Maciej Sz.

Okruchy. Siła okruchów.

Niewielkie uderzenie potrafi wgnieść aluminium lub kawałek stali i zrobić to na tyle skutecznie, że rama rowerowa otrzymuje w jednym momencie zupełnie nową geometrię. Może ona sprawić, że dalsza jazda będzie niemożliwa. Może znacząco pogorszyć jej komfort i bezpieczeństwo, albo po prostu zostać swego rodzaju niesmakiem przypominającym o poruszaniu się niepełnosprawnym rowerem i wezwaniem do wędrówki na piechotę z rowerem pod ramię.
Kiedy dzisiaj zastanawiam się nad tą sytuacją, która być może kiedyś ujrzy swoje ucieleśnienie w jakimś wpisie, to kieruję swoje myśli w stronę właśnie tych małych, zwykłych niepozornych rzeczy, które potrafią, niejednokrotnie w historii jednego dnia życia, tak bardzo namieszać i zmienić jego geometrię, że przychodzi nam zmagać się z tym ciężarem nieustannie. W przypadku roweru nie ma problemu. Owszem jest niesmak i materialna strata, ale również możliwość zaradzenia sytuacji poprzez wymianę ramy na nową. Są to jakieś rozwiązania. A w przypadku człowieka? Cóż? Jest znacznie trudniej dokonać takiej naprawy. To operacja wręcz niemożliwa.

Idąc tą wąską ścieżką niepozornego wydarzenia i niewielkiego uderzenia, które odkształca rowerowe ramy myślę sobie o okruchach. Niby niepozorne, niewielkie. Dla jednych będące swego rodzaju posiłkiem, patrząc na ptaki i teorię dziobania ks. Krzysztofa Grzywocza, dla innych nie mające jakiegokolwiek znaczenia, wreszcie mogące nielicznym w ekstremalnych warunkach odebrać życie za sprawą udławienia. Co o nich myśleć? Jak do nich podchodzić? Przyznam szczerze, że dzisiaj, kiedy sprzątam po kolacji ze stołu lub ktokolwiek inny z naszej rodziny podejmuje się tego zadania to, do jego przetarcia używamy jakiejś szmatki. Za jej pomocą zbieramy wszystkie resztki, które spadły na blat stołu i wyrzucamy albo do śmieci, albo do zlewu. Tymczasem moja babcia, zanim przetarła stół, najpierw wszystkie okruchy starannie zbierała palcem i zjadała. Był to jej swoisty rodzaj szacunku dla chleba i jego historii. Najpierw ziarno, potem zboże, potem ziarna, potem młyn, potem ciasto, potem wypiek, a na końcu kolacja. W tym wszystkim ziemia, słońce, deszcz, wiatr, pogoda, praca rolnika, praca młynarza, praca piekarza i my. Zatem w tym jednym okruchu mieści się ta sama historia, co w całej pajdzie czy w całym bochenku chleba. Historia natury mieszającej się z historią niejednego człowieka. Właściwie w tych kategoriach uderzenia ramy, czy kategoriach okruchów można rozpatrywać wszystko i nic. Można się nastawić na rzeczy wielkie i kręcić na rowerze kilometry i ostatecznie się przekręcić. Można też wsiąść na rower i kręcić małe kilometry delektując się wielkim krajobrazem natury i otaczającym nas światem, dialogiem z towarzyszem drogi. Oczywiście nie chodzi o okruch rowerowy. Wczoraj byłem na rowerze – powiedział kolega do kolegi. Tak – zainteresował się kolega i zaraz postawił pytanie – a gdzie? Z synem w parku – padła odpowiedź. Był zatem, czy nie był? Może tak bardzo obserwował syna i cieszył się jego pedałowaniem, że w sercu i myślach jechał razem z nim?

Z pewnością niektórzy z was, zwłaszcza moich stałych czytelników zauważą, że niekiedy się powtarzam i kolejny raz pisze o tym samym, Zresztą Krystyna często mi to powtarza. Nic nowego nie napisałeś. Znowu o szczęściu. Okruchy będą powracać nieustannie w swym wielkim przesłaniu. Doprawdy to zadziwiające. Taki mały okruch, a kryje w sobie tyle treści. Zawsze mnie zastanawia, w jaki sposób mierzą jego kaloryczność mrówki, które pospiesznie wykradają nam je spod stołu, a także siła która kryje się w tych mikroorganizmach. Na ich plecach mały okruch wygląda jak cały worek wypełniony bochenkami chleba. Ten okruch to doprawdy symboliczna wartość, której siłą jest wspomniana przed paroma dniami cierpliwość, zaradność. Nie można cieszyć się wielkim rzeczami, nie radując się kruszynami. Czasami wydaje nam się, że dobre słowo, mały uśmiech, który rzucamy w przelocie między drzwiami do łazienki a kuchnią, do żony, dzieci, kolegi z pracy, kogokolwiek nie ma znaczenia. Tymczasem jego skala to często okruch i mrówka. Taki jest potężny.
Istnieje jakiś tajemniczy powiew Wiatru, który pozwala unosić się na jego skrzydłach w przestrzeni życia. Nie będę pisał o okruchach, które mogą udusić. Myślę, że te akurat znamy dobrze.
Kończąc i drapiąc się w głowę, co dalej będzie z moim rowerem i moją jazdą, poddaję wam jeszcze jedną myśl (oj znowu długo). Te dobre okruchy są zawsze spożywane szybko, można powiedzieć błyskawicznie i błyskawicznie o nich pamięć zanika. Pozostaje natomiast uczucie radości, pokoju, spełnienia (dla Krystyny) szczęścia. Te gorsze rodzą wiele niepokojów, lęków i strachów. Obydwa są wpisane w naszą codzienność tak dalece, że poszukujemy pomiędzy nimi równowagi. W końcu człowiek to nie bocian, aby stał na jednej nodze i widział tylko jeden rodzaj okruchów.

PS. Tysiące okruchów zebrane razem, obok siebie, tworzą chleb, a nim można już się i posilać i dzielić.


Pokrewne tematy