże jesteśmy cenni, wyjątkowi, pomimo naszych słabości i grzechów, pomimo nieudanych postanowień poprawy, On pokazuje, że warto o nas walczyć. Jakże wielkie bogactwo człowieka i prawda o Jego wartości, skoro Bóg posłał swojego syna Jednorodzonego, aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne. I tutaj jest chyba największy problem. Często pokazuje się przyjęcie Boga, jak ograniczenie naszej wolności, jako konieczność rezygnacji z rzeczy, które ostatecznie prowadzą do dramatów. Nie chcę w tym miejscu wchodzić w szczegóły i bawić się w kazuistykę, natomiast chcę zachęcić samego siebie i każdego z Was do odwagi w zaufaniu Bogu. Czasami klękamy przed Nim i opowiadamy bajki naszego życia. Przyjmujemy go do swego serca i prosimy o siłę dla siebie lub bliskich. To ważne i szczere pragnienia i modlitwy, ale przecież skoro jest Bogiem, to On o tym wie. Wie czego nam potrzeba szybciej, aniżeli my pomyślimy i o to poprosimy. Uwielbiam pisać o Jego Miłości. Zatrzymywać się nad kartami Pisma Świętego lub cytatami i zamyślać się nad Jego obecnością. Im brnę w swoim myśleniu i patrzeniu głębiej i dalej, tym więcej rodzi się pytań i wątpliwości i niezrozumienia, a zarazem powstaje pewność, że ON jest. Pewność, która jest Jego darem, nadzieja, która jest Jego dotykiem i Miłość, która jest Jego pocałunkiem kładzionym na naszych twarzach przed snem i każdego poranka, gdy się budzimy. Daje nam kolejny dzień, kolejne szanse, wyzwania.
I znowu się rozpisałem udając wybitnego teologa lub znawcę tematu, a tymczasem On przemawia do każdego z nas inaczej, w sposób wyjątkowy i zrozumiały dla nas samych. Trzeba jednak dostroić częstotliwość serca, oczu, uszu, swojego życia.
Kończąc, może jutro będzie o sporcie, chcę tylko Was zachęcić do tego, abyście nie poddawali się kłamstwu, że krocząc z Nim trzeba z czegoś zrezygnować – to fałsz. Nie musimy ani rezygnować, ani kombinować. Jedno, co powinniśmy zrobić to powiedzieć: maranatha. I jeszcze jedna sprawa. To, że Go nie czujemy w modlitwie, nie widzimy w Eucharystii, nie doświadczamy w sakramentach, to nie znaczy, że Go tam nie ma, że się przed Nami chowa, albo my robimy coś źle. To znaczy, że trzeba nastroić instrument swojego serca i tak dalej, ale o tym już pisałem.

Ps. W sobotę dla mnie wieli dzień. I wiecie, to jest dowód na Jego istnienie. W szkole średniej kilometr przebiegałem w czasie powyżej pięciu minut, a teraz. Cóż trening i cud. Ja trenują, a On dokonuje w moim trudzie i trenowaniu cudów. Dobranoc, albo dzień dobry. Pozdrawiam Was moi czytelnicy.


Pokrewne tematy