Maciej Sz.

Okruchy. Chcę być dzieckiem, choć tytuł was zmyli.

Dla dziecka wiele rzeczy jest prostych i oczywistych. Mama jest od tego, aby tulić i opatrywać rany, a tata od tego, aby nosić i kiedy trzeba pomagać w rozwiązywaniu zagadek świata. Siostra i brat to nieodłączeni towarzysze zabaw i głupot, a także konsultanci w podejmowaniu decyzji i budowaniu poczucia własnej wartości. Choć jest to również uproszczenie, które nie oddaje ducha życia rodzinnego, to świat oczami dziecka jest nieustanym pasmem zabawy i uśmiechu. Nie troszczy się o jedzenie i picie, bo to najczęściej ma pod ręką, ale cierpliwość i wytrwałość, jako pewne cechy własnego rozwoju, w tym również zabawy często kojarzą mu się z nudą i swego rodzaju monotonią. Znowu na spacer, znowu klocki, znowu ta bajka? To nieustanne narzekania, które wcale nie rodzą się z tego, że tych aktywności dziecko nie docenia, ale z chęci właśnie nieustannego odkrywania i poznawania świata, a w tym nowych rzeczy. Oczywiście dziecko ma swoje ulubione zabawy, zabawki, misia, który zawsze je zrozumie i odpowie spojrzeniem pełnym empatii i czułości. Świat dziecka jest piękny, ale bywa również pełen bólu, cierpienia, opuszczenia i odrzucenia. Trudno jest mi pomyśleć o tych dzieciach, które muszą zmagać się z problemami swoich rodziców, albo głodem, albo czekają na chwilę, kiedy ktoś nad nimi się pochyli i zaadoptuje, wyciągając z domu dziecka. Świat pełen jest niesprawiedliwości, z którą z jednej strony trudno się pogodzić, a jeszcze trudniej zaprzęgnąć do walki swoje siły i ją zmieniać. W krótkim filmie przedstawiającym powstawanie komiksów padło stwierdzenie: dobre pomysły to te, które są zrealizowane. Może właśnie podążając w tym duchu należałoby powiedzieć, że czułość, troska, współczucie, emapatia, kiedy rodzą konkretne owoce są prawdziwe. W przeciwnym razie po prostu są. Być może właśnie dlatego, Bóg, który jest Ojcem, pochyla się nad nami i podsuwa nam proste modlitwy i proste wezwania, abyśmy poczuli się dotknięci i zarazem przeniknięci Jego bezgraniczną miłością. Nieustannie nas poszukuje i alfabetem morsa daje nam do zrozumienia, że kocha przez Naszego Brata, Przyjaciela, jaki jest Osoba Jezusa Chrystusa. Trudno nie zauważyć, że w dzisiejszym świecie, który tak często jest dotknięty kryzysem rodziny Osoba Boga, jako Ojca może być niezrozumiała. Podobnie Osoba Matki, którą jest Niepokalana w pewien sposób jest trudna do przyjęcia. Oczywiście to o czym piszę, to tylko moje refleksje, które być może, gdzieś, ktoś, kiedyś uczynił. Refleksje, które nie mają nic wspólnego z negowaniem Bożego Ojcostwa, czy Macierzyństwa Bożej Matki, Theotokos, nie są również nauczaniem Kościoła. To myśli, które rodzą się w głębi mojego serca i umysłu, a z jakiego natchnienia, musicie ocenić sami.
W tym kluczu, kryzysu rodziny, poczucia odrzucenia i niskiej wartości samego siebie biorę pod lupę dwa bieguny, które właśnie pomagają nam w drodze do domu odkrywać Jezusa, jako swojego starszego Brata, który zawsze pomoże i poprowadzi, na co wskazuje Historia Jego życia, która nieustanie się rozgrywa i toczy.
Wezwanie Jezu ufam Tobie, to jedna z tych prostych modlitw, której kontynuacją, uzupełnieniem może być wezwanie Jezu, Ty się tym zajmij. Patrząc na nie w perspektywie dziecka, może zabrzmi to trochę niedorzecznie, dostrzegam dwa bieguny wspomnianej wcześniej matczynej czułości i ojcowskiej troskliwości.
Za sprawą siostry Faustyny Kowalskiej i księdza Dolindo dostajemy czułość matki i troskliwe spojrzenie ojca, który pomaga rozwiązywać największe problemy. Można powiedzieć, że w tej perspektywie wiara wydaje się być dziecięcą ufnością, którą komplikuje brak wspomnianej cierpliwości i wytrwałości. Chcemy już być przytuleni, chcemy już dostać pomoc, chcemy już poznać rozwiązania, chcemy już mieć wszystko, natychmiast gotowe. Przy tym często popełniamy błąd traktując nasze wezwanie, jako swego rodzaju przynaglenie do budowania naszego, dziecięcego świata, lecz Kto lepiej to może zrozumieć aniżeli Ten, który Jest.
Jezu ufam Tobie. Prosta modlitwa, w której dostrzegam piękno dziecka wtulonego w ramiona swej mamy. Jest niejako przy jej piersi. Czuje się całkowicie bezpieczne i kochane. Wie, że jest u siebie i nic złego mu nie grozi. Pamiętam, kiedy syn był malutkim niemowlakiem i płakał, a ja brałem go na ręce, właściwie niewiele się zmieniało. Tymczasem przychodziła mama, przejmowała go i płacz nagle znikał, a na twarzy pojawiało się słońce pokoju i wytchnienia. To naprawdę niesamowite, jak wielkie są więzy krwi i owa jedność pomiędzy matką a jej dzieckiem. Jako mężczyzna mogę spoglądać zazdrośnie, a zarazem robić wszystko, aby chronić matkę moich dzieci, by te zawsze mogły przytulić się do jej serca. Właśnie w taki sposób próbuję dostrzegać wezwanie Jezu Ufam Tobie., to znaczy nie muszę się bać, lękać, bo Ty jesteś obok i tulisz mnie w ramionach tak bardzo symbolicznie i tak bardzo naturalnie rozciągniętych na Drzewie Krzyża, a obok jest Twoja Matka. Tak, jak gdyby brat chciał zaprowadzić swego brata lub siostrę do mamy i przekazać w jej czułe ręce.
Jezu Ty się tym zajmij. To druga noga owej czułości. Kiedy dziecko nie ma siły lub pomysłu na naprawienie swojej zepsutej zabawki przychodzi do taty i prosi go, aby ją zreperował, naprawił. Kiedy czuje na sobie presję problemów, z którymi sobie nie radzi, nie ma koncepcji na ich rozwiązanie przychodzi do taty i prosi go pomoc. Kiedy czuje, że sprawa, działanie przerasta jego możliwości przychodzi do taty. No właśnie i znowu obraz Jezusa. Ty jesteś obok i bierzesz w ramiona tak bardzo symbolicznie i tak bardzo naturalnie rozciągnięte na Drzewie Krzyża wszystkie moje zmartwienia, aby się Nimi zająć i oddać je Ojcu, a mi ukazać Jego Twarz pełną miłosierdzia i dobroci.
Dla dziecka wiele rzeczy jest prostych i oczywistych. Mama jest od tego, aby tulić i opatrywać rany, a tata od tego, aby nosić i rozwiązywać problemy i zagadki świata. W te dwa, proste wezwania wpisana jest nawigacja wiary, która rozbudza nadzieję i rodzi poczucie miłości prowadząc nas do domu. Odkrywamy i Ojca i Matkę i dom i Ducha Miłości i Brata i siebie samych. Niby to takie proste. Takie oczywiste, a ciągle zawiłe, być może dlatego, że za mało i za cicho wołam?

Ps. Jakbym nie pisał i co bym nie pisał, to tak niewiele w porównaniu z odpowiedziami, które ściągamy na ziemię prostym wołaniem. Do jutra. Chyba? Pozdrawiam i dziękuję.


Pokrewne tematy